Pokazywanie postów oznaczonych etykietą severitus. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą severitus. Pokaż wszystkie posty

Rozdział 22. Tiara Przydziału

Jednym z podstawowych przeżyć człowieka jest zdolność wyboru.
— Antoni Kępiński


Reszta wakacji minęła zaskakująco szybko, choć może dlatego że dni wypełniały Harry'emu odkrywanie nowych zakamarków wokół posiadłości, obfitujące w wydarzenia spotkania z Syriuszem, pływanie w jeziorze czy leniuchowanie pod ulubionym drzewem. Wszystkie zadania domowe miał odrobione, a jego jedynym obowiązkiem była nauka oklumencji i czytanie książek na temat czarodziejskiego świata, które Snape systematycznie podrzucał, więc mógł wreszcie odetchnąć i zwyczajnie cieszyć się wakacjami.

Podczas zajęć oklumencji, jak można było przewidzieć, wciąż szło mu fatalnie, ale kiedy stracił cierpliwość i wybuchnął, że „nie, nie wie, na czym ta cholerna medytacja polega, bo niby skąd ma wiedzieć?”, Snape złajał go za język i odtąd każdego wieczora przychodził do sypialni, by ową medytację demonstrować. Aż Harry żałował, że cokolwiek mówił, bo medytowanie ze Snape'em przycupniętym na skraju łóżka i obserwującym wszystko niczym jastrząb było co najmniej rozpraszające. Dobra strona tej sytuacji? W ostatni dzień wakacji rzeczywiście zaczął robić jakieś postępy.

Poza wspólnymi posiłkami nie widywał Snape'a zbyt często. Mężczyzna zaszywał się w gabinecie zajęty przygotowywaniem planów lekcji lub udawał się kominkiem do Hogwartu na spotkania rady pedagogicznej.

W międzyczasie wyjaśniło się, dlaczego czarownica z portretu wiszącego w bibliotece tak bardzo go nie lubiła. Lindsay Prince, która była praciotką Snape'a, wiedziała, że jest synem jakiejś Lily, ale ponieważ odmawiała słuchania Sigura, który miał spory wgląd w obecną sytuację, była przeświadczona, że jej wnuk cioteczny spłodził potomka z jakąś czystokrwistą fanatyczką, czego nie popierała w równym stopniu co Sebald. Doznała zatem sporego szoku, kiedy Harry odwarknął na jej podły komentarz, wyjawiając, że jest synem mugolaczki. Mina Lindsay była wystarczająco satysfakcjonująca, ale w konsekwencji informacja o jego pochodzeniu obeszła cały dom jeszcze tego samego dnia i na portretach wzdłuż korytarzy zaczęły tłoczyć się nowe postacie. Jak się okazało, większość z nich unikała konfrontacji z obecnymi mieszkańcami domu, uważając ich za zwyczajnie niegodnych.

Po tym wydarzeniu Snape przyglądał się Harry'emu z dziwną miną. Później Harry widział go rozmawiającego w salonie z dziadkami, ale chyba rodzinne pojednanie nie poszło zbyt dobrze, bo wkrótce Snape, z twarzą jak chmura gradowa, celował różdżką w portret. Harry czmychnął czym prędzej, ale i tak usłyszał: „Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że pójdziesz z dymem…”

Harry posmarował rogalik dżemem, ugryzł i skrzywił się na słodycz. Kochał jedzenie skrzatów, ale nie był miłośnikiem pochłaniania na śniadanie tony cukru. Ciotka Petunia nieświadomie wyświadczała mu przysługę, kupując dla niego niskosłodzone dżemy, bo były tańsze od zwykłych (Dursleyowie oczywiście jedli zwykłe). Odłożył rogalik i przez chwilę dumał, co by tu innego zjeść, ale zbyt denerwował się powrotem do Hogwartu, przez co jego żołądek zawiązał się w supeł.

— Wszystko spakowałeś? — zapytał Snape znad gazety.

— Aha — mruknął Harry, ostatecznie stwierdzając, że ten nieszczęsny rogalik musi mu wystarczyć.

Przeżuwając kęs, wrócił myślami do poprzedniego dnia, kiedy to spędził na pakowaniu bite trzy godziny. Książki, przybory szkolne, peleryna-niewidka oraz rodzinny album, który został przez Snape'a zaczarowany tak, że tylko Harry widział, co się w nim znajduje, migiem powędrowały do kufra, jednakże w garderobie stanął przed nie lada wyzwaniem. Po raz pierwszy miał tyle ubrań, że kompletnie nie wiedział, co ze sobą zabrać. We wcześniejszych latach zwyczajnie pakował wszystko, co posiadał, i miał problem z głowy.

Wywnioskował, że przyda mu się płaszcz podbity futrem, ale w cieplejszych miesiącach na pewno się w nim ugotuje. Płaszcz jesienny będzie natomiast za cienki na szkocką zimę. Miał też zwykły zimowy, więc może darować sobie dwa pozostałe? Może zmarznie w sroższych miesiącach, ale do tej pory jakoś dawał sobie radę w łachmanach po Dudleyu. Kiedy w podobny sposób utknął na wszelkiego rodzaju bluzach, koszulach oraz swetrach, wzruszył ramionami i zdał się na własną intuicję. Zwyczajnie wrzucał wszystkiego po trochu, nie zastanawiając się, czy będzie pasowało do reszty, a kiedy skończył, przyjrzał się kufrowi podejrzliwie. Był nowy, ładny, a srebrne litery, ułożone w napis „A. H. Snape”, oznajmiały dumnie jego właściciela, ale pomimo spakowania mnóstwa rzeczy miejsca tajemniczo nie ubyło.

Niestety biedna Hedwiga była zbyt rozpoznawalna, żeby zabrać ją do Hogwartu. Sowa Harry'ego Pottera widziana w towarzystwie Alana Snape'a mogłaby spowodować niezręczne pytania, więc zapadła decyzja, że pozostanie w Prince Manor. W rezultacie śmiertelnie się na niego obraziła, aż do tego stopnia, że go podziobała. Snape spędził bity kwadrans na leczeniu dłoni Harry'ego, usuwaniu krwi z koszulki, jak również posyłaniu sowie zirytowanego spojrzenia, zwłaszcza gdy stroszyła pióra i hukała złowrogo.

Spodek zabrzęczał, gdy Snape odstawił filiżankę, a odkładana gazeta zaszeleściła. Mężczyzna utkwił w Harrym uważne spojrzenie.

— Zastanawia mnie… — zaczął jedwabistym głosem — przebieg ceremonii przydziału. Albus zapewnił, że tiara nie sprawi kłopotów, ale wciąż pozostaje kwestia, jaką podejmie decyzję.

Harry'ego też to zastanawiało. Tradycja nakazywała, by każdy nowy uczeń Hogwartu, pierwszoroczny czy też nie, przeszedł oficjalną ceremonię przydziału otwierającą rok szkolny. Sęk w tym, że Harry już został raz przydzielony. Choć nie wyobrażał sobie mieszkać w innym domu niż Gryffindor, trafienie tam oznaczało kłopoty. Jak ma udawać, że wszystko jest dla niego nowe? Pewnie o czymś zapomni i zdradzi się już pierwszego dnia. Do tego dochodziło codzienne okłamywanie przyjaciół, a kiedy Snape zacznie pastwić się nad Gryfonami, wszystko się na Harrym odbije.

— Ostatnim razem tiara rozważała Slytherin, więc może tam…

Ale sama myśl o tym sprawiała, że coś przewracało mu się w żołądku.

Snape potrząsnął głową

— To nie byłby dobry pomysł.

Harry zamrugał.

— Naprawdę?

— Na pewno z początku byłoby ci łatwo, gdyż jestem opiekunem domu. Żaden uczeń nie odważy się ze mną zadrzeć przez traktowanie cię gorzej od innych. Jednakże przed tobą trzy lata nauki i nie wiadomo, co może się wydarzyć. Nie sądzę, żeby życie wśród uczniów, którzy popierają czarodziejską tradycję i czystość krwi, było dla ciebie takie dobre. Łatwo wtedy o sprzeczkę, a rówieśnicy potrafią być okrutni.

Harry zgodził się w duchu. Wiedział z pierwszej ręki, jacy potrafią być Ślizgoni, a nie było najmniejszych szans, by stał z boku, gdy któryś z nich zacznie wyzywać mugolaków od szlam lub puszyć się, jacy to czystokrwiści się lepsi od innych.

— To co proponujesz?

— Niestety nic. Tiara umieści cię tam, gdzie uzna za słuszne. Poza tym nie sądzę, by zmieniła pierwotną decyzję i wybrała coś innego niż Gryffindor. Raz, że jesteś tak gryfoński, że chyba bardziej się nie da, a dwa, że jesteś precedensem. W całej historii Hogwartu nie było ucznia, który by przeszedł ceremonię przydziału więcej niż raz.

Albo zwyczajnie o tym nie wiemy, pomyślał Harry.


* * *



Kłęby pary wydobywały się z lokomotywy połyskującej w świetle wrześniowego słońca niczym wielka czerwona gąsienica, sowy huczały w klatkach, a wielkie kufry piętrzyły się na wózkach, podczas gdy uczniowie krzątali się w pośpiechu, tworząc malowniczy chaos.

Snape, z ponurą miną, w czarnych szatach upodabniających go do nietoperza, stał na peronie pełnym podekscytowanego, różnokolorowego tłumu, wywołując sensację wśród uczniowskiej populacji. Tak nie pasował do tego rodzinnego obrazka i tak kontrastował ze swoją złowieszczą osobowością, że Harry przygryzł policzek w próbie powstrzymania śmiechu.

Snape skrzywił się, gdy jedna z trzeciorocznych dziewcząt pisnęła przenikliwie na widok dawno niewidzianej przyjaciółki, a następnie przytknął dłoń do skroni, jakby męczyła go migrena.

— Postaraj się dotrzeć do Hogwartu w jednym kawałku, dobrze? — burknął.

No cóż, w ich przypadku rodzinna sielanka była tylko na pokaz. Nie żeby to zmiotło wyszczerz z twarzy Harry'ego. Zasalutował, prawie tracąc opanowanie, na co Snape zwrócił wzrok ku niebu, jakby szukał tam odpowiedzi na pytanie: „za jakie grzechy?”.

— I postaraj się nie robić niczego głupiego — dodał po namyśle.

Harry wywrócił oczami. Za kogo Snape go ma? Za pięciolatka? No dobra, nieraz wpakowywał się w kłopoty, ale nigdy przed przybyciem do Hogwartu. Eee, okej, prawie nigdy. Skutki manta, jakie sprawiła mu i Ronowi wierzba bijąca, pamiętał aż do dzisiaj.

— Uroczyście przyrzekam nie wpakowywać się w żadne pojedynki, magiczne czy też niemagiczne, trzymać się z daleka od Dracona Malfoya, a także uważać na to, co mówię, i ogólnie być grzeczny i nierzucający się w oczy. Może być?

Snape zrobił jeszcze kwaśniejszą minę i mruknął:

— To się jeszcze okaże.

Pociąg zagwizdał.

Razem wgramolili kufer do wagonu. Harry pomachał na pożegnanie, czując się nieco głupio, bo przecież zobaczą się za kilka godzin. Wkrótce pociąg ruszył. Przez jakiś czas Snape stał na peronie, ale gdy lokomotywa nabrała rozpędu, okręcił się wokół własnej osi i zniknął.

Taszcząc za sobą kufer, Harry przeciskał się przez wąski korytarz, aż napotkał na swojej drodze Zabiniego. Chłopak spojrzał na niego przelotnie, po czym zamarł, i znowu spojrzał, tym razem z widoczną konsternacją. Przez chwilę stał z rozchylonymi ustami, jakby nie będąc pewnym, co powiedzieć, przez co sprawiał wrażenie niezbyt rozgarniętego.

— Ty…

Nagle grzmotnęło i rozległo się wysapane „uch!”. To Malfoy wpadł na Zabiniego, wpychając go do otwartego przedziału. Chłopak potknął się o wystające nogi Parkinson i o mały włos nie stratował kota Bulstrode. Czarny kocur najeżył się, wyginając grzbiet w pałąk, i wydobył z siebie bitewny wrzask, brzmiący jakby co najmniej obdzierano go z futra.

No i nici z unikania Malfoya, pomyślał Harry ponuro. Snape nie będzie zadowolony.

— Alan — wypluł Malfoy.

— Draco — wypluł Harry z podobnym jadem.

— To wy się znacie? — sapnął Zabini, spoglądając na nich ze zdezorientowaniem.

— Można tak powiedzieć — wycedził Malfoy tym okropnym, przeciągającym sylaby głosem.

Harry wiedział, że najrozsądniejszym wyjściem byłoby wyciągnięcie gałązki oliwnej. Draco był chrześniakiem Snape'a, więc czekało ich wspólne towarzystwo także poza Hogwartem, a robienie sobie wrogów — lub też w ich przypadku umacnianie wrogości — już pierwszego dnia szkoły mijało się z celem. Dodatkowo gryzło go sumienie, nawet jeśli racjonalna część umysłu podpowiadała mu, że Malfoy nie był bez winy.

— Słuchaj, ja naprawdę…

Ale nie dokończył, bo Malfoy zmrużył oczy niczym rozwścieczony bazyliszek. Na sekundę odwrócił się do Zabiniego.

— Sorry, Zabini.

I zatrzasnął mu drzwi przed nosem. W odpowiedzi Zabini pokazał Malfoyowi środkowy palec, bo jego niedola wywołała uciechę wśród reszty Ślizgonów.

— Właściwie nie wiem, czy nie robić Severusowi przykrości i jakoś się z tobą dogadać, czy zwyczajnie ci przywalić — poinformował go Malfoy.

— I kto to mówi? — prychnął Harry. — Sam wycelowałeś we mnie różdżkę!

— Ale przynajmniej nie próbowałem cię zabić! — Harry zacisnął usta. Draco przekrzywił głowę z wrednym błyskiem w oku i wycedził pełnym uciechy głosem: — Choć gdyby mnie spotkała taka gówniana sytuacja…

— Co ty pleciesz, Malfoy?

Chłopak strzepnął z ramienia niewidzialny pyłek.

— A to, że twoja rodzina zastępcza nienawidziła cię tak bardzo, że…

Nagle rozległ się trzask i najbliższa szyba pękła w poprzek. Draco odskoczył jak spłoszona tchórzofretka.

— Nikomu nic nie powiem! — pisnął spanikowany. — Serio!

Harry ledwo widział na oczy. Słowa Snape'a powróciły do niego: „łatwo wytłumaczę twoje nietypowe zachowanie, ale nie możesz nie iść”, jak również dziwną wypowiedź do Lucjusza: „Alan ma tendencję do instynktownego reagowania w takich sytuacjach. Rozmawialiśmy już o tym dlaczego”. Najwyraźniej owe usprawiedliwienie obejmowało opowieści o tym, jak podłe Harry miał życie, nawet jeśli personalia Dursleyów zostały zmienione.

— Jak śmiał! A ty… — Pod jego spojrzeniem Draco cofnął się jeszcze dalej. Kurczowo ściskał w dłoni różdżkę, choć jej koniec był wycelowany w podłogę. — Jeśli piśniesz komukolwiek choć słówko, to przysięgam…

— Mówiłem już, że nikomu nic nie powiem, okej? Severus powiedział rodzicom, bo znają się od lat, więc rozmawiają o naprawdę wielu rzeczach. Nigdy nie wtajemniczają mnie w poważniejsze dyskusje — Malfoy wydął usta jak rozkapryszone dziecko, któremu zabrano cukierka — ale czasem udaje mi się ich podsłuchać. Zresztą mama ostrzegła mnie, bym nie wpakowywał się w kłopoty. — Prychnął nieelegancko. — Nie żebym był na tyle głupi, by ponownie w ciebie celować, a przynajmniej nie bez wcześniejszego upewnienia się, że zablokuję, cokolwiek we mnie ciśniesz.

— Bardzo pokrzepiające — sarknął Harry.

Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o ścianę wagonu ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Wciąż był na Snape'a zły. Czy naprawdę nie mógł wymyślić czegoś innego? Musiał mówić prawdę akurat w tej sytuacji?

Malfoy odchrząknął, a następnie uniósł dłoń, by zmierzwić włosy, ale w ostatniej chwili zmitygował się i jedynie pociągnął za jeden z idealnie ułożonych kosmyków. W końcu chyba doszedł do rozwiązania jakiegoś wewnętrznego sporu, bo napuszył się i oświadczył wyniośle:

— Skoro ja będę milczał, to ty też. Nikomu nie powiesz, jak mnie załatwiłeś w te wakacje. — Gdy Harry jedynie wpatrywał się w niego, jakby wyrosły mu czułki, Malfoy wyjaśnił z rozdrażnieniem: — Muszę dbać o reputację.

Nagle drzwi rozsunęły się i w progu stanął Zabini.

— Albo wytłumaczycie, o co chodzi, albo was przeklnę. I Draco, jeśli jeszcze raz rzucisz zaklęcie blokujące na drzwi, to pamiętaj, że mieszkamy w jednym dormitorium. Nie będziesz znał dnia ani godziny.

Zabini spojrzał na nich wyczekująco, a zza jego pleców Parkinson i Bulstrode nastawiały uszu. Crabbe i Goyle, szczęśliwi w swoim małym świecie, przeżuwali fasolki wszystkich smaków, nie bacząc na całe zamieszanie.

Draco zrobił bardzo ważną minę i ogłosił oficjalnie:

— Pozwól, że przedstawię ci Alana Snape'a. Pod koniec wakacji on i Severus odwiedzili Malfoy Manor.

— Jasny gwint! A wydawał mi się podobny!

— A ty kim jesteś? — zapytał Harry, trzymając się pozorów.

— Blaise Zabini. — Wskazał kciukiem na resztę. — Wszyscy mieszkamy w Slytherinie i rozpoczynamy piąty rok.

— Alan jest w naszym wieku — poinformował Draco. — I pewnie też trafi do Slytherinu. Z profesorem Snape'em jako opiekunem domu nie ma innych szans.

Harry wzruszył ramionami. W przypadku tiary wszystko było możliwie.

— Zaprosilibyśmy cię do siebie — powiedziała Pansy z żalem. — Ale nie mamy już miejsca.

Harry machnął ręką na znak, że nic nie szkodzi, choć w głębi duszy był wdzięczny, że ma wymówkę i nie musi spędzać podróży w towarzystwie Ślizgonów.

— No to do zobaczenia później.

Harry ruszył dalej. Niektórzy uczniowie ze starszych klas, którzy z łatwością wyłapywali nowe twarze na tle starych, posyłali mu zaciekawione spojrzenia, ale większość nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Hogwart był wystarczająco duży, by nie każdy każdego znał.

Nagle ktoś stuknął go w ramię.

— Co my tu mamy, Gred? Jakiś nowy uczeń. Tylko troszeczkę za duży, nie sądzisz?

— Zdecydowanie wyrośnięty, Forge. Może wpadł do kociołka z Eliksirem Rozciągliwości?

— Yyy, czy my się znamy? — zapytał Harry, spoglądając to na jednego, to na drugiego.

Bliźniacy spojrzeli po sobie z szatańskim błyskiem w oku.

— Nie, zupełnie się nie znamy — powiedział Fred, a przynajmniej Harry'emu wydawało się, że to był Fred. — Nie znamy się, prawda, Forge?

— No nie wiem. — George potarł z zamyśleniem podbródek. — Wydawało mi się, że ciebie znam bardzo dobrze.

— Serio? — zapytał ze zdziwieniem Fred i pokręcił głową na znak niedowierzania. — Któż by przypuszczał?

Harry zupełnie nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Nie żeby bliźniakom w czymkolwiek to przeszkadzało.

— No dobra, żarty na bok.

— Choć nie oczekuj, że będzie to normą.

— Chcemy jedynie dowiedzieć się, co taki zupełnie nowy i wyrośnięty uczeń…

— Robi w pociągu do Hogwartu?

— Eee, jedzie do Hogwartu?

Fred i George posłali mu spojrzenie wyraźnie mówiące, żeby nie udawał głupa.

Harry wyciągnął rękę. Teraz albo nigdy.

— Jestem Alan Snape.

Fred wydał się z siebie zduszony odgłos, a George zamrugał, po czym wetknął palec w ucho i zakręcił nim kilkukrotnie, sprawdzając, czy z jego słuchem wszystko w porządku. Kiedy upewnił się, że istotnie, słyszał poprawnie, spojrzał na Freda. Po kilku sekundach bezsłownej rozmowy musieli doszli do jakiegoś konsensusu, bo wypalili chórem:

— Jaja sobie robisz!

— Eee, nie, nie robię.

George postukał palcem w nos, a następnie ponownie spojrzał na Freda.

— Podobny jest — oświadczył.

— Aha. Chyba nie stracimy tytułu największych kawalarzy Hogwartu za bycie wystrychniętym na dudka przez żółtodzioba, jeśli mu uwierzymy, co? Ale że stary nietoperz dorobił się potomstwa? Gdy próbuję to sobie wyobrazić…

— Brrr. Nie próbuj. Moja wyobraźnia tego nie zniesie.

— Hej, mówicie o moim ojcu!

Słuchanie, że jego pojawienie się na świecie jest traktowane jak coś obrzydliwego, nie było miłe.

Nagle obaj spoważnieli, co było dziwne, bo Harry prawie nigdy nie widział ich poważnych.

— Wybacz. To nie było w porządku.

— Taa, mama obdarłaby nas ze skóry, gdyby o tym usłyszała.

— No i wysłałaby wyjca.

— Dużo wyjców.

Obaj zadrżeli.

— Okej… — mruknął Harry nieco udobruchany.

— A więc jesteś synem Snape'a? — zapytał Fred, jakby ta sprawa nie została dopiero co wyklarowana. Następnie zamilkł, myśląc nad czymś usilnie. W końcu oświadczył: — To mnie przerasta, Forge.

— Lepiej bym tego nie ujął, braciszku. Ale hej! Dzięki temu nikt nam nie uwierzy. Pomyśl o tych wszystkich minach, kiedy okaże się, że chociaż raz mówiliśmy prawdę! Może nawet uda nam się porobić trochę zakładów!

Zachwyceni perspektywą łatwego zarobku oraz siania chaosu pożegnali się z Harrym i znikli w jednym z przedziałów. Harry tylko pokręcił głową i kontynuował dalsze poszukiwania, mijając po drodze przedział szóstorocznych Krukonek. Spojrzenie Cho wywołało rumieniec na jego twarzy, na co towarzyszące jej przyjaciółki zachichotały. Czmychnął stamtąd czym prędzej.

Ponieważ nigdzie nie zauważył Rona ani Hermiony, wywnioskował, że spędzają podróż w wagonie dla prefektów mieszczącym się na przodzie lokomotywy. W jednym z listów przekazali mu nowinę o otrzymaniu odznak. Hermiona oczywiście była strasznie podekscytowana, a Ron poświęcił aż trzy długie akapity na opisywaniu nowiutkiej miotły, którą otrzymał w nagrodę od pani Weasley.

W końcu trafił na w miarę wolny przedział, a co najważniejsze zajmowały go osoby, które znał i lubił. Przy oknie siedział pulchny chłopak, który z dumą pokazywał drobnej, piegowatej dziewczynie coś, co przypominało szary kaktus pokryty pulsującymi bąblami. Ginny miała nietęgą minę, ale Neville zdawał się tego nie zauważać.

Harry nie rozpoznawał jedynie siedzącej obok Ginny blondynki, która czytała do góry nogami kolorowy magazyn zatytułowany „Żongler”. Po chwili zza okładki wyłoniło się dwoje wyłupiastych oczu, które upodobniały ich właścicielkę do wiecznie zdziwionej sowy.

— Przepraszam, można? — zapytał.

— Jasne — odpowiedziała Ginny.

Wszedł do przedziału i chwycił kufer z zamiarem wsadzenia na półkę bagażową. Jego ramiona załamały się pod ciężarem, ale na szczęście Neville przyszedł mu z pomocą i wspólnymi siłami wtaszczyli kufer obok reszty. Podziękowawszy, zajął puste miejsce przy oknie i wytarł strużkę potu z czoła, czując się dziwnie drżącym.

— Wszystko w porządku? — zapytała Ginny. — Nagle zbladłeś.

— Pewnie przez nargle — wtrąciła Luna bez odrywania wzroku od tekstu.

Harry mruknął niezobowiązująco, zachodząc w głowę, czym u licha są nargle. Decydując, że zastanowi się nad tym później, odchrząknął i przedstawił się.

— S-snape? — pisnął Neville, a jego pucołowata twarz straciła kolor. — Jesteś s-synem p-profesora S-snape'a?

Luna zaprzestała wertowania „Żonglera” i utkwiła wyłupiaste oczy w Neville'u.

— To nie wiedziałeś, że profesor Snape posiada harem? Zanim zaczął pracować w Hogwarcie, mieszkał w Arabii. Tam wdał się w kłótnię z okrutnym szejkiem i wezwał go na pojedynek. Podobno wszystko zostało uknute przez azjatycki gang goblinów, który chciał pozbyć się Mohmadiego i zagarnąć góry złota, które ukrywał w podziemiach zamku. Ostatecznie profesor pokonał szejka i zabrał ze sobą zarówno skarby, jak i nałożnice. Ścigany przez wściekłe gobliny uciekł do Szkocji i w Hogwarcie poprosił o azyl. — Widząc komicznie rozszerzone oczy Neville'a, dodała: — Naprawdę tego nie wiedziałeś? Pisali o tym w „Żonglerze”.

Harry zamknął rozdziawione usta tak nagle, że aż zastukały zęby. Ginny natomiast ukryła twarz w dłoniach, próbując zdusić śmiech. Gdy Luna schowała się za magazynem, Harry uchwycił wzrok Neville'a i pokręcił gwałtownie głową, dając znak, że nie, nie ma pojęcia o żadnym szejku ani haremie. W końcu Ginny opuściła ręce. Jej oczy błyszczały od łez, a twarz miała zaczerwienioną z wysiłku.

— Zastanawiałeś się, do którego domu tiara cię przydzieli? — wykrztusiła.

Harry był wdzięczny za zmianę tematu, ale kiedy Neville drgnął nerwowo, do głowy wpadła mu okropna myśl, że chłopak obawia się, iż tiara wybierze Gryffindor i będzie musiał dzielić dormitorium z synem najbardziej znienawidzonego nauczyciela w całej szkole. Harry zdusił w sobie rozczarowanie, wiedząc, że taka reakcja nie powinna go dziwić. Neville panicznie bał się mistrza eliksirów.

— Myślałem o tym, choć chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej na ich temat.

Ginny objaśniła system punktowy i opisała każdy z domów, dodając, że ich wejść strzegą tajne hasła.

— Oprócz Ravenclawu — dodała Luna z rozmarzeniem. Utkwiła niebieskie oczy w Harrym, ani razu nie mrugając. — Do naszego dormitorium można dostać się tylko po rozwiązaniu zagadki. Jeśli nie odpowiesz prawidłowo, musisz czekać na kogoś, kto zna odpowiedź.

— To chyba mało praktyczne? — zastanowił się Harry na głos. — No i każdy może wejść. Wystarczy rozwiązać zagadkę.

— Niekoniecznie — odparła, na powrót chowając się za magazynem. — Mało kto poza Krukonami jest w stanie prawidłowo odpowiedzieć.

Świetnie, pomyślał Harry, a więc przydzielenie do Ravenclawu odpadało. Jeśli strzegące wejście zagadki są choć w połowie tak zawiłe jak Luna, to z pewnością nie ma szans na ich odgadnięcie. Nie żeby wcześniej perspektywa trafienia tam była jakoś szczególnie zachęcająca.

Wkrótce Neville zajął się kaktusem, podczas gdy jego ropucha wygramoliła się z kieszeni i dała dyla pod siedzenie. Od tej pory z ciemnego kąta w rogu przedziału dobywał się okazyjny rechot. Luna skryła się za „Żonglerem”, a on i Ginny spędzili czas na rozmowie o quidditchu.

Choć przez całą podróż nikt im nie przeszkadzał, Harry miał nieodparte wrażenie, że jakimś dziwnym trafem ktoś nieustannie mija ich przedział. Pewnie dzięki uprzejmości bliźniaków w całym pociągu aż huczało od plotek, a i banda Malfoya oraz ci, którzy zauważyli go ze Snape'em na peronie musieli dodać swoje trzy grosze. Na szczęście żaden z uczniów nie miał wystarczającej odwagi, by zweryfikować te pogłoski osobiście.

Kiedy w korytarzu pojawiła się czarownica z bufetowym wózkiem, Harry kupił butelkę soku z dyni, kilka pasztecików oraz czekoladowych żab. Przed wyjazdem Snape wręczył mu pierwsze w życiu kieszonkowe, naturalnie wprawiając Harry'ego w stan szoku.

Właśnie przegryzł ostatni kęs pasztecika, kiedy drzwi przedziału się rozsunęły i Harry ujrzał burzę brązowych loków. Po raz drugi tego dnia jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

— Cześć wszystkim. Alan! Tutaj jesteś! Jak mija podróż? Nikt nie sprawiał ci kłopotów? Fred i George mówili, że spotkali cię na korytarzu, ale podczas patrolu nigdzie cię nie widziałam. Już zaczęłam się martwić, że któryś ze starszych uczniów stwierdził, że byłoby zabawne zrobić nowemu uczniowi kawał i…

— Hermiono… — przerwał jej Harry, mając świadomość, jak bardzo poważnie traktuje obowiązki i z pewnością nie może znieść myśli, że ktoś mógłby być uciskany podczas jej straży w nowej roli prefekta. — Trochę mi zajęło szukanie przedziału, ale od tamtej pory siedzę tutaj. Jak na razie wszyscy są dla mnie bardzo mili.

— Och — bąknęła Hermiona.

— Nie wiedziałam, że się znacie — wtrąciła Ginny, spoglądając z zaciekawieniem to na Hermionę, to na Harry'ego.

— Wpadliśmy na siebie na ulicy Pokątnej — wyjaśnił Harry. — A właściwie to Hermiona na mnie wpadła.

Hermiona zarumieniła się, ale słysząc żartobliwą nutę w jego głosie, odwzajemniła uśmiech. Pokrótce zrelacjonowała całe wydarzenie, na co twarz Ginny wykrzywiła się dziwnie, jakby chciała zapytać: „i Snape pozostawił cię żywą?”.

— W każdym razie, chciałabym zostać dłużej, ale muszę zrobić kolejny obchód. Wszyscy prefekci mają dziś pełne ręce roboty. Pierwszoroczni są przerażeni, bo po raz pierwszy znajdują się daleko od domu i obawiają się, że w każdej chwili zaatakuje ich Sam-Wiesz-Kto. Bliźniacy robią zakłady, wywołując zamęt. Któryś z Krukonów zabrał z domu agresywną książkę, która próbuje odgryźć palce każdemu, kto waży się ją tknąć. A Ślizgoni jak zwykle nie pomagają. Och, nie mogę się już doczekać, kiedy dojedziemy do Hogwartu!

I pożegnawszy się, zniknęła.

Reszta podróży minęła w spokoju. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Raz deszcz zacinał w szyby, bębniąc jednostajnie, i ciemniało od ołowianych chmur, a raz wychodziło blade słońce, niemrawo oświetlając widok za oknem. Im mknęli dalej na północ, tym krajobraz stawał się dzikszy. Rozległe połacie łąk i kolorowych, przypominających patchwork pól ustępowały z wolna różnokształtnym pagórkom i gęstym, ciemnozielonym lasom. W końcu zapadł zmrok i lampy wiszące u sufitu zapłonęły.

— Chyba pora się przebrać — oznajmiła Luna rozmarzonym głosem.

Jak na zawołanie pociąg zaczął zwalniać. Harry wyciągnął z kufra płaszcz i szkolną szatę, po czym nałożył je na bieżące ubranie. Na korytarzu i w przedziałach panowało zwyczajowe zamieszanie, gdy uczniowie ściągali kufry i klatki z pupilami. Kiedy lokomotywa zupełnie wyhamowała, wyszli z przedziału i dołączyli do zgromadzonego na korytarzu tłumu, powoli przesuwającego się w stronę drzwi.

Noc była zimna, więc Harry opatulił się szczelniej płaszczem. Zaczerpnął głęboko powietrza, wdychając zapach wilgotnego igliwia sosen i czując podekscytowanie na myśl, że już niedługo znajdzie się w Hogwarcie. Rozejrzał się po peronie. Znad morza głów, niczym wieża warowna, wystawała włochata sylwetka Hagrida. Tubalny głos nawoływał raz po raz:

— Pirszoroczni do mnie... pirszoroczni do mnie...

W pierwszym odruchu Harry uniósł rękę, by pomachać, ale wtem zorientował się, że półolbrzym znał Harry'ego Pottera, nie Alana Snape'a. Przełknął gorycz i już miał się odwrócić do powozów, gdy ku jego zdziwieniu Hagrid go zawołał.

— Alan Snape, tak? Idziesz z nami. Zostawiłeś kufer w pociągu? Dobrze, skrzaty się nim zajmą.

Hagrid zaprowadził ich na skraj jeziora, gdzie czekała mała flotylla łódek, i tam zwrócił się do uczniów.

— Zanim popłyniemy, musicie coś wiedzić. Po ostatnich wydarzeniach z Sami-Wiecie-Kim psor Dumbledore zabezpieczył Hogwart nowymi czarami, które strzegą granic błoni, tajnych przejść oraz bramy do zamku. Jeśli ktoś ma na sobie jakiekolwiek zaklęcie zwodzące, maskujące, niewidzialności, czy jest pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, włącza się alarm. Więc bez wygłupów! Nie chcemy siać strachu, bo ktoś użył produktu Zonka zmieniającego dla beki kolor włosów czy ukrywającego pryszcze.

Kilkoro pierwszorocznych przestąpiło z nogi na nogę i spojrzało z niepokojem na zamek. Harry przygryzł wargę i przygładził grzywkę, by dokładnie przykrywała bliznę ukrytą pod maskującą maścią Snape'a. Miał żarliwą nadzieję, że alarm nie zacznie wyć w momencie postawienia przez niego stopy na błoniach.

Kolejno uczniowie wgramolili się do łódek, które wkrótce pomknęły przez jezioro. Siedząc na ławeczce naprzeciwko Hagrida, Harry poczuł dziwną nostalgię. Masywna sylwetka zamku odznaczała się na tle upstrzonego srebrzystymi gwiazdami nieba i wyglądała równie majestatycznie co zawsze. Wkrótce został wyrwany z zadumy, gdy poczuł, jakby po jego ciele przebiegło stado mrówek. Nie było to jakoś szczególnie nieprzyjemne uczucie, a zwyczajnie dziwne. Po minach reszty uczniów wywnioskował, że nie on jeden tego doświadczył.

— Nowe bariery! — ryknął Hagrid. — Kawał czarów, mówię wam!

Łódki wpłynęły do tunelu i po krótkiej podróży korytarzami znaleźli się przed wejściem do zamku, gdzie powitała ich McGonagall, aby zaprowadzić do pustej komnaty naprzeciw Wielkiej Sali. Harry słuchał jednym uchem przemowy o czterech domach i punktach, zajęty obserwowaniem przerażonych uczniów. Czy on też był tak mały w ich wieku?

Kiedy McGonagall skończyła, zwróciła się wprost do niego.

— Zasady obowiązują te same. Gdy wyczytam nazwisko, podążysz przykładem reszty uczniów. Dalej już pokierują cię prefekci. — Widząc niepewną minę Harry'ego, surowa twarz McGonagall złagodniała. Profesor dodała szeptem: — Jestem pewna, że wszystko pójdzie dobrze. Postaraj się tylko nie pakować w kłopoty jak w poprzednich latach, hm?

Następnie odwróciła się i zniknęła za drzwiami. Duchy przeniknęły przez ścianę, by przywitać nowych uczniów oraz zabawić ich rozmową, ale Harry nie zwracał na nie uwagi. Co się u licha przed chwilą wydarzyło? Czyżby profesor Dumbledore o jej powiedział?

Zanim się obejrzał, nauczycielka powróciła i zostali zaprowadzeni do Wielkiej Sali, w której unoszące się w powietrzu świece oświetlały cztery stoły i siedzących przy nich uczniów, którzy z ożywieniem rozmawiali o wakacjach i wymieniali się nowinkami. Harry zerknął na tył sali, gdzie na podwyższeniu stał stół prezydialny.

Pośrodku, w pozłacanym krześle z wysokim oparciem, siedział profesor Dumbledore, a jego oczy migotały radośnie. Z jego prawej strony krzesło było puste. Zaraz obok Hagrid popijał z wielkiego kielicha i żartował o czymś z Sinistrą, nauczycielką astronomii. Vector, która nauczała numerologii, dyskutowała z madame Pomfrey, przytakującą poważnie na znak zgody. Po lewej stronie, najbliżej Dumbledore'a, zasiadał Snape. Jego ciemne oczy obserwowały w ciszy zgromadzonych w sali uczniów, niekiedy tylko rzucając kwaśne spojrzenie w kierunku nieznanego Harry'emu mężczyzny, który gawędził w najlepsze z Flitwickiem. Pani Hooch i profesor Sprout przysłuchiwały się ich rozmowie z zaciekawieniem. Trelawney, która wyjątkowo zestąpiła z wieży, by zaszczycić padół zwykłych śmiertelników swoją ezoteryczną obecnością, zajmowała miejsce na uboczu i jak zwykle przypominała wyrośniętą ważkę.

Nagle w Wielkiej Sali zrobiło się cicho. Leżąca na stołku tiara rozwarła szew i rozbrzmiały słowa piosenki. Tym razem oprócz opisania czterech domów ostrzegła przed nadejściem trudnych czasów i wspomniała o konieczności zjednoczenia się. Radosny nastrój prysł jak bańka mydlana, gdy wszyscy przypomnieli sobie, że za murami zamku trwa wojna.

Tiara przestała śpiewać i profesor McGonagall rozwinęła pergamin. Kiedy doszła do nazwisk zaczynających się na „S” i wyczytała „Snape, Alan”, w pierwszej chwili w Wielkiej Sali zrobiło się niezwykle cicho, a następnie rozbrzmiał gwar szeptów. Uczniowie patrzyli na przemian to na Harry'ego, to na Snape'a, który siedział przy stole nauczycielskim z kamiennym wyrazem twarzy. Wielu też posyłało bliźniakom wściekłe spojrzenia.

Harry podszedł do stołka i kapelusz opadł mu na głowę, lekko przysłaniając oczy.

— Eee, witaj, tiaro.

— Interesujące. Wyczuwam magiczną zmianę, choć umysł jest ten sam. I co ja mam z tobą zrobić? Już cię przydzieliłam.

— Profesor Dumbledore nie wspomniał ci, że musisz mnie przydzielić ponownie?

— Owszem, wspominał. Musisz jednak sam o to poprosić.

Harry zmarszczył brwi.

— To mówi kodeks — wyjaśniła. — Bez zgody ucznia nic nie poradzę.

— A nie możesz po prostu krzyknąć „Gryffindor”, żebyśmy mieli to z głowy? — pomyślał Harry. — Skoro już raz mnie przydzieliłaś?

— Żeby to było takie łatwe! Każda ceremonia jest magicznie wiążąca. Muszę cię przydzielić tak, jakbym robiła to po raz pierwszy. I zanim zapytasz, profesor Snape się mylił. Jesteś trzecią osobą w tym tysiącleciu. Niestety za każdym razem to dyrektorowie maczali palce w życiach uczniów…

Tiara brzmiała na wyjątkowo niezadowoloną z tego faktu.

— No to eee… przydzielisz mnie jeszcze raz? Proszę? Wolałbym jednak nie do Slytherinu...

— Mój drogi, ale ty pasujesz tam najlepiej.

— Może mieszkanie w Slytherinie nie będzie trudniejsze od życia ze Snape’em ani od przeżywania godziny pod Cruciatusem Lucjusza Malfoya, ani od niemówienia przyjaciołom, kim naprawdę jestem, ani też od uciekania, po raz kolejny, przed Voldemortem, ale łatwe też nie będzie. Poza tym to, w którym domu mnie umieścisz, nie ma w tym momencie nic wspólnego z moimi predyspozycjami, a z potrzebą przeżycia, a jeśli trafię do Slytherinu…

— Jeśli trafisz do Slytherinu, będziesz miał możliwość odkrycia swojego prawdziwego potencjału! Myślisz, że to tak mało znaczy? Że jedynie mieszkasz w jednym z domów i po skończeniu Hogwartu koniec? Kim byłbyś teraz, gdybym nie zdecydowała się na Gryffindor?

Harry zastanowił się, jak by to było. Pewnie nie przyjaźniłby się z Ronem, bo Gryfoni nigdy nie przyjaźnili się ze Ślizgonami. Pewnie też nie wyciągnąłby z tiary miecza, więc prawdopodobnie zginąłby pożarty przez bazyliszka. Być może nawet nie stanąłby do walki z Quirrellem, bo u jego boku nie byłoby Hermiony, która pomogłaby mu rozwiązać zagadkę Kamienia Filozoficznego i przejść przez łamigłówkę Snape'a. Czy to możliwe, że nawet nie zabrałby na tamten cmentarz Cedrika? Jeśli tylko uległby pokusie wzięcia tego piekielnego pucharu…

Zadrżał. To, co mówiła tiara, było w dużej mierze prawdą, ale…

— Przecież ty chciałaś mnie umieścić w Slytherinie!

— Owszem.

— I myliłaś się.

— Nie sądzę.

— To po co ta cała gadka o tym, kim byłbym teraz, gdybym nie wylądował w Gryffindorze? Poza tym profesor Dumbledore sam powiedział, że nie umiejętności decydują o tym, kim jesteśmy, ale nasze wybory. A to mój wybór.

Harry usłyszał długie, zrezygnowane westchnienie.

— No naprawdę… — mruknęła tiara z lekkim rozdrażnieniem. — No dobrze, zobaczmy, co tam siedzi w twojej głowie. Hm, ciekawe… Och, fascynujące. Tak, to nie byłoby złe rozwiązanie. Wręcz przeciwnie. Umysł masz tęgi, a co najważniejsze znasz wartość wiedzy… Ravenclaw z pewnością pomoże ci rozwinąć skrzydła, których rozwinięcia tak odmawiasz w Slytherinie...

Okej, to było zdecydowanie lepsze niż Slytherin, ale…

— Słyszałaś o wejściu do Ravenclawu? Nie? Bo ja tak. Luna mi powiedziała. Żeby dostać się do środka, trzeba rozwiązać cholerną zagadkę. Więcej czasu spędzę poza pokojem wspólnym niż w nim. Poza tym Krukoni są prawie tak samo nawiedzeni w kwestii książek jak Hermiona, a to nie mój kaliber. No może z wyjątkiem przyjaciółek Cho, bo one potrafią przez większość czasu jedynie chichotać. Ale to tym bardziej nie mój kaliber.

— To co niby proponujesz? Nie myśl sobie, że skoro jesteś trudnym orzechem do zgryzienia, to… Achhh! — Nastąpiła chwila ciszy. Harry zrobił zeza w próbie spojrzenia w górę i odgadnięcia myśli tiary. — Masz nadzieję zjednoczyć się ze swoją puchońską naturą, co?

W pierwszej chwili Harry był kompletnie zaskoczony słowami tiary. Prędzej spodziewał się komentarza: „masz nadzieję powrócić na stare śmieci do Gryffindoru, co?”. Potem jednak stwierdził, że podświadomie nie to chodziło mu po głowie. Skoro ma iść za radą innych i nie pakować się w kłopoty, to gdzie lepiej jak nie w Hufflepuffie? Nikt nie zawracał sobie głowy Puchonami. To było bardzo ślizgońskie z jego strony, czego tiara nie omieszkała mu wytknąć.

— Czemu nie? To spokojny, przyjazny dom, a ja bardzo lubię spokój…

Z kapelusza wydobyło się coś, co brzmiało podejrzanie jak prychnięcie.

— Proszę cię, mnie nie oszukasz. Zawsze pakujesz się w sam środek wydarzeń. Jakiś tajemniczy głos w ścianie planuje morderstwo? Chodźmy to sprawdzić! Wilkołak buszuje po błoniach, gotów rozszarpać pierwszą napotkaną osobę? Żaden problem! No i muszę wspomnieć o wycieczcie do legowiska akromantul w środku nocy, próbie ratowania Kamienia Filozoficznego przed w pełni wyszkolonym czarnoksiężnikiem i zejściu do Komnaty Tajemnic, gdzie czai się Merlin wie co? Impulsywność jest jednym z powodów, dlaczego tak nadajesz się do Gryffindoru. No i ta odwaga…

— Jasne, szczególnie w obliczu Lucjusza Malfoya… — pomyślał Harry posępnie.

— Istnieją różne rodzaje odwagi — wyszeptała tiara. — Weź na przykład swojego przyjaciela, Neville'a Longbottoma. Wielu na pewno zastanawiało się, dlaczego nie umieściłam go w Hufflepuffie. Ja jednakże widziałam, jak codziennie zmaga się z kompleksami oraz niepewnością. Mogę cię zapewnić, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, pokaże wszystkim, ile jest wart. To, co cię spotkało, zostawiło ślad na duszy. Musi minąć trochę czasu, nim ponownie odkryjesz odwagę, o której istnieniu zdążyłeś zapomnieć.

Harry słuchał uważnie. W końcu odetchnął głęboko i zapytał:

— A więc?

— Gdybyś nie posiadał równie dużej lojalności i poczucia sprawiedliwości, nie przystałabym na to. I powiedz Albusowi, że umywam od ciebie ręce. Jeśli znowu zechce mieszać się w moje sprawy, może sam cię przydzielić z powrotem do Gryffindoru czy gdziekolwiek tam chcesz… a teraz: HUFFLEPUFF!

Ostatnie słowo tiara wrzasnęła na całą salę. Harry ściągnął kapelusz i rozejrzał się po morzu zdziwionych twarzy. Nie miał pojęcia, czy to z powodu tego, że dopiero co syn Severusa Snape'a, tego Severusa Snape'a, opiekuna Slytherinu i miłośnika wszystkich Ślizgonów, został przydzielony do Hufflepuffu, czy dlatego że tak długo zajęło tiarze wybranie mu domu. Może myśleli, że nigdzie nie trafi, bo tiara go odrzuci? Jakby to było w ogóle możliwe.

Snape patrzył na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. Malfoy natomiast wyglądał, jakby z całych sił powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem. W końcu przegrał walkę i pośród zduszonego chichotu zatrząsł się tak mocno, że omal nie spadł z ławki. Reszta Ślizgonów miała zupełnie zaskoczone miny, a Zabini siedział z szeroko otwartą buzią, wyglądając na jeszcze mniej rozgarniętego niż wcześniej. W niebieskich oczach profesora Dumbledore’a migotały jasne błyski, choć i on zdawał się nie przewidzieć takiego obrotu sprawy.

Nagle rozległy się pierwsze oklaski, aż w końcu przez Wielką Salę przetoczył się zwyczajowy aplauz. Bliźniacy zagwizdali, a Hermiona uśmiechnęła się promiennie, na co siedzący obok Ron nastroszył brwi. Harry podążył do stołu Hufflepuffu, sąsiadującego ze stołem Gryffindoru, i wybrał wolne miejsce obok Erniego Macmillana.

— Cześć, jestem Ernie — przedstawił się chłopak, wyciągając w jego kierunku rękę, którą Harry natychmiast uścisnął.

Ernie był pompatycznym, pucołowatym chłopcem, ale przez ostatnie wakacje sporo schudł oraz nieco przygasł, przez co przypominał teraz bardziej krzepkiego pałkarza niż nieporadnego kujona z wielkimi binoklami. Najwyraźniej działalność Voldemorta i śmierć Cedrika na niejednej osobie odcisnęły piętno.

Formalnym tonem Ernie przedstawił najbliżej siedzących uczniów: Justyna Finch-Fletchleya, Zachariasza Smitha, Doriana Wintersa, Susan Bones, Hannę Abbott, Rose McCourtney i Elizabeth Donovan. Harry znał dobrze tylko Erniego i Justyna, z którymi pracował podczas lekcji łączonych z Hufflepuffem, no i trochę Susan i Hannę, z którymi głównie wymieniał się krótkimi zdaniami w stylu: „Podałabyś mi nasiona skrzekoskrzeczki? Dzięki”. Resztę Puchonów wielokrotnie mijał na korytarzach, ale nigdy tak naprawdę z nimi nie rozmawiał.

— My mieszkamy w jednym dormitorium, a dziewczyny w drugim. Ja i Rose jesteśmy prefektami, więc w razie problemów zgłaszasz się do nas. Lucy i Robert… — Wskazał na dwoje siódmoklasistów siedzących kilka miejsc dalej. Lucy miała przyjazny uśmiech, długie kasztanowe włosy oraz oczy w kształcie migdałów, a Robert był szczupłym, wysportowanym chłopakiem, który roztaczał wokół siebie aurę kogoś, kto niczym się nie przejmuje. Harry pamiętał, że Robert gra na pozycji obrońcy w reprezentacji Hufflepuffu. — …są prefektami naczelnymi, więc w razie poważniejszych spraw możesz zwrócić się do nich.

Ostatnia osoba została przydzielona i Dumbledore wstał.

— Zanim napełnimy brzuchy, chciałbym was serdecznie powitać w nowym roku szkolnym. Szanowne grono pedagogiczne, starzy uczniowie — czarodziej spojrzał na Harry'ego, a jego wąs zadrgał z rozbawienia — jak i nowi. Witajcie w Hogwarcie! Oby ten rok był równie owocny w naukę jak poprzednie. A teraz, gdy powitanie mamy za sobą, cieszmy się tym wspaniałym wieczorem!

Rozbrzmiał głośny aplauz i cztery stoły napełniły się półmiskami.

Wspaniały zapach potraw wdarł się w nozdrza Harry'ego. Nałożył sobie soczysty befsztyk, idealnie zarumienione pieczone ziemniaki i sałatkę ze świeżych warzyw, które choć dziwnie razem wyglądały (kto miesza słonecznik z czerwoną fasolą i pomidorem?), okazały się smakować wybornie. Po zaspokojeniu pierwszego głodu skupił się na toczących się wokół rozmowach.

— Straciłem dziesięć galeonów — wyznał smutno Dorian, po czym westchnął jak człowiek, którego boleśnie doświadczyło życie.

Dorian Winters stanowił podręcznikowy przykład czarodzieja z arystokratycznych sfer: schludnie ubrany, smukły, o szarych, wyrazistych oczach i tak proporcjonalnej sylwetce, że można byłoby ją odmierzać linijką. Na serdecznym palcu lewej dłoni nosił srebrny sygnet z herbem domu świadczący o przynależności do bardzo starego rodu czystej krwi. Miał jednak w sobie coś, o czym Draco mógł jedynie pomarzyć, a mianowicie pewnego rodzaju swobodę i niewymuszoną naturalność. Harry nie zauważył też, by traktował mugolaków z wyższością.

— Nie uwierzyłem Weasleyom. No i okazało się, że skurczybyki nie kłamały.

Rozległo się głośne prychnięcie. Szczurkowata twarz Zachariasza Smitha, szczupłego, wysokiego nastolatka o jasnych włosach i zadartym nosie, wykrzywiła się gniewnie.

— A kto by uwierzył? Snape? Bez obrazy, Alan.

Harry tylko wzruszył ramionami.

— Och, tylko nie zaczynaj! — żachnęła się Eliza, spoglądając na Zachariasza znacząco.

Elizabeth nasuwała na myśl jedną gotyckich czarownic, których kartę kiedyś Harry wyłowił z czekoladowych żab: z bladą skórą, czarnymi włosami opadającymi na plecy i przenikliwym spojrzeniem bardzo ciemnych oczu bardziej pasowała do Slytherinu niż Hufflepuffu. W rezultacie pod ciężarem jej wzroku wyzierającego spod prostej jak drut grzywki Smith stracił nieco buty.

— Może jest nieprzyjemny — kontynuowała — ale przynajmniej dba o bezpieczeństwo uczniów. Gdyby nie on, już dawno wysadziłbyś klasę w powietrze.

— Serio? — Zachariasz wysunął wyzywająco szpiczasty podbródek, choć jego policzki poróżowiały. — A co z groźbą napojenia Hanny warzonym przeze mnie eliksirem? Mógł ją otruć!

— I dałeś się na to nabrać? — wtrąciła się Rose, wywracając oczami, jakby nie mogła uwierzyć, że ktoś może być taki tępy. Odsunęła z twarzy kosmyk, który uciekł z niedbale zawiązanego kucyka. Rose miała w sobie dziwną chłopięcość mimo posiadania typowo dziewczęcej urody. Jej twarz w kształcie serca zdobiły dołeczki i posiadała tak samo gęste i kręcone włosy jak Hermiona, choć były jaśniejsze i gładsze, przez co wyglądały na zdecydowanie bardziej ułożone. — Jak niby miał dotrzymać słowa? Dyrektor wezwałby go na dywanik jeszcze tego samego popołudnia i mógłby stracić pracę! Profesor Snape powiedział tak tylko dlatego, żebyś wreszcie przyłożył się do pracy.

— Mimo to mógłby nie doprowadzać każdego tygodnia kogoś do płaczu — skonstatował dyplomatycznie Justyn. Justyn pochodził z bogatej rodziny, co uwidaczniało się w drogim ubraniu i starannie przyciętej fryzurze. Miał mugolskie korzenie, więc był entuzjastyczny i zachwycał się wszystkim, co magiczne i niezwykłe, ale jednocześnie brakowało mu odrobiny krytycyzmu. — To nie było miłe, gdy Leanne wybiegła zapłakana z klasy i potem wypłakiwała oczy przez pół dnia.

— Leanne jest trochę zbyt wrażliwa — dołączyła się do rozmowy Susan. Jej rudy warkocz i piegi na nosie sprawiały, że mogłaby uchodzić za daleką kuzynkę Weasleyów. — I naprawdę powinna bardziej uważać na lekcjach, zamiast gapić się na chłopaków. Ale nic dziwnego, skoro obrała za przyjaciółki Lavender Brown i Romildę Vane. W takim towarzystwie każdy zszedłby na psy.

Harry siedział w ciszy, przetrawiając usłyszane informacje. Był zdziwiony, że ktokolwiek broni Snape'a. Gryfoni chórem na nim pomstowali, co było naturalne, skoro codziennie traktował ich z kompletną niesprawiedliwością, jednocześnie jawnie faworyzując Ślizgonów. Samemu Harry’emu napsuł tyle nerwów, że nieraz wyobrażał sobie, jak topi Snape'a we własnym kociołku. Uważał więc, że solidarność względem niecierpienia nauczyciela eliksirów obejmuje wszystkie domy z wyłączeniem, rzecz jasna, Slytherinu.

— Mówisz tak tylko dlatego, że Snape traktuje cię w porządku.

— Jakbyś naprawdę chciał się czegoś nauczyć na jego lekcjach, też traktowałby cię w porządku — wytknęła wyniośle Rose. — Nie jest tajemnicą, że nie znosi leni albo tych, którzy myślą, że pozjadali wszystkie rozumy.

— Albo Harry'ego Pottera.

Harry gwałtownie drgnął na swoje nazwisko.

Dziewczyny spojrzały po sobie z niepewnymi minami.

— Nie wiem kompletnie, w czym jego problem. Słyszałam…

— Że pastwił się nad Potterem przy każdej nadarzającej się okazji — oświadczył Zachariasz. — Wszyscy wiedzą, że lekcje Ślizgonów z Gryfonami były piekłem, bo stary nietoperz tylko szukał okazji, żeby wlepić Potterowi szlaban. Ponoć raz odebrał Gryfonom punkty za „zbyt głośne oddychanie”. Dasz wiarę?

— To bardzo przykre — wyznała cicho Hanna. Miała niepozorny wygląd szarej myszki i swoją nieśmiałością trochę przypominała Neville'a, a już z pewnością mogła mu dorównywać ocenami z zielarstwa. — Naprawdę okropne. Tyle złych rzeczy mu się przytrafiło. Atak na jego dom, śmierć kuzyna i wujka, a później ta sprawa z ministerstwem. Teraz nawet nie może kontynuować nauki przez to głupie wyczerpanie magiczne. I to wszystko wydarzyło się tak szybko, praktycznie zaraz po tym c-co s-stało się z Ced-drikiem.

Jej oczy wypełniły się łzami i wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać.

Jakby wyczuwając nadciągającą katastrofę, resztki jedzenia znikły ze stołu i pojawiły się desery, co skutecznie odwróciło uwagę Puchonów od ponurego tematu. Harry wyłowił ulubioną tartę polaną sosem melasowym spośród biszkoptów z kremem, lodów truskawkowo-miętowych i puszystych eklerków.

— Co myślicie o nowym nauczycielu? — zagadnął Ernie, gdy Harry był w połowie pochłaniania tarty. — Wygląda trochę młodo, nie sądzicie? Mam nadzieję, że będzie choć trochę kompetentny albo przynajmniej nie okaże się oszustem.

Wszyscy wbili wzrok w podium, gdzie obok Flitwicka siedział mężczyzna przywodzący na myśl skrzyżowanie żołnierza ze sławnym graczem quidditcha. Był wysoki i dobrze zbudowany, a krótkie włosy odsłaniały rzymski profil, który przecinała cienka blizna zaczynająca się od nasady nosa, a kończąca się w połowę policzka. Miał na sobie zwykłą profesorską szatę, ale była one lekko rozpięta, ukazując śnieżnobiałą koszulę i czarne spodnie.

— Nie ma możliwości, żeby był oszustem. Nie po zabezpieczeniach profesora Dumbledore'a — wtrącił Justyn. — Widzieliście, co stało się z Eloise Midgen? Jakaś masakra.

— A co się stało? — zapytał natychmiast Harry.

— Nie posłuchała profesora Flitwicka — powiedział Dorian ze śmiechem, wskazując Harry'emu malutkiego nauczyciela. — Ty płynąłeś łódką z pierwszakami, bo to tradycja, ale starsi uczniowie dostają się do Hogwartu powozami. Powozy zwykle podjeżdżają pod drzwi zamku, ale tym razem zatrzymały się pod główną bramą. Flitwick ostrzegł wszystkich przed nowymi zabezpieczeniami, po czym wyczytywał kolejno nazwiska. Kiedy doszedł do Midgen, zaczął się cyrk. Jak tylko przekroczyła bramę, zawył alarm. Wszyscy wpadli w panikę. Nauczyciele skoczyli do akcji z wycelowanymi różdżkami. Marietta z Ravenclawu piszczała: „śmierciożercy, śmierciożercy!”. No i okazało się, że Eloise posmarowała się maścią maskującą trądzik. W te wakacje leczono ją w Św. Mungu, ale po miesiącu wszystko wróciło. McGonagall wlepiła jej szlaban, a Flitwick rzucił na nią generalne Finite, w razie gdyby miała na sobie coś jeszcze.

Pod koniec historii oczy Harry'ego zrobiły się okrągłe jak galeony. Po cichu odetchnął z ulgą, wyobrażając sobie, co by się stało, gdyby zabezpieczenie wykryło maść Snape'a i alarm włączyłby się na środku jeziora. Pewnie Hagrid rąbnąłby go swoim parasolem, myśląc, że jest śmierciożercą w przebraniu i trzeba byłoby go cucić w skrzydle szpitalnym.

W końcu wszyscy się najedli i talerze zabłysły złotem. Harry oparł się na łokciach, czując z wolna wkradającą się senność. Jego myśli krążyły z natręctwem bzyczącej muchy wokół miękkiej kołdry i poduszki, które czekały na niego gdzieś w zamku.

Profesor Dumbledore wstał i zapadła cisza.

— Zanim zawędrujemy do ciepłych łóżek po dniu pełnym wrażeń, mam do przekazania kilka ogłoszeń. Zakazany Las, który mieści się na skraju szkolnych błoni, jest wciąż zakazany. Dobrze, żeby niektórzy o tym pamiętali. Pan Filch, nasz woźny, prosił mnie po raz czterysta sześćdziesiąty drugi, żebym przypomniał, iż na korytarzach nie wolno używać czarów, podobnie jak nie wolno robić wielu innych rzeczy. Pełna lista czynności i przedmiotów zabronionych jest wywieszona na drzwiach biura pana Filcha, który oczywiście z radością wszystkich zaprasza do poznania jej zawartości. Jak co roku początek miesiąca będzie poświęcony naborom do drużyn quidditcha, więc ci, którzy pragną spróbować swoich sił, powinni podać nazwiska opiekunom domów. Termin pierwszej wizyty do Hogsmeade jest ustalony na połowę października. Standardowo udział w niej mogą brać uczniowie od trzeciej klasy wzwyż.

Harry wyprostował się gwałtownie i gorączkowo przeszukał pamięć w próbie przypomnienia sobie, czy w ogóle otrzymał w tym roku formularz zezwalający na odwiedziny magicznej wioski, ale niczego takiego nie kojarzył. Postanowił, że przy najbliższej okazji zapyta o to Snape'a.

— Mamy również, jak co roku, zmianę w gronie nauczycielskim. Mam zaszczyt przedstawić wam profesora Randala Terrence'a, naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią.

Przez salę przetoczyły się oklaski. Z lekkim uśmiechem czarodziej skinął głową.

— Jak wszyscy wiecie, Lord Voldemort i jego zwolennicy znowu są na wolności i zbierają siły. — Zapadła głucha, pełna napięcia cisza. — Trudno przecenić zagrożenie, jakie niesie obecna sytuacja, i konieczność zachowania przez każdego z was wszelkich środków ostrożności i bezpieczeństwa. Magiczna ochrona zamku została w ciągu lata bardzo wzmocniona, o czym przekonali się już co poniektórzy. — Czarodziej uśmiechnął się dobrodusznie, gdy w sali wybuchły pojedyncze chichoty, a Eloise zapadła się głębiej w krześle. — Chronią nas nowe i o wiele potężniejsze czary, ale musimy być wciąż uczuleni na jakikolwiek przejaw braku ostrożności ze strony każdego z uczniów i nauczycieli. Dlatego proszę was, żebyście ze zrozumieniem przyjęli wszelkie ograniczenia, jakie mogą na was nałożyć nauczyciele, choćby były dla was nie wiem jak uciążliwe. I proszę was, żebyście natychmiast donieśli któremuś z członków personelu o każdym przypadku zauważenia czegoś dziwnego albo podejrzanego w zamku lub poza nim. Ufam, że wszyscy zachowacie najwyższą ostrożność, dla własnego i każdego z waszych koleżanek i kolegów bezpieczeństwa [1].

— No, a teraz zmykajcie. Jutro pierwszy dzień szkoły i wasi nauczyciele nie będą zadowoleni, jeśli niewyspani zaczniecie drzemać w połowie ich fascynujących wykładów wprowadzających w tajniki magii. Miłej nocy!

Ławki hałaśliwie odsunięto i Harry podążył za Puchonami. Nie miał bladego pojęcia, gdzie znajduje się pokój wspólny Hufflepuffu. Do tego stęsknił się za zamkiem tak bardzo, że przywołanie na twarz radości połączonej z pewną dozą nerwowego wyczekiwania przyszło mu bez trudu.

W sali wejściowej zignorowali marmurowe schody wiodące na wyższe piętra i skierowali się w korytarz prowadzący do kuchni. Przeszli obok obrazu przedstawiającego miskę z owocami, a kiedy dotarli do końca korytarza, skręcili w lewo i wspięli się po kilku krętych schodkach. Po minięciu szeregu arrasów skręcili ponownie, tym razem w prawo, by ujrzeć obraz martwej natury oraz posąg starej wiedźmy. Tam znajdowała się kamienna wnęka z rządem ogromnych beczek. Lucy podeszła do środkowej beczki, wystukała na wieku nieznaną Harry'emu melodię, a następnie wyszeptała hasło: Ardua prima via est [2]. Z nicości zmaterializowała się klamka, a po jej naciśnięciu pokrywa beczki ukazała ukryte przejście do pokoju wspólnego Hufflepuffu.

Harry okręcił się wokół własnej osi z rozdziawioną buzią. To miejsce było absolutnie magiczne i w niczym nie przypominało bezładnego, jaskrawego pokoju wspólnego Gryffindoru. Harry spodziewał się, że będą tu dominowały czerń i żółć, ale choć tych kolorów nie brakowało, znalazły się tu wszystkie kolory roku: soczysta zieleń źdźbeł traw porastających wiosną łąki, brąz urodzajnej ziemi, złoto wznoszących się ku słońcu kłosów, czerwień dorodnej jarzębiny, biel mrożącego koniuszki palców śniegu. Wszystko współgrało ze sobą w idealnym koncercie barw i nadawało przestronnemu pomieszczeniu tak przytulnego, domowego charakteru, że w jednej chwili Harry poczuł, jak uchodzi z niego napięcie ostatnich miesięcy.

Wszystko miało tu swoje miejsce. Koło wejścia znajdował się wielki kominek z wyrzeźbionymi po bokach dwoma borsukami i zachęcająco wyglądające fotele oraz kanapy. Rozżarzone bierwiona trzaskały wesoło w palenisku, oświetlając wiszący nad gzymsem obraz Helgi Hufflepuff. Założycielka domu obserwowała uważnie nowych uczniów i z uśmiechem witała starych. Na podłodze z wiśniowego drewna pyszniły się puchate dywany, a bielony sufit ozdabiały złote runy, które zdawały się błyszczeć w świetle miedzianych kandelabrów. Ścianę po prawej stronie przysłaniał pokaźny regał z książkami, a zaraz przy nim stało kilka stolików z krzesłami z żółtym obiciem oraz starannie wyrzeźbionymi podłokietnikami. Tu i ówdzie zieleniła się też jakaś osobliwa roślina.

Harry podszedł do okna wykuszowego i przycisnął nos do szyby, by zobaczyć, co jest na zewnątrz. W świetle padającym z licznych okien rozpościerał się widok na błonia, kawałek lasu oraz coś, co wyglądało na ogród, ale było zbyt ciemno, by mógł stwierdzić dokładnie. Znajdowali się tak nisko nad ziemią, że z powodzeniem mógłby otworzyć okno i wyślizgnąć się na murawę. Czy nauczyciele nie obawiali się, że uczniowie mogą wykradać się w ten sposób z zamku? Harry był tu dopiero od pięciu minut i już doceniał przydatność takiego rozwiązania. A może to typowa cecha Gryfonów? Pewnie Puchoni mieli lepsze rzeczy do roboty, niż włóczenie się po nocach.

Ernie go zawołał i Harry spojrzał, na co wskazuje. Zamiast dwóch par spiralnych schodów — jednych wiodących do dormitoriów chłopców, a drugich do dormitoriów dziewcząt — Puchoni posiadali dwa osobne korytarze, wyglądające jak borsucze norki. Harry podążył za wskazówką Erniego w prawy. Na jednych z okrągłych, pomalowanych na zielono drzwi wisiała plakietka głosząca „Piąty rok”.

Harry zajrzał do środka. Sypialnia chłopców przypominała tę, którą dzielił w Gryffindorze. Pięć łóżek z kolumienkami i kotarami stało w okrągłym pomieszczeniu, a przy każdym z nich znajdowała się szafka nocna na książki i podręczne rzeczy. Okna jednakże były okrągłe, kotary żółte, parapety ozdabiały doniczki z roślinami, a przy drzwiach stała wspólna szafa z ciemnego drewna. Justyn wytłumaczył, że zazwyczaj trzymają w niej płaszcze, miotły, strój do quidditcha i wszystko to, co nie mieściło się w szafce lub chciało się mieć pod ręką. Harry docenił takie rozwiązanie, bo codzienne przekopywanie się przez wszystko w kufrze bywało uciążliwe.

Obiecując sobie, że rozpakuje się jutro, kiedy będzie mniej zmęczony, podszedł do kufra, który czekał na niego przy jednym z łóżek. Wyciągnął piżamę i przybory toaletowe, a następnie minąwszy Doriana wieszającego plakat zespołu rockowego zwanego Dzikie Wilkołaki, udał się do łazienki. Po przebraniu się i umyciu zębów wślizgnął się pod kołdrę, zaciągnął zasłony i przez chwilę nasłuchiwał przytłumionych odgłosów współdomowników. Zastanawiał się, co teraz robi Ron. Czy widząc puste łóżko Harry'ego, tęskni za nim i czy rozmyśla, tak jak Harry, co porabia jego najlepszy przyjaciel? Przez sekundę serce Harry'ego ścisnęło się na myśl o wieży Gryffindoru z całym jej hałasem, zgiełkiem i jaskrawością. Potem jednak przypomniał sobie wszystkie powody, dla których powrót tam byłby równie trudny, co odejście.

Wsunął dłoń pod koszulkę i wyciągnął coś czerwonego i połyskującego. Jakimś sposobem trzymany w ręku przedmiot dodał mu otuchy.

— Załóż to — powiedział Snape poprzedniego dnia.

Z jego dłoni, na grubym łańcuszku, zwisał rubin wielkości przepiórczego jajka. Srebro oplatało klejnot niczym rama lustro. Było w nim coś hipnotyzującego.

— Co to jest?

— Amulet.

— Przed czym chroni?

Harry spojrzał w twarz mężczyzny, ale nie mógł z niej nic wyczytać.

— Trzymaj go zawsze przy sobie, a się dowiesz.

Snape kilkakrotnie podkreślił, żeby nigdy się z nim nie rozstawał, więc Harry wahał się przed ściągnięciem go nawet do snu w obawie, że rano o nim zapomni. Poza tym amulet nie przeszkadzał mu i nigdy o nic nie zahaczał, nawet podczas przebierania. Ostatecznie schował go pod koszulkę. Gdy klejnot dotknął skóry, zaczął na powrót emanować ciepłem. To pokrzepiające uczucie ukołysało Harry'ego do snu.

________________________
[1] Tak, jestem śmierdzącym leniem i wypowiedź tę (z małymi modyfikacjami) zaczerpnęłam z „Harry'ego Pottera i Księcia Półkrwi”. Dumbledore idealnie przekazał to, co chciałam zawrzeć, więc nie widziałam sensu produkowania się i pisania tego samego po raz drugi, tylko że innymi słowami. Dodatkowo część rzeczy w tym rozdziale może się powtarzać/być podobna do poprzednich tomów, gdyż w wielu miejscach trzymam się ściśle kanonu.
[2] łac. Początki są trudne, dosł. pierwsza droga jest stroma.
[3] Jakby ktoś nie wiedział, a się zastanawiał, to tak wygląda okno wykuszowe: klik!

A/N: Ręka w górę kto się tego spodziewał! Tak więc... nie rzucajcie we mnie pomidorami, dobrze? Proszę? ^^

Rozdział 21. Malfoyowie

Czym w końcu jest kłamstwo? Prawdą w masce.
— George Byron


Serce waliło Harry'emu w piersi, a stopy przywarły do podłogi, gdy sparaliżowany wpatrywał się w Malfoya. Nagle koniec laski opadł na posadzkę, a stukot rozbrzmiał nienaturalnie głośno w pustym korytarzu, przerywając stupor, i wszelka racjonalna myśl uciekła z głowy Harry'ego. Zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, sięgnął do kieszeni po różdżkę. Ledwie jednak koniuszkami palców dotknął drewna, dłoń Snape'a zacisnęła się na jego prawym ramieniu, zapobiegając katastrofie.

— Lucjuszu — powitał Snape, skupiając na sobie uwagę arystokraty. — Właśnie zmierzaliśmy do atrium. Zechcesz nam towarzyszyć czy masz może coś ważnego do załatwienia?

— Właściwie to już skończyłem — odparł mężczyzna.

Snape przeniósł wzrok na prawo, gdzie na drzwiach złote litery układały się w napis „Rada Nadzorcza”.

— Kolejna petycja? — zgadł, na co Malfoy skinął głową.

Razem ruszyli w kierunku wind. Harry czuł się oszołomiony całą sytuacją i nie bardzo był świadom tego, co się wokół niego dzieje. Snape, z dłonią wciąż oplatającą jego ramię, praktycznie ciągnął go za sobą.

— Czyżby nie podobał ci się wybór nowego nauczyciela obrony? — zagadnął Snape jakiś czas później lekko rozbawionym tonem, który sugerował, że co roku odbywali tę samą rozmowę.

— Nigdy mi się nie podobał. Kandydatury pozostawiają wiele do życzenia, ale to nie znaczy, że Dumbledore może robić, co mu się żywnie podoba. Wystąpiłem też z propozycją zwolnienia tego bezużytecznego ducha. Niestety zdaniem reszty członków rady trzeba ciąć koszty, a że duchy nie potrzebują pensji... Słowo daję, gdyby Narcyza nie uparła się trzymać Draco blisko domu, już dawno przeniósłbym go do Durmstrangu. Czasami nawet kusi mnie, by samemu złożyć aplikację, chociażby tylko po to, by zobaczyć minę Dumbledore'a na jej widok. Myślisz, że zaryzykowałby gniew rady, odrzucając mnie na rzecz jakiegoś mieszańca?

— Z pewnością. Ale ty jako nauczyciel? Ciężko mi to sobie wyobrazić.

— Tak, tak, zbyt plebejskie zajęcie jak dla Malfoya — skonstatował Lucjusz wyniośle.

Głośne podzwanianie i zgrzytanie oznajmiło nadejście windy. Kraty rozsunęły się i weszli do środka. Oprócz nich jedynym pasażerem był niski, korpulentny czarodziej z nosem tkwiącym w książce. Kilka fioletowych samolocików leniwie krążyło nad jego głową, rozpraszając światło z lampy wiszącej u sufitu. Ciągłe migotanie wywoływało wrażenie, jakby nagle znaleźli się na parkiecie dyskoteki. Harry próbował ukryć się za górującą postacią Snape'a, ale i tak czuł mrowienie na skórze, gdy od czasu do czasu zaciekawione spojrzenie Malfoya wędrowało w jego stronę.

Krata zamknęła się hałaśliwie i winda ruszyła w górę.

— Uważaj — ostrzegł Snape. — Bo uznam, że celowo próbujesz mnie obrazić.

— Nie miałem takiego zamiaru — powiedział Lucjusz z udawaną skruchą. — Wiesz, że szkolną edukację trzymam w wysokim poważaniu, ale wyobrażasz sobie, co na taki pomysł powiedziałby portret Abraxasa? Nie uciszyłbym jego krzyków przez co najmniej miesiąc. Poza tym nie mam cierpliwości do bachorów.

— A kto ma? — zripostował Snape. — Choć jestem nauczycielem, cierpliwość zdecydowanie nie należy do moich cnót.

Najwyraźniej Lucjusz stwierdził, że pora zademonstrować, jak w istocie mało cierpliwości posiada, bo porzucił temat na rzecz kwestii bardziej go interesującej. Harry aż wzdrygnął się na ten okropny, przeciągający sylaby głos, którym Lucjusz zaobserwował jakby od niechcenia:

— My tu gadu, gadu, a zdaje się, że zapomniałeś przedstawić tego nieśmiałego młodzieńca.

— Wolałem mu oszczędzić twoich dociekań najdłużej jak się da — odparł Snape ze znanym sobie sarkazmem.

Winda zatrzymała się. Towarzyszący im czarodziej wysiadł, ani razu nie odrywając wzroku od książki, a za nim, jak kaczątka za mamą kaczką, podążyło kilka samolocików. Kiedy krata wróciła na swoje miejsce, Lucjusz przemówił urażonym, niemal płaczliwym tonem, który bardzo przypominał Harry'emu Draco Malfoya.

— Nie bądź draniem. Od pierwszej chwili zastanawiało mnie, jakie to sprawunki zaprowadziły cię na piętro Departamentu Czarodziejskiej Rodziny.

— Na pewno masz swoje domysły — droczył się Snape.

— Naturalnie, ale żaden domysł nie dorówna niepozostawiającej wątpliwości deklaracji.

Snape pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale jego wąskie usta ułożyły się w lekki uśmiech.

— Lucjuszu, pozwól mi przedstawić mojego syna, Alana Snape'a.

Jasna brew uniosła się w górę z zaintrygowaniem.

— A jednak… Przyznam, że podobieństwo jest niezwykłe. Wszystko wskazuje na krew Prince'ów i Snape'ów. Zastanawia mnie tylko, czemu, na Merlina, nikt nie wiedział, że dorobiłeś się syna? Niemniej — Lucjusz wyciągnął ku Harry'emu opierścienioną dłoń — miło mi pana poznać, panie Snape.

Pomimo wielkich chęci, aby zachowywać się naturalnie i nie zwracać na siebie jeszcze większej uwagi, Harry nie potrafił zmusić się do uściśnięcia dłoni.

Snape westchnął ze zniecierpliwieniem.

— Musisz mu wybaczyć. Nie bez powodu nie chciałem skupiać na nim uwagi. Ale to nie jest temat na rozmowę w windzie — dokończył, gdy krata po raz kolejny się rozsunęła, wpuszczając dwie czarownice w średnim wieku, które trajkotały z przejęciem o nowym artykule zamieszczonym w „Proroku Codziennym”.

— Chętnie zatem usłyszę więcej w bardziej dogodnym miejscu. Co powiesz na filiżankę herbaty w Malfoy Manor? Narcyza ucieszy się z twojej wizyty.

W jednej chwili Harry'ego zmroziło, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody, podczas gdy stał na dworze w temperaturze minus dwudziestu stopni. Wbił wzrok w bok głowy Snape'a i powtarzał w myślach jak mantrę: powiedz nie, powiedz nie, powiedz nie.

Na chwilę czarne oczy spoczęły na Harrym.

— No nie wiem, Lucjuszu. Dzisiaj mamy za sobą długi dzień. To był niemal ostatni dzwonek przed rozpoczęciem roku szkolnego, by zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne rzeczy.

— Ani Narcyza, ani Draco nie darują mi, jeśli stracę okazję do namówienia cię choćby na moment. Wystarczająco często Draco wiercił mi dziurę w brzuchu w tej sprawie.

Snape zastanowił się nad propozycją.

— W porządku, ale naprawdę tylko na chwilę.

Chłodny kobiecy głos obwieścił „atrium”.

Harry podążył za Snape'em, mając wrażenie, jakby ziemia usunęła mu się spod stóp. Ledwo zarejestrował, gdzie się kierowali i że stanęli w kolejce do jednego z wielu kominków. Wszystko dochodziło do niego jak z oddali i jedyne, czego był tak naprawdę świadom, to przypływu przeogromnej ulgi, kiedy po słowach „zobaczymy się na miejscu” Lucjusz zniknął w wirze płomieni.

Wciąż roztrzęsiony, z nerwami napiętymi jak postronki, Harry wpatrywał się w miejsce, w którym moment temu lśniła platyna włosów. Perspektywa pójścia do domu Malfoyów sprawiała, że gula podchodziła mu do gardła.

Nie potrafił tego zrobić. Po prostu nie potrafił.

— J-jak m-mogłeś się z-zgodzić?

— Lucjusz jest moim wieloletnim znajomym. Byłoby podejrzane, gdybym odmówił. Nawet jeśli wymigałbym się, twierdząc, że w domu czeka na mnie niedokończony eliksir, dostalibyśmy zaproszenie na jutro, a wtedy Narcyza chciałaby zjeść z nami obiad, co oznaczałoby większą ilość czasu spędzoną w towarzystwie Lucjusza.

— To pozwól mi wrócić do domu — powiedział gorączkowo Harry, chwytając dłonie Snape'a i potrząsając nimi w rozpaczliwej próbie sprawienia, żeby zrozumiał. — Możesz iść beze mnie.

— Lucjusz zaprosił nas obu. Łatwo wytłumaczę twoje nietypowe zachowanie, ale nie możesz nie iść.

Harry okręcił się na pięcie. W tym momencie nie potrafił patrzeć na Snape'a. Przejechał dłonią przez włosy z frustracji, czując w kącikach oczu pieczenie.

— Dasz sobie radę — kontynuował Snape. — Po krótkiej rozmowie Draco z pewnością zaciągnie cię do swojego pokoju, zostawiając nas, dorosłych, w spokoju, żebyśmy mogli kontynuować nudne posiedzenie przy herbacie.

Harry prychnął. Wielka mu zachęta. Spędzanie czasu z najbardziej znienawidzoną osobą z całej szkoły.

— Super popołudnie — zadrwił. — Herbatka z sadystą, który torturował mnie prawie do śmierci. Co będzie następne? Niedzielny obiad z Voldemortem?

Snape odwrócił go gwałtownie za ramię i wysyczał gniewnie:

— Ciszej! — Na szczęście pracownicy ministerstwa byli zajęci własnymi sprawami i w świście kominków oraz gwarze rozmów nikt nie zwracał na nich uwagi. — Wściekaj się, ile ci się podoba, ale idziemy do Malfoyów. Koniec dyskusji. — Wyciągnął z kieszeni woreczek z proszkiem Fiuu i wskazał na kominek. — Mówisz Malfoy Manor. Przejście będzie otwarte.

Z bolesną świadomością, że kolejne protesty na nic się nie zdadzą, drżącą dłonią sięgnął do woreczka. Stojąc w kominku, na chwilę zamknął oczy, a kiedy ponownie je otworzył, surowe rysy twarzy mężczyzny były nieprzejednane jak zawsze i Harry poczuł ukłucie zdrady. Snape wiedział, co Malfoy mu zrobił. Wiedział, jak ciężko było się podnieść po tamtej godzinie. Mimo to zmuszał go do pójścia tam.

Harry przełknął z trudem.

— Malfoy Manor!

Świat zawirował. Po minucie szaleńczego okręcania się Harry zaczął zwalniać, ale wciąż nie był przyzwyczajony do podróżowania w ten sposób. Niezgrabnie wypadł z kominka i to wprost w ramiona Malfoya. Czując na sobie ręce mężczyzny, odskoczył jak oparzony, a następnie cofnął się, aż róg gzymsu wbił mu się w plecy. Lucjusz patrzył na niego z tym samym osobliwym zainteresowaniem, Narcyza wyglądała na skonsternowaną, a Draco miał minę, jakby nie był pewny, co ma myśleć o takim zachowaniu. Twarz Harry'ego zapłonęła czerwienią.

— Ja…

Cokolwiek planował powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, utonęło w nagłym szumie ognia i z paleniska wystąpił Snape.

Ciemne spojrzenie na krótko przeniosło się na Harry'ego, a potem na Narcyzę.

— Cudownie cię znowu widzieć, Narcyzo. Mam nadzieję, że nie sprawiamy kłopotu niezapowiedzianą wizytą? Lucjusz nalegał i zwyczajnie nie mogłem mu odmówić.

Po powitaniu i wymienieniu uprzejmości zostali zaprowadzeni do przestronnego salonu z oszkloną półokrągłą wnęką, która przedstawiała widok na ogród i białe pawie przechadzające się po równo przystrzyżonym trawniku. Gdy każdy zajął miejsce — Severus i Lucjusz na fotelach, Narcyza na szezlongu, a Harry obok Draco na sofie — pyknęło i na stoliku pojawiły się filiżanki oraz czajniczek z aromatyczną herbatą. Zaraz za nimi podążyły talerz czekoladowych muffinek, patera pełna owoców oraz taca różnokolorowych tartinek. Na widok tego ostatniego żołądek Harry'ego upomniał się nieprzyjemnie, więc szybko przywłaszczył sobie jedną, by następnie skubać ją ze wzrokiem wbitym uparcie we własny spodek.

— Jak odnajdujesz się w nowej sytuacji, Alanie? — zapytał Lucjusz, nie pozwalając Harry'emu ignorować tego, co się wokół niego dzieje.

Bez wątpienia wiedziony niezaspokojoną ciekawością próbował wybadać okoliczności nagłego pojawienia się rzekomego syna Snape'a.

— Jest w porządku — odpowiedział Harry zwięźle ku rozdrażnieniu mężczyzny.

— Ach, tak. Oczywiście żywię nadzieję, że Severus nie jest zbyt surowy? Ma w Hogwarcie niemałą reputację, choć nie bez powodu. Warzenie eliksirów to nie przelewki. — Kiedy Harry wymruczał jedynie „oczywiście, że nie”, arystokrata niestrudzenie ciągnął dalej, choć tym razem powieka jego lewego oka drgnęła w nerwowym tiku zdradzającym poirytowanie: — Obawiam się, że umknęło mi imię twojej matki…

— Moja mama nie żyje — wypalił Harry.

Po tym oświadczeniu zapadła niezręczna cisza. Twarz Lucjusza wyrażała zaskoczenie i jego wzrok powędrował do niewzruszonego Snape'a, który przyglądał się całej sytuacji z nieodgadnioną miną. Narcyza natomiast spojrzała na Harry'ego z matczynym współczuciem, co wywołało dziwne skojarzenie z Molly Weasley.

Draco pierwszy przerwał ciszę, nadal wyraźnie zafascynowany faktem, czyim Harry jest synem.

— Naprawdę zamieszkałeś w tym roku z Severusem? To znaczy, zanim przyszliście, ojciec coś wspomniał, ale naprawdę niewiele. Czemu Severus nic nie powiedział? Czy to z powodu…

Zrobił dramatyczną pauzę i Harry poczuł się niezręcznie, bo zupełnie nie wiedział, co Ślizgon miał na myśli.

Draco — upomniała surowo Narcyza. — To niegrzeczne tak wypytywać gościa.

Harry jednak miał wrażenie, że nie z powodu manier Narcyza mu przerwała.

Na szczęście po tym incydencie nikt więcej nie zadawał osobistych pytań. Tak jak Snape przewidział, dorośli pogrążyli się w rozmowie na bardziej lub mniej istotne tematy jak wzrost kursu galeona kosztem angielskiego funta, spadek cen kamieni szlachetnych, w tym kamienia księżycowego po proszkowaniu będącego przydatnym składnikiem eliksirów, nowym kierunku politycznym obranym przez Knota oraz zdobywającym popularność w ostatnim czasie trendzie w modzie, który polegał na kombinacji strojów czarodziejskich z mugolskimi. Najwidoczniej Gladrag zapoczątkował go, tworząc czarodziejską szatę ślubną przypominającą frak.

Draco nie czekał długo, by zaciągać Harry’ego do swojego pokoju.


* * *
 
 
— Pamiętasz może Kathleen Braun? — zapytał Severus.

— Braun… — mruknął Lucjusz. — Niech pomyślę. Braunowie uczestniczyli w kilku ministerialnych bankietach poświęconych zbiórce na cele charytatywne…

— Czy to nie ta ładna brunetka, którą przyjęto do Akademii w tym samym roku, co Severusa? — wtrąciła się Narcyza, patrząc na męża. — Wróciła wtedy prosto z Instytutu Czarownic w Salem. Jej ojciec miał dość konserwatywne poglądy, więc wolał, aby pobierała edukację otoczona dziewczętami. Severus kilka razy o niej wspominał.

— Racja — odparł Lucjusz mało przekonującym tonem.

Severus nie wątpił, że Lucjusz postanowił zdać się na wiedzę żony. Jako typowy polityk przejawiał tendencję do zapamiętywania rzeczy tylko użytecznych, a Kathleen nie miała wielkiego znaczenia dla świata polityki.

— Narcyza jak zwykle ma niezawodną pamięć — przyznał Severus z lekkim uśmiechem. Odstawił filiżankę i odchylił się na oparcie. — Wiele razy byliśmy parowani przy zaliczeniowych projektach, co zaowocowało późniejszą przyjaźnią, a nawet… czymś więcej. Kathleen zaszła w ciążę niedługo przed zakończeniem wojny.

— Skoro połączyła was romantyczna więź, czemu się z nią nie ożeniłeś? — zapytała Narcyza z dezaprobatą. — Może społeczeństwo jest dużo bardziej liberalne w tych kwestiach niż dawniej, ale przyzwoitość nakazuje postępowanie w sposób należny naszemu wychowaniu.

Severus przybrał na twarz bolesny wyraz, co nie było trudne, zważywszy na to, że wciąż nie mógł pogodzić się z kłamstwem Lily.

— Byłem nieuważny i zobaczyła na moim ramieniu znak. Niewiele mogłem wtedy zrobić oprócz wymuszenia obietnicy milczenia. — Snape westchnął ciężko. — Od tamtej pory zaczęła mnie unikać. Kathleen nigdy nie powiedziała mi, że jest w ciąży.

W rzeczywistości nie było to tak dalekie od prawdy. On i Kathleen nawiązali przyjaźń podczas wspólnej nauki w Akademii, a ich kontakt urwał się po wypłynięciu na świat wiadomości, że jest śmierciożercą. Czasami go zastanawiało, czy połączyłoby ich coś więcej, gdyby wtedy nie kochał Lily. Byli doskonałymi parterami i rozumieli się w lot, choć w tamtym okresie ich relacja skupiała się głównie wokół pracy.

Gdy zdecydował się przyjąć chłopaka jako swojego syna, długo rozważał, jak wytłumaczyć jego nagłe pojawienie się. Jeśli historia miała brzmieć wiarygodnie, nie było miejsca na błąd. Najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby powiedzenia, że Alan jest wynikiem przelotnej znajomości z kobietą, której imienia na drugi dzień nawet się nie pamiętał, a kiedy w końcu dzieciak zaczął dociekać prawdy o ojcu, trafił na Spinner's End i tym sposobem Severus przyjął obowiązek, jak nakazywała tradycja. To jednak narażałoby chłopca na drwiny, bo na dziecko z przygodnego seksu patrzyło się tak samo źle jak na dziecko ze zdrady. W przeciwnym razie nie istniałoby Zaklęcie Przynależności.

Ale wtedy przyszła mu na myśl Kathleen. Braunowie należeli do czystokrwistej rodziny z tradycjami, która zniszczona przez terror wojny wyemigrowała do Anglii, by ocalić to, co jeszcze z niej pozostało. Odtąd byli politycznie neutralni, szanowani, a jednak stojący na uboczu i przede wszystkim nieobracający się w kręgach, o których niewiedzy Severusowi zależało najbardziej. Dodatkowo nikt nie będzie obwiniał kobiety, która chciała chronić dziecko przed kryminalistą. Nawet uniewinniony wciąż posiadał złą sławę i istnieli tacy, którzy wątpili w jego niewinność. To jeden z tych przypadków, kiedy konwenanse przestawały mieć zastosowanie. A ponieważ czarodziejskie społeczeństwo pomimo niewielkiej liczebności było niezwykle hermetyczne, nagłe pojawienie się Alana nie powinno wzbudzić podejrzeń. Mało kto przykładowo wiedział, że Albus Dumbledore posiadał siostrę, a sam Severus dowiedział się o tym zupełnie przypadkiem, gdy będąc u Aberfortha, zobaczył portret Ariany. Sporo czystokrwistych rodzin z powodzeniem też ukrywało istnienie charłaków. O Argusie Filchu, pochodzącym z długiej linii Filchów, nikt nie miał pojęcia aż do czasu, gdy Albus zatrudnił go jako woźnego Hogwartu. Rzecz jasna Maurycy Filch był bardzo niepocieszony tym faktem, co skutkowało wielką awanturą w dyrektorskim gabinecie.

— Braunowie byli neutralni politycznie — wywnioskował Lucjusz. — Nie po to uciekli przed rządami Grindelwalda, by mieszać się w kolejną wojnę. A ponieważ podchodzą pod jurysdykcję niemieckiego ministerstwa…

— …dużo trudniej jest dochodzić pewnych spraw — dokończył Severus. — Z tym że w przypadku Alana nawet oni mieli nie lada problem.

— Co masz na myśli? — zapytała natychmiast Narcyza. — Biedactwo, sprawiał wrażenie okropnie przestraszonego, kiedy pojawił się w naszym salonie.

Lucjusz parsknął, a następnie zakaszlał, żeby zamaskować ewidentne faux pas i nie narażać się na gniew żony.

— Powinnaś go widzieć w ministerstwie. W windzie chował się za Severusem jak małe dziecko i nie odezwał się nawet słowem. Aż zacząłem wątpić, czy w ogóle potrafi mówić.

— Bardzo nieładnie tak mówić o synu przyjaciela — zganiła Narcyza. — Powinieneś się wstydzić.

— Tylko stwierdzam fakty.

Snape zmierzył Lucjusza twardym spojrzeniem.

— Pomimo ujęcia tego w tak obcesowy sposób Lucjusz ma rację. — Przejechał dłonią przez włosy i przez chwilę milczał, udając zastanowienie nad następnymi słowami. W rzeczywistości wszystko miał przygotowane; obaj z Albusem rozważyli każde za i przeciw tej wersji wydarzeń. — Kathleen nie poinformowała ministerstwa, kto jest ojcem, w czym bez wątpienia miały udział jeden czy dwa confundusy. Wiedziała, że jak wielu innym udało mi się wymigać. Po jej nagłej śmierci Alan został posłany do dziadków, a kiedy po kilku latach i oni zmarli, trafił do sierocińca. Niemieckie ministerstwo gruntownie zbadało sprawę, ale mimo to nie udało im się mnie wyśledzić. Podczas gdy urzędnicy gonili własny ogon, Alan przebywał w rodzinie zastępczej, do której nie należeli mili ludzie. Mimo korzeni Kathleen nie umiał niemieckiego, co powodowało dodatkowe problemy. W końcu, po prawie trzech latach, użyto eliksiru i tym sposobem trafił do mnie. Zaledwie tydzień temu odkryłem, że obawiał się, iż będę go karał biciem czy zamykaniem bez jedzenia.

Narcyza wydęła usta w zgorszeniu.

— Nic dziwnego, że jest tak płochliwy. Nie wiadomo, co tacy ludzie mogli mu jeszcze zrobić. Gdy pomyślę, że coś takiego miałoby spotkać mojego Dracona...

— Prosiłbym was o zachowanie dyskrecji. Nie potrzebuję, by szeptano za plecami Alana.

Twarz Narcyzy złagodniała. Następnie kobieta posłała mężowi ostre spojrzenie. Severus roześmiał się w duchu, wiedząc, że Lucjusz trzymany jest na krótkiej smyczy i jeśli nie chce się narażać na gniew żony, nie piśnie niepowołanym osobom ani słówka.

— Oczywiście.

Snape wiedział, że podjął właściwą decyzję. Jeśli w swoim życiu nauczył się czegoś o kłamaniu, to właśnie tego, że najbardziej wiarygodne są kłamstwa oparte na prawdzie. Przedstawienie życia Harry'ego jak najbliżej rzeczywistości — brak rodziców, wychowanie przez krewnych, nawet opowieść o okrutnym traktowaniu w rodzinie zastępczej — wszystko to tłumaczyło jego wcześniejsze zachowanie, a jednocześnie było tak dalekie od tego, w jaki sposób czarodziejski świat postrzegał Chłopca, Który Przeżył, że nikomu nie przyjdzie do głowy, by skojarzyć go z Alanem Snape'em.

Lucjusz przesunął dłonią po brodzie.

— Życie jest prawdziwie pełne niespodzianek. Zatem przyjąłeś go bez zastrzeżeń?

— Krew to krew — odrzekł Snape. — Szczególnie jeśli czysta.

Lucjusz wychylił się do przodu, ukazując rząd białych zębów w szelmowskim uśmiechu.

— A już myślałem, że nie będzie komu kontynuować linii Snape'ów. Nie próżnowałeś. Teraz wreszcie rozwikłało się, dlaczego Severus z takim wigorem spędzał każdy wolny czas w laboratorium. Cóż może być bardziej romantycznego od dwóch zakochanych wspólnie pochylonych nad parującym kociołkiem amortencji?

Narcyza uśmiechnęła się z melancholią.

— Nie ma to jak wspólna pasja, prawda? Pamiętam, jak każdej soboty zabierałeś mnie na tańce, bo oboje uwielbialiśmy tango. — Potrząsnęła głową, otrząsając się ze wspomnień. Następnie zapytała delikatnie: — Czy twój syn wie?

— Tylko część — odparł Snape, odgadując, do czego Narcyza nawiązuje. Wcześniej przerwała Draco, kiedy ten w obecności Harry'ego próbował odnieść się do jego służby u Czarnego Pana. Nie wszyscy śmierciożercy wtajemniczali swoje dzieci z różnych powodów, choć najczęściej z najbardziej prozaicznego: dzieci miewały tendencję do mówienia niewłaściwym osobom niewłaściwe rzeczy. — Ma dopiero piętnaście lat, a do tego przyzwyczaja się do nowego środowiska. Nie mogę zrzucać na niego tak ważnych spraw, licząc, że po prostu się dostosuje.

Lucjusz spojrzał na niego ostro.

— Chyba nie twierdzisz…

— Alan został wychowany w duchu czystokrwistej tradycji — przerwał mu Snape zimno — ale nie będę wymagał od niego czegoś, czego nie rozumie. Wiem, do czego zobowiązuje mnie przysięga. Czarnemu Panu niepotrzebni są jednakże nielojalni zwolennicy, bo zostali zmuszeni do służby. Co więcej, nie każdy jest do niej stworzony, bo nie wszyscy mają potrzebną ambicję czy odpowiednie umiejętności.

— Dobrze powiedziane — pochwaliła Narcyza. — Powinieneś brać przykład z Severusa, drogi mężu. Te całe dyskusje o polityce i przyszłości Draco powodują u mnie migrenę. A to jeszcze dziecko.

Lucjusz schował się za filiżanką, bardzo niepocieszony słowami żony. Severusa wiele kosztowało, by się nie roześmiać. Narcyza, podobnie jak reszta Blacków, była nauczona poczucia wyższości nad mugolami, ale w przeciwieństwie do Bellatriks nie przepadała za krwawą polityką Czarnego Pana. Tolerowała wybór męża i wspierała go, ale gdyby Czarny Pan zagroził jej rodzinie, nie wahałaby się wbić czarnoksiężnikowi różdżki w plecy przy pierwszej nadarzającej się okazji.


* * *
 
 
Pod pewnymi względami pokój Draco był podobny do Harry'ego — był jasny i przestronny, miał wygodne łóżko oraz solidnie wykonane meble. Tutaj jednak podobieństwa się kończyły. Podczas gdy w pokoju Harry'ego znajdowało się zaledwie kilka najważniejszych przedmiotów, półki Draco uginały się od najróżniejszych drobiazgów i pamiątek świadczących o tym, kto w tym pokoju mieszka. Były tam poruszające się figurki różnych gatunków smoków, leniwie unoszący się w powietrzu złoty znicz, pocztówki z wakacji, pudełko z kolekcją czarodziejskich kart, komplet gargulek, zestaw szachów, schludnie poukładane komiksy oraz książki, jak również rodzinne zdjęcia w ozdobnych ramach. Na ścianach wisiały plakaty ulubionej drużyny quidditcha i zespołu muzycznego, w którym Harry rozpoznał Fatalne Jędze, a w kącie stała miotła wyścigowa.

Wszystko to sprawiło, że Harry poczuł ukłucie zazdrości. Jego sypialna w Prince Manor pomimo całego swojego piękna nie wywoływała tego specyficznego wrażenia powodującego, że osoba, która do niej wejdzie, stwierdzi z całym przekonaniem: „to jest pokój Harry'ego”.

— Co chcesz robić? — zapytał Draco, na co Harry jedynie wzruszył ramieniem. — To może szachy?

— Okej, ale nie jestem w nich zbyt dobry.

— Super! Crabbe i Goyle, moi koledzy, są zbyt ciemni, żeby grać, a ojciec zawsze mnie ogrywa. Czasami przyjdzie Dafne, ale ona woli babskie sprawy jak zbieranie kwiatów w ogrodzie i robienie z nich wianków.

Wywrócił oczami, obrazując, co o takim zajęciu myśli. Następnie sięgnął po pudełko szachów i rozsypał figury na stolik przy akompaniamencie okrzyków oburzenia gońców oraz jękliwego zawodzenia królowej. Figury szybko zaprzestały marudzenia i zaczęły wskakiwać na właściwe miejsca na rozłożonej planszy.

— Dafne?

— Dafne Greengrass. Jest na moim roku w Slytherinie. Ma też młodszą siostrę Astorię. — Draco przekrzywił głowę. — Uczysz się w zagranicznej szkole czy prywatnie?

— Do tej pory prywatnie — mruknął Harry. — Ale Severus zdecydował, że w tym roku idę do Hogwartu.

Draco kiwnął głową, jakby słowa Harry'ego potwierdziły jego przypuszczenia, po czym wykonał pierwszy ruch, przesuwając jeden z białych pionków o dwa pola do przodu.

— To było do przewidzenia, że Severus nie puści cię nigdzie indziej. Bardzo ceni sobie Hogwart, nawet pomimo tego że dyrektorem jest tam Dumbledore.

— A co jest nie tak z Dumbledore'em? — zapytał Harry niemal ostro.

— Żartujesz? Dumbledore to największy miłośnik szlam i zdrajców. Hogwart byłby dobrą szkołą, gdyby nie uczęszczało do niej pospólstwo oraz gdyby nie okrojono programu. Za czasów Dippeta uczniowie poznawali magoznawstwo, magię bezróżdżkową oraz teorię czarnej magii. Jasne, rzadko w której szkole nauczyciele pokazują, jak wykonuje się czarnomagiczne zaklęcia, ale żeby tak zupełnie je wykluczyć? No i nie zapomnijmy, że historii magii naucza duch, który nie potrafi nawet zapamiętać twojego nazwiska i myśli, że świat kręci się wokół wojen goblinów. A już prawdziwym koszmarem są lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami prowadzone przez półolbrzyma, który uważa, że interesujące są tylko te stworzenia, które potrafią cię w okamgnieniu rozszarpać.

Harry'ego wiele kosztowało, by nie przywalić Malfoyowi. Tak, zgadzał się, że Binns nie nadawał się na nauczyciela, ale oczernianie Hagrida i lekceważenie osób mugolskiego pochodzenia prawdziwie działało mu na nerwy. Co więcej, nawet jeśli magia bezróżdżkowa brzmiała użytecznie, a magoznawstwo było najwyraźniej odpowiednikiem mugoloznawstwa, to usunięcie czarnej magii wyszło tylko na korzyść. Nie potrzebowali kolejnego Voldemorta. Wystarczyło, że pozbycie się jednego czarnoksiężnika nastręczało problemów.

— Jaki jest twój ulubiony zespół? — zapytał nagle Malfoy, który ewidentnie nie lubił ciszy.

— Quidditcha?

— Aha.

— Sroki z Montrose — odpowiedział Harry, starając się odsunąć irytację na bok. — Są najlepsi. Szkoda tylko, że Murray już nie gra. Potrafiła złapać znicza w rekordowym tempie i nic dziwnego, że w końcu zażądała szybszego. Co to za zabawa kończyć grę, jeszcze zanim którakolwiek z drużyn strzeli gola?

— Ja tam wolę Nietoperze z Ballycastle. Sroki były dobre, ale jakieś pięćdziesiąt lat temu. Natomiast Nietoperze mają świetny styl i są zdeterminowani, a do tego posiadają najlepszą maskotkę w całej Wielkiej Brytanii.

Harry zamrugał i spojrzał na Malfoya, jakby wyrosła mu druga głowa.

— Serio? Ale oni mają Gacka Stodolaka.

— No właśnie! — Draco przybrał poważną minę. — Widziałeś tę reklamę kremowego piwa? Jest nie do pobicia: „Mam bzika na punkcie kremowego piwka”. I to mówi nietoperz.

Harry pokręcił głową. Osobiście nie miał nic przeciwko nietoperzom, ale żeby tak się nimi zachwycać, nawet jeśli występowały w reklamach?

— Szach mat! — wykrzyknął triumfalnie Draco.

Harry spojrzał na szachownicę i westchnął. Szło mu fatalnie, czego jego królowa nie omieszkała mu wytknąć. Do tego nie pomagało, że wieże i gońce przekrzykiwały się nawzajem, udzielając sprzecznych wskazówek, bo nie chciały zostać zmiecione przez figury Draco. Teraz nie pozostało Harry'emu już żadne pole manewru.

— Wybacz — szepnął do czarnego króla, który szlochał w rozpaczy. Przechylił figurę, sprawiając, że się przewróciła i natychmiast znieruchomiała, co skończyło grę. — Mówiłem, że nie jestem zbyt dobry.

Malfoy machnął ręką, bagatelizując jego słowa.

— Nie było tak źle. Powinieneś najpierw zobaczyć Goyle'a i Crabbe'a w akcji. Z tobą przynajmniej można doprowadzić grę do końca, a to zagranie skoczkiem na samym początku było całkiem sprytne.

Chłopak zatrzasnął szachownicę i machnął różdżką, by wysłać ją na półkę.

— Nie wolno czarować poza Hogwartem — wypalił Harry bez zastanowienia.

Za te słowa otrzymał spojrzenie pełne politowania, ale po chwili na usta Ślizgona wypłynął przebiegły uśmieszek.

— Powinienem pamiętać, że znasz Hogwart tylko z opowieści, choć nie mam pojęcia, czemu Severus ci o tym nie powiedział.

— Czego mi nie powiedział?

— Że w czarodziejskich rodzinach tego zakazu nie można egzekwować.

Harry zmarszczył brwi, a jego mina wyraźnie mówiła „a niby dlaczego?”.

Draco przewrócił oczami.

— Niby jak ministerstwo miałoby sprawdzać użycie czarów przez nieletnich? Pomyśl przez chwilę. Ministerstwo jest w stanie wykryć miejsce, w którym zaklęcie zostało rzucone, a nawet w pewnych sytuacjach powiedzieć jakiego rodzaju, ale wystarczą bardzo dobre osłony chroniące dom albo przebywanie na terenie zamieszkałym przez wielu czarodziejów i staje się to zwyczajnie niewykonalne. No chyba że ktoś zbada twoją różdżkę. Dzieje się tak, ponieważ konieczna jest do tego niezwykle rzadka umiejętność czytania sygnatur.

— Och.

Teraz wszystko nabrało sensu. Na drugim roku dostał upomnienie za nielegalne użycie czarów, choć niczemu nie zawinił. On i pani Figg byli jedynymi czarodziejami mieszkającymi w Surrey, więc było mało prawdopodobne, żeby mu się upiekło, zwłaszcza po tym jak Zgredek użył zaklęcia lewitującego akurat w środku salonu pełnego obserwujących to mugoli.

Nagle przypomniał sobie coś i miał ochotę pacnąć się w czoło. Przecież w Prince Manor użył magii! Snape wręczył mu swoją własną różdżkę, żądając rzucenia legilimens. Jakoś wtedy nie pomyślał o tym, że właściwie nie powinien czarować, ale to tylko potwierdzało słowa Malfoya.

Wtem pewna myśl wpadła mu do głowy.

— Czy ministerstwo nie powinno posiadać jakiegoś urządzenia wykrywającego?

— Posiada i zapewniam cię, że ciągle im to pika. Nie ma jednak kto tego odczytywać. Ojciec mówił, że obecnie zatrudniają tylko jedną osobę potrafiącą czytać sygnatury, ale pracuje w dziale kryminalistyki. O ile co lepsi aurorzy rzucają na miejscu zdarzenia zaklęcie skanujące, o tyle ich wyniki nie są stuprocentowo wiarygodne. Żeby stały się dowodem przed Wizengamotem, muszą najpierw zostać potwierdzone ponad wszelką wątpliwość.

Łał. Chyba pierwszy raz w życiu Malfoy brzmiał mądrze. Z drugiej strony tego typu wiedzę wpajano mu od małego.

— Alan, czy ty… pochodzisz z mugolskiej rodziny?

Harry skrzywił się, co Malfoy na szczęście zinterpretował na opak.

— No tak, Severus nie przyjąłby cię, gdybyś był półkrwi. Zapomnij o tym pytaniu.

Jak na ironię Malfoy nieświadomie uderzył w czuły punkt. Snape zaakceptował go tylko dlatego, że wymagała tego sytuacja i w innych okolicznościach prędzej zjadłby swój kociołek, niż zgodził się, by Harry z nim zamieszkał. To w pewnym sensie bolało. Najpierw podrzucono go pod próg Dursleyów, a teraz Snape'a. Gdziekolwiek by nie trafił, nikt go nigdy nie chciał.

Draco rozpostarł się bardziej na sofie.

— No dobra. Mów, o co chodzi. Czemu nagle zamieszkałeś z Severusem i czemu do tej pory nawet słowem o tobie nie wspomniał?

— Myślałem, że twoja mama kazała ci nie wypytywać gości.

Wąska twarz Malfoya wykrzywiła się w rozdrażnieniu.

— Po co ta cała tajemnica? — zripostował. — To jest normalne pytanie, zważywszy, że jesteśmy pośrednio rodziną.

Harry wstał i odwrócił się plecami. To, co Malfoy powiedział, było prawdą, a dalsze unikanie odpowiedzi tylko podsyci ciekawość. Mimo to nie miał ochoty na zwierzanie się z czegokolwiek akurat Malfoyowi. By dać sobie czas, udał zainteresowanie tym, co się przed nim znajdowało. Dziabnął chińskiego ogniomiota stojącego na półce, na co ten rozwarł paszczę i machnął ogonem pokrytym szkarłatnymi łuskami.

— Mama obawiała się konsekwencji statusu Severusa jako śmierciożercy, więc nigdy nie powiedziała mu o byciu ojcem. Potem umarła, a dziadkowie nie żyją. Sprawą zajęli się odpowiedni ludzie. Tak trafiłem do Severusa. Koniec historii.

Harry przygryzł wargę. Nawet nie musiał kłamać. Jedyne co zrobił, to ominął kilka kluczowych kwestii. Czy to w taki właśnie sposób Snape oszukiwał Voldemorta? Naginając rzeczywistość, by potem zwyczajnie czekać, aż zostaną wyciągnięte niewłaściwe wnioski?

— Nie musisz być taki niemiły — odparł Draco urażonym tonem.

— A ty nie musisz wtykać nosa w nie swoje sprawy.

— Nie moje? Severus jest moim ojcem chrzestnym. Mam prawo…

— Nie, nie masz — uciął Harry. Odwrócił się, by zmierzyć Ślizgona zimnym spojrzeniem. — Co cię to w ogóle interesuje? I tak niczego to nie zmieni.

Malfoy wstał, a jego szare oczy ciskały błyskawice.

— A może ważny jest fakt, że dla niektórych rodzina coś znaczy, co? Mieszkasz z Severusem? W porządku! Ale nie licz, że nikt nie będzie się interesował tym, co się dzieje w jego życiu. Ojciec specjalnie was zaprosił, a matka ugościła, a zachowujesz się, jakby zrobił ci jakąś wielką krzywdę. Ile to razy zadał pytanie, które zbyłeś? Nie mam pojęcia, za kogo się masz, ale wiedz, że jesteś zwyczajnie niewdzięczny!

Harry poczuł się, jakby ktoś dał mu w twarz.

Tak, twój ojciec mnie torturował, chciał powiedzieć, przez niego pragnąłem umrzeć. Pragnąłem tego bardziej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.

Nagle pokój wydał się zbyt ciasny i duszny. Harry okręcił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.

— Dokąd idziesz? — rozległ się za plecami zirytowany głos Draco.

— Do Severusa. Najwyższa pora wracać.

Wówczas Harry poczuł mrowienie na karku i instynktownie obrócił głowę. Malfoy stał z uniesioną różdżką i na ten jeden moment czas zatrzymał swój bieg. Widok wycelowanego ciemnego drewna, zmrużonych mściwie oczu i platyny włosów był tak podobny, że dreszcz strachu przebiegł przez ciało Harry'ego niczym elektryczny prąd.

I nagle świat runął do przodu.

Wysokie okna roztrzaskały się obsypując ich gradem szkła, a jasne światło oślepiło, kiedy fala dzikiej magii przetoczyła się przez pokój. Rozbrzmiał odgłos łamanego drewna, dartego materiału, a następnie ogromny łomot.

Kiedy wzrok Harry'ego powrócił, Draco leżał wśród pozostałości stolika jak połamana kukiełka. Nie poruszał się, a z każdą kolejną sekundą pod jego ciałem rosła kałuża krwi.

Harry jedynie potrafił stać w szoku.


* * *
 
 
Kiedy skrzat poinformował o połączeniu kominkowym z Adelą Parkinson (najwyraźniej potrzebowała poradzić się w jakiejś bardzo ważnej sprawie dotyczącej bankietu organizowanego przez Rosierów), Narcyza przeprosiła ich na moment i zostali sami. Maska Lucjusza opadła i Severus przyjrzał się uważnie zmęczonej, nieco zszarzałej twarzy, na której przybyło kilka nowych zmarszczek.

— No, no, Czarny Pan musiał być bardzo niezadowolony twoim ostatnim popisem — wbił Severus szpilę. — Nie dość, że straciłeś Pottera, to jeszcze trafiłeś do Azkabanu. Co za strata czasu i energii. Ile tym razem trzymał cię pod Cruciatusem? Kwadrans?

Twarz Lucjusza wygięła się w gniewie, a dłoń ścisnęła laskę z taką siłą, że aż pobladły knykcie. Snape obserwował to beznamiętnie. W towarzystwie mogli odgrywać dobrych przyjaciół, ale nie zapomniał lekceważącej postawy Lucjusza, kiedy to on, Severus, był w niełasce. Jeśli Lucjusz chce pozostać z nim w dobrych stosunkach, powinien pamiętać, że ich przyjaźń wymaga większej lojalności.

— Zabiję go — wysyczał Lucjusz. — Jeśli kiedykolwiek Potter trafi w moje ręce, przysięgam, że go zabiję. I nie użyję zwykłego niewybaczalnego, ale wyjątkowo bolesnej klątwy, na którą nie ma przeciwzaklęcia. Będzie płakał i błagał o śmierć. — Jego nozdrza zadrżały, gdy ze świstem wypuścił powietrze. — Jak uważasz, co lepsze? Klątwa wypalająca ciało od środka czy zniekształcająca i łamiąca po kolei wszystkie kości?

Snape syknął.

— Jeszcze się nie nauczyłeś? Jakim idiotą musisz być, że to do ciebie nie dotarło? Czarny Pan chce Pottera dla siebie. Nikt nie ma prawa go tknąć!

— Nie puszczę mu tego płazem! — ryknął Lucjusz, zupełnie tracąc opanowanie. Wstał, górując nad Severusem. Nienagannie ułożone włosy rozsypały się spod przepasanej wstążki, a żyła na skroni zapulsowała. — Torturowałem tego bachora przez godzinę, a on nie tylko uciekł, ale już następnego dnia widziano go w ministerstwie! Wiesz, jak to wyglądało? Wyszedłem na kłamcę! Niektórzy nawet drwią, że widocznie straciłem wprawę, skoro nie potrafię poprawnie rzucić niewybaczalnego!

Snape prychnął i również wstał.

— Jesteś naprawdę zdziwiony? Ten dzieciak czterokrotnie pokonał Czarnego Pana. Tak, Lucjuszu, czterokrotnie. Mając zaledwie rok doprowadził do tego, że utracił ciało. Potem mając jedenaście, uniemożliwił mu powrót. I chyba pamiętasz, co się stało z dziennikiem? Nie tylko zabił dorosłego bazyliszka i pokrzyżował plany Czarnego Pana po raz kolejny, ale jeszcze przeżył pojedynek trzy miesiące temu. Bez względu na to, co się o nim mówi i co ja sam o nim sądzę, nie należy go lekceważyć.

— Takie słowa od człowieka, który na co dzień liże buty Dumbledore'owi, na pewno są wiele warte.

Dłoń Snape'a drgnęła, ale już po chwili na jego twarzy wypłynął złośliwy wyraz.

— Nie jestem w tym sam. Słyszałem, że skomlałeś o litość niczym pies, gdy Czarny Pan cię przesłuchiwał. Pewnie jeszcze trochę, a dobierałbyś mu się do tyłka. Szkoda tylko, że nie gustuje w mężczyznach...

Malfoy wycelował różdżkę w jego pierś, na co Snape jedynie spojrzał z pogardą.

— Nigdy się nie nauczysz, co? — Przybliżył się o krok, sprawiając, że różdżka bardziej wbiła się w pierś. — Nie jesteś jedynym, który potrafi być mściwy. Ci, którzy ze mną zadarli, zawsze gorzko tego żałują, bo nigdy nie zapominam zdrady. Myślałeś, że Czarny Pan mnie zabije, czyż nie? I nawet by cię to nie obeszło. Stałbyś obok, patrząc na moją śmierć. Gdzie podział się twój honor, Lucjuszu? Gdyby role były odwrócone, ja przynajmniej próbowałbym go przekonać, żeby dał ci szansę.

Nagle Malfoy senior poczuł przyciśniętą do krocza różdżkę. Wąskie wargi Snape'a wykrzywiły się drwiąco.

— Gdzie byłby teraz wielki ród Malfoyów, hm? Już zapomniałeś, ile mi zawdzięczasz? Gdyby nie ja, na zawsze pozostałbyś bezpłodny — wycedził w pobladłą z gniewu i upokorzenia twarz Malfoya.

Nagle drzwi się otworzyły. Narcyza wbiła w nich złowrogie spojrzenie.

— Znowu się kłócicie? Ile razy mówiłam, że pojedynki w tym domu są zakazane? Zbyt dużo cennych przedmiotów jest wrażliwych na zabłąkane klątwy. Severusie, powinieneś wiedzieć lepiej. Nie mam zamiaru znowu składać cię z powrotem. Klątwy Lucjusza zawsze są paskudne.

— Ależ oczywiście, Narcyzo — odrzekł Snape przepraszającym tonem. — Wybacz, to było tylko małe nieporozumienie. Jestem pewien, że Lucjusz zrozumiał swój błąd.

Szczęki arystokraty zacisnęły się gwałtownie. Zupełnie zignorował słowa Severusa, będąc zbyt dumnym, by potwierdzić je w jakikolwiek sposób.

Nagle z góry doszedł huk i trzy pary oczu spojrzały w sufit.


* * *
 
 
Z holu obok dobiegły pospieszne kroki i do pokoju wpadł Snape i państwo Malfoy.

— Co tu się dzieje?

— Merlinie!

Narcyza podbiegła do Draco i natychmiast zaczęła rzucać zaklęcia uzdrawiające, nie zważając na to, że klęczy w kałuży krwi własnego syna. Lucjusz natomiast stał przez sekundę jak wyciosany z kamienia. Następnie warknął do skrzata domowego, żądając przyniesienia eliksirów oraz powiadomienia prywatnego magomedyka o nagłym wypadku. Kiedy przerażone stworzenie wykonało rozkaz, Lucjusz okręcił się jak fryga i utkwił stalowe spojrzenie w Harrym. Jego twarz wyrażała czystą furię.

— Ty mały gówniarzu!

Reakcja Snape'a była natychmiastowa. Różdżka znalazła się w jego dłoni, choć powstrzymał się od celowania nią w Malfoya. To jednak wystarczyło, by mężczyzna przestał sztyletować wzrokiem chorobliwie bladego Harry'ego i rozluźnił uchwyt na lasce, w której skrywał różdżkę.

— Ja się tym zajmę — rzekł Snape ostrzegawczym tonem. — Alan, co się stało?

— Ja… ja… nie wiem. Draco. On… uniósł różdżkę i… Nie wiem… Nic nie zrobiłem. Naprawdę.

Serce tłukło się w piersi Harry'ego z taką siłą, że miał wrażenie, iż za chwilę z niej wyskoczy. Musiał też być na granicy hiperwentylacji, bo na moment pociemniało mu przed oczami. Zamknął je, ale nawet w ciemności pod powiekami widział krew. Bez względu na to, co powiedział Snape'owi, był winny.

Wzdrygnął się, gdy na ramieniu poczuł dłoń.

— Wszystko w porządku?

Nie ufając swojemu głosowi, Harry jedynie przytaknął mechanicznie.

— Twój syn zaatakował Draco. Musi ponieść karę — zażądał Lucjusz, sprawiając, że Harry zadrżał tak mocno, aż Snape poczuł to pod dłonią nadal spoczywającą na jego ramieniu.

— Gdyby Draco nie podniósł na Alana różdżki, ta sytuacja nie miałaby miejsca.

— To nie usprawiedliwia miotania niebezpiecznych zaklęć w Draco.

— Alan nie użył różdżki — odparł Snape ostro. — Ma zakaz jej używania.

Lucjusz spojrzał na niego ze sceptycyzmem.

— Bez różdżki?

— A widzisz, żeby miał jakąś w ręku? — zadrwił. — Alan ma tendencję do instynktownego reagowania w takich sytuacjach. Rozmawialiśmy już o tym dlaczego.

Bolesny jęk Draco przerwał sprzeczkę. W tym samym momencie w progu zjawił się prowadzony przez skrzata magomedyk.

— Przybyłem, jak szybko się dało — poinformował nieco zdyszanym głosem i po szybkiej ocenie sytuacji zabrał się do pracy.

Z pomocą Narcyzy przenieśli chłopca na łóżko. Miał złamaną kość ramienną, lekki wstrząs mózgu, a odłamek drewna wbił się w lewy bok, powodując nagły krwotok. Na szczęście obrażenia jedynie brzmiały groźnie, bo dzięki pomocy magii Draco wróci do pełnego zdrowia już następnego dnia. Magomedyk zaznaczył jednak, że gdyby Draco został odrzucony z nieco większą siłą, groziłoby to uszkodzeniem jednego z kręgów, a wtedy rekonwalescencja mogłaby nigdy nie być możliwa. Potwierdził też to, co powiedział Snape. Powodem był niekontrolowany wybuch magii, a nie konkretne zaklęcie.

Narcyza nieustannie przeczesywała złote kosmyki syna, najwyraźniej nie mogąc znieść myśli, jak niewiele go dzieliło od tragedii. Magomedyk rzucił Evanesco na puste fiolki i z trzaskiem zamknął torbę. Przed wyjściem przypomniał jeszcze o zaleceniach i poinformował, że przyjdzie następnego dnia sprawdzić stan pacjenta.

Draco, zamroczony eliksirami, ale przytomny, wyśpiewał całą prawdę — jak on i Alan się pokłócili i jak wyciągnął różdżkę, bo był zły na to, że został zignorowany. O dziwo, nie próbował się usprawiedliwiać ani zwalać winy na Harry'ego, ale Harry podejrzewał, że stan, w jakim się znajdował, nie sprzyjał wymyślaniu kłamstw.


* * *
 
 
Reszta wizyty minęła Harry'emu jak we mgle. Ponieważ gniew Malfoya nie miał konkretnego ujścia, był zły na wszystko i wszystkich, i nawet działania Narcyzy, próbującej jakoś załagodzić sytuację, niewiele pomogły. Przed wyjściem Snape wyraził nadzieję, że ten incydent nie wpłynie negatywnie na relacje pomiędzy ich domami. W odpowiedzi Narcyza uśmiechnęła się blado i uspokoiła, że wina nie stoi po niczyjej stronie — impulsywność Draco nie jest nowością, a reakcja Alana nie wynikała ze świadomego działania.

Gdy wylądowali w Prince Manor, Harry ukrył twarz w dłoniach. Czuł się zupełnie wyczerpany.

— Mówiłem, żeby tam nie iść — mruknął zza dłoni.

Ze strony jego prawego ramienia dobyło się westchnienie.

— Mówiłeś. O co między wami poszło?

Harry potrząsnął głową. Nie chciał o tym mówić. Opuścił ręce i zmrużył oczy, gdy promienie słońca, przenikające przez wysokie okna, oświetliły jego twarz. Aż nie mógł uwierzyć, że wciąż trwało popołudnie. Ten dzień wydawał się być znacznie, znacznie dłuższy.

Nagle poczuł palce Snape'a pod brodą i mężczyzna spojrzał mu w oczy, jakby czegoś szukając, choć co to mogłoby być, Harry nie miał pojęcia.

— Hm, zdaje się, że czeka cię dojrzewanie magiczne.

— Co?

Snape puścił jego twarz.

— Dojrzewanie magiczne. Każdy czarodziej przez nie przechodzi, zanim osiągnie pełnię mocy. Wybuchy magii są jego pierwszymi zwiastunami. Trochę wcześnie, bo zwykle nie następuje to przed ostatnim rokiem edukacji, ale zważywszy na niedawne wydarzenia…

— Jakie wydarzenia?

— Chociażby twoja ucieczka podczas ataku Czarnego Pana. Lucjusz powiedział, że byli o krok od schwytania cię, ale nagle pochłonęła ich nienaturalna ciemność. Nikt nie rzucił w tamtym czasie zaklęcia, a mimo to potrzeba było Finite Incantatem, żeby ciemność się rozwiała. To była twoja sprawka, prawda? Twojej magii.

Harry wzruszył ramionami. Co miał powiedzieć? Prawdopodobnie tak było.

Usiadł na najbliższym fotelu, a gdy jego głowa dotknęła oparcia, zamknął oczy z błogim westchnieniem.

— A nie jest to normalne? — mruknął. — No wiesz, jak podczas dzieciństwa?

— Po pierwszym roku edukacji czarodziej traci umiejętność samodzielnego czerpania z wewnętrznego źródła magii aż do momentu rozpoczęcia nauki zaklęć bezróżdżkowych, jako że różdżka koncentruje ją i amplifikuje, dzięki czemu stajemy się precyzyjni w tym, co chcemy osiągnąć. Tylko w momencie wielkiego zagrożenia czy wściekłości kontrola ta może zostać zachwiana, a i to nie zdarza się często.

Harry uchylił powieki, by spojrzeć na Snape'a, który podążył jego śladem i usiadł w fotelu naprzeciwko.

— To skąd wiesz, że to nie była taka sytuacja? Że moja magia sama zaskoczyła. Pamiętaj, że raz nadmuchałem ciotkę Marge.

— Nie przypominam sobie, by się objawiła, kiedy Czarny Pan trzymał cię przywiązanego do nagrobka na cmentarzu — skomentował Snape obcesowo. Harry zrobił gniewną minę. — W ostatnich tygodniach natomiast zaczęła dawać się we znaki nawet w tak prozaicznych sytuacjach jak sprzeczka przy stole.

Twarz Harry'ego zapłonęła z zażenowania, gdy przypomniał sobie, jak cała zastawa drgała i podskakiwała, bo nie panował nad sobą.

— Co się dzieje podczas dojrzewania magicznego?

— Wszystko zależy od czarodzieja. W tamtym roku jeden z siedmiorocznych zamienił kolegę w jeża na pełen miesiąc, bo ten żartował sobie z jego włosów. Innym magia objawia się w kolorach.

Harry zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, ale Snape nie rozwinął myśli.

Wkrótce przestało mieć to znaczenie. Szum drzew dobywający się z otwartych drzwi tarasu powoli kołysał go do snu. Niestety nie dane było Harry'emu pozostać w tym błogim stanie, bo Snape, brzmiąc niezwykle blisko, nakazał:

— Idź do siebie. Obu nam przyda się odpoczynek. Później poproszę Milly, żeby przyniosła coś lekkiego do jedzenia.

Pomimo niezadowolenia Harry wstał. Niestety wcześniejsze emocje i wybuch magii wyzuły go zupełnie z energii. Zachwiał się, czując dziwną lekkość w głowie. Dochodząc do wniosku, że zostawienie Harry'ego samemu sobie nie skończy się dobrze, Snape chwycił go pod ramię i pomógł wejść na górę.

W sypialni Harry mruknął „dziękuję” i usiadł na łóżku, jedynie patrząc w przestrzeń. Spodziewał się usłyszeć trzask zamykanych drzwi, ale ten nie nastąpił. Zamiast tego poczuł lekkie potrząśnięcie. Gdy uniósł głowę, Snape wyciągnął w jego kierunku piżamę. Harry jęknął w proteście. Naprawdę musi się przebierać? Nie może po prostu się położyć? Kiedy jednak spojrzał na swoją zakurzoną szatę, stwierdził, że może jednak nie. Z drugiej strony poduszka wyglądała tak zachęcająco…

Koniec końców Snape pomógł mu zmienić ubranie i chyba po raz pierwszy w życiu Harry'emu było wszystko jedno. Jego ostatnią myślą, gdy kołdra przykrywała jego ramiona, było, że łóżko jest wygodniejsze od fotela i dobrze, że Snape nie pozwolił mu w nim zasnąć.


~ ♠ ~

 NASTĘPNY ROZDZIAŁ: TIARA PRZYDZIAŁU

A/N: No i dotrwaliśmy do końca wakacji. Nie poszły dokładnie tak, jak planowałam, przez co czuję się dość dziwnie — z jednej strony jest mi smutno, bo pewne pomysły były ze mną od samego początku, a potem koniec końców ich nie wykorzystałam i to MP nie jest tym MP, które miałam w głowie, a z drugiej strony taka ewolucja jest w pewien sposób naturalna, więc czy powinno mnie to smucić? Na pewno wiele rzeczy zostało zmienione lub wyeksmitowane na korzyść opowiadania. Mimo to... dziwnie mi. W następnym rozdziale wyruszamy do Hogwartu. Wiem, jak wiele osób czekało na ten moment (wbrew pozorom ja też), więc hurra! Pozdrawiam wszystkich ciepło i liczę na zasyp cukierkami :D
Rss Mail Blogger Wykop Facebook Twitter More