„Wojna polega na wprowadzaniu w błąd. Jeśli możesz, udawaj, że nie możesz; jeśli dasz znać, że chcesz wykonać jakiś ruch, nie wykonuj go; jeśli jesteś blisko, udawaj, żeś daleko; jeśli wróg jest łasy na małe korzyści, zwabiaj go; jeśli w jego szeregach dostrzegasz zamieszanie, uderzaj; jeśli jego pozycja jest stabilna, umocnij i swoją; jeśli jest silny, unikaj go; jeśli jest cholerykiem, rozwścieczaj go; jeśli jest nieśmiały, spraw, by nabrał pychy; jeśli jego wojska są skupione, rozprosz je. Uderzaj, gdy nie jest przygotowany; zjawiaj się tam, gdzie się tego nie spodziewa.”
— Sun Tzu
„Sztuka Wojny”
„Sztuka Wojny”
Severus Snape siedział w ulubionym fotelu za biurkiem.
Długimi palcami wystukiwał na podłokietniku tylko sobie znany rytm, obserwując w
ciszy blade cienie rzucane przez dryfujące w powietrzu świece. Światło płomieni
wiło się i drgało na kamiennych ścianach maleńkiej i nieco obskurnej
biblioteczki.
W
umyśle mężczyzny skrystalizowała się ostateczna decyzja. Wstał niespiesznie i
podszedł do masywnej komody w rogu pokoju. Leżały na niej, poustawiane w równym
rzędzie, niezwykle rzadkie grymuary [1]
o czarnej magii, ale tym razem to nie one stanowiły źródło zainteresowania. Po
wypowiedzeniu cichej inkantacji otworzył sekretne drzwiczki ukryte za półką z
księgami o magii krwi w jej najmroczniejszym wydaniu. Z niewielkiej skrytki
wyciągnął maskę oraz szatę — ubiór śmierciożercy.
Severus
przyjrzał się uważnie trupio blademu symbolowi swoich błędów. Maska była już
nieco zniszczona, ale nadal tak samo wywoływała grozę. Westchnął ze
zrezygnowaniem. Od jak dawna nie
musiał jej zakładać? Trzynaście lat, nadeszła natychmiast odpowiedź. Jeśli wierzyć magii liczb, to trzynastka
rzeczywiście nie należy do szczęśliwych.
Nie
tracąc więcej czasu, zmienił szatę, a maskę schował za pazuchę. Pozostało mu
jeszcze wsunąć za kołnierz srebrny medalion w kształcie węża, który —
nieustannie od miesiąca — oplatał jego szyję koronkowym łańcuszkiem. Już miał
opuścić pokój, kiedy się zawahał. Po chwili wyjął z sekretarzyka dwie fiolki z
eliksirami. Tak na wszelki wypadek.
Minął
bramę skromnej posiadłości Snape Manor i aportował się z suchym trzaskiem.
Sekundę później spoglądał na ciche miasteczko Avebury [2],
które znane było ze swojej magii. Nawet mugole wyczuwali, że w tym miejscu i
kamieniach znajduje się coś niezwykłego. Severus czuł energię krążącą pod jego
stopami; pierwotną, potężną i równie niebezpieczną, co piękną. Tak silne
uczucie towarzyszyło mu tylko w pobliskim Stonehenge.
Wiatr
szarpał połami szaty, gdy Snape schodził ze wzniesienia, a następnie podążał
główną ulicą oświetlaną na złoto przez przydrożne latarnie. Nie obawiał się, że
ktoś rozpozna w nim śmierciożercę ani że zdradzi się przed mugolami. Avebury
było niemal w pełni zamieszkane przez czarodziejów, a czarna szata, choć
chroniona specjalnymi zaklęciami, nie wyróżniała się wyglądem na tle innych.
Wkrótce
skręcił w jedną z zacienionych alejek i pchnął mosiężne drzwi. Jego oczom
ukazało się nieduże, zadymione pomieszczenie. Gospoda „Pod Wisielcem” miała złą
sławę, więc skład jej klienteli nie przedstawiał się ciekawie. Jedni zakrywali
kapturami twarz, a inni, ubrani w znoszone szaty, chowali się w cieniu. Kilku
wiedźmom natomiast przydałaby się porządna kąpiel i użycie szczotki do włosów.
Jedyną osobą, która wyróżniała się w tym tłumie, był dostojnie wyglądający
mężczyzna z długimi, platynowymi włosami.
Jak
zawsze ostrożny, pomyślał Snape z paskudnym uśmieszkiem. Wiedział, że zaproszenie
do publicznego miejsca miało na celu zapewnienie jego rozmówcy marginesu bezpieczeństwa,
gdyby naszła Severusa ochota na ciskanie klątwami już na dzień dobry.
Tęgi
barman stojący za długim kontuarem kiwnął Severusowi na powitanie. Ten odpowiedział
równie oszczędnym gestem i ruszył w stronę arystokraty.
—
Witaj, Lucjuszu.
Kiedy
usiadł naprzeciwko, drugi mężczyzna uniósł głowę. Zamiast typowej wyniosłości jego
twarz wyrażała zaintrygowanie. Blady
palec zatrzymał się na jednym ze słojów dębowego blatu, które z nudów badał
jeszcze przed chwilą.
—
Nie sądziłem, że przyjdziesz — stwierdził po prostu.
—
Nie mam nic do ukrycia — sparował Snape beznamiętnie.
Z
lekko zmrużonymi oczami Malfoy przyglądał się mu przez chwilę.
—
Ja się w to nie mieszam — oznajmił w końcu, protekcjonalnie przeciągając
głoski. — Po upadku… — Zawahał się. Rozejrzał się po zatłoczonym barze, po czym
rzucił wokół stolika wyciszające zaklęcie. — Po upadku Czarnego Pana każdy
musiał sam o siebie dbać. Nigdy nie winiłem cię, że byłeś tak blisko Dumbledore’a.
Swoją drogą, to było genialne posunięcie. Szpiegowałeś tego miłośnika szlam i
zdrajców, co w końcu uratowało cię przed Azkabanem. Nawet nie wiesz, ile
kosztowało mnie zachodu, aby uniknąć losu naszej szalonej Belli i jej męża.
O
tak, pomyślał Severus sarkastycznie, gdyby nie zapełniona złotem skrytka w
Banku Gringotta, głowa rodu Malfoyów dzieliłaby właśnie celę ze swoją szanowną
szwagierką. Cóż, korupcja w ministerstwie to nic nowego. Skrzywił się na
wspomnienie tych trzech miesięcy spędzonych w obskurnej celi, zanim zeznanie
Albusa oczyściło go z zarzutów.
—
Ale już niedługo — zauważył Severus, unosząc elegancko brew. — To tylko kwestia
czasu, aż dementorzy przyłączą się do Czarnego Pana.
Malfoy
zaśmiał się na głos i przytaknął z dziwnym błyskiem w oku.
—
Drogi Severusie, to nastąpi szybciej, niż myślisz. Aż mi się nie chce wierzyć w
głupotę starego Korneliusza. Zupełnie nic do niego nie dociera.
Snape’owi
nie podobał się ani dobry humor Malfoya, ani to, co powiedział.
—
Doszły mnie słuchy, że uznano mnie za zdrajcę. I oczywiście nikt nie pofatygował
się, by użyć swojej pustej makówki i pomyśleć przez chwilę, czy może nie są to
trochę za daleko idące wnioski?
—
Nie stawiłeś się na wezwanie — skwitował Lucjusz. — To jest równoznaczne z byciem
zdrajcą.
Nozdrza
Severusa zadrżały, a czarne oczy zabłysły niebezpiecznie. Skrzyżował ramiona na
piersi i przez chwilę świdrował rozmówcę lodowatym spojrzeniem.
—
Spodziewałem się, że kto jak kto, ale chociaż ty masz na tyle oleju w głowie,
by domyślić się, że nie miałem możliwości aportowania się na tamten przeklęty
cmentarz bez jednoczesnego zdradzania swojej roli. Jak wyobrażasz sobie
wycieczkę w środku ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego, kiedy wszyscy łącznie z Dumbledore’em znajdowali
się na trybunach? Już w kilka sekund po aktywowaniu świstoklika dotarło do nas,
co się stało. Pierwsze podejrzenie oczywiście padło na mnie i Karkarowa. A
Karkarow zwiał jak tchórz, zanim ktokolwiek pofatygował się, by zmusić go do
wyjaśnień. Miał równie dobry powód, by stawić się nieco później, kiedy sprawa
przycichnie. On jednak zbyt obawiał się konsekwencji swoich zeznań w
ministerstwie.
Malfoy
jedynie wzruszył ramionami.
—
Możliwe. Zawsze byłeś moim przyjacielem i jak mało kto wyznawałeś wierność naszym
ideałom. Niemniej… nie wiem, czy twoje wyjaśnienie wystarczy Czarnemu Panu.
Zbyt długo znajdowałeś się pod wpływem Dumbledore’a.
Oczy
Lucjusza wyrażały zmartwienie, ale Severus wiedział, że było ono jedynie na pokaz.
Znał tego mężczyznę zbyt długo, by nie rozpoznać fałszu. Choć spodziewał się
wrogiego przyjęcia, poczuł rozczarowanie. Był ojcem chrzestnym Draco,
wieloletnim przyjacielem rodu Malfoyów, a mimo to Lucjusz nie potrafił zdobyć
się nawet na cień żalu.
Snape
przytaknął krótko i wstał z miejsca.
— A
więc przekonajmy się, Lucjuszu. Prowadź.
Przez
kwadrans szli wąską ścieżką, aż z ciemności zaczęły wyłaniać się zarysy budynku.
Na wrzosowisku stał niewielkich rozmiarów kamienny dom, choć bardziej
przypominał ruinę opuszczoną od wielu lat. Nad dziurawym dachem błyskały
gwiazdy, lśniąc srebrzyście i odbijając się ponurą poświatą od potłuczonych
okien. Snape poluzował kołnierz szaty. Duszne, letnie powietrze sprawiło, że
materiał nieprzyjemnie przylgnął do spoconego ciała. Niewątpliwie wkrótce
nadejdzie burza. Już teraz z północy nadciągały ciężkie chmury, które na tle
ciemnego nieba wyglądały, jakby były nasycone czarnym atramentem.
Severus
nie pytał, czemu po prostu nie aportowali się na miejsce ani nie przenieśli się
tam świstoklikiem. Znał zabezpieczenia. Do głównej siedziby można było dostać
się tylko przez bramę reagującą na Mroczny Znak. Stanowiło to ochronę przed
zaklęciem wiążącym czy teleportacją łączną, w razie gdyby jasna strona
zastawiła pułapkę na któregoś ze śmierciożerców. Nieistotne było, że zwolennicy
Czarnego Pana znali drogę do tego miejsca i dzięki temu mogli zlokalizować je
na mapie. Każdy naznaczony składał Wieczystą Przysięgę, więc wyjawienie sekretu
równało się śmierci. Magia przysięgi sprawiała też, że mieli wybór, by nie
zdradzać sekretu nawet pod wpływem Veritaserum. Eliksir nie miał w tym
przypadku władzy, gdyż nie mógł decydować o życiu i śmierci.
Lucjusz
uniósł ramię z ukrytym pod szatą znakiem, na co brama uchyliła się z przeciągłym
jękiem.
—
Hasło brzmi: Czarny Dwór. Inaczej nie przejdziesz.
Och,
jak oryginalnie, pomyślał Snape kwaśno, Czarny Pan, Czarny Dwór, Mroczny Znak…
Wszystko i wszędzie czarne i mroczne. Doprawdy, można było posilić się o
większą finezję w nazewnictwie. No i oczywiście jego znak został wykluczony z
prawa wstępu. Większość sądziła, że te szpetne tatuaże niczym się od siebie nie
różnią, ale choć wyglądały identycznie, każdy miał unikatową sygnaturę.
Umożliwiało to Czarnemu Panu karanie i nagradzanie pojedynczych śmierciożerców
zamiast całej grupy. I dzięki Merlinowi, bo Severus nie zniósłby, gdyby miał
codziennie przeżywać mentalne tortury za przewinienia idiotów, których było notabene
całkiem sporo. Owszem, Wewnętrzny Krąg stanowił elitę. Należeli do niej między
innymi Malfoyowie, Lestrange’owie, Avery’owie, Nottowie, no i on sam. Reszta
pozostawała na marginesie i wykorzystywano ją najczęściej do brudnej roboty.
Wypowiedział
hasło i poczuł, jak magiczne bariery falują i w końcu ustępują. Zniszczony dom
stracił ostrość, by sekundę później zamienić się w zadbaną rezydencję otoczoną
przez równo przycięte żywopłoty oraz soczyście zielony trawnik.
Severus
rozejrzał się uważnie, co było nawykiem z jego śmierciożerczej, a także późniejszej
szpiegowskiej kariery. Wewnątrz budynku hol prowadził do szerokich schodów z opalizującego
obsydianu. Wyraźnie odznaczały się w półmroku, gdyż ich powierzchnia mieniła
się różnymi odcieniami czerni. Do przejścia przylegało kilka bocznych drzwi i
jedno szersze, prawdopodobnie do lochów. Mężczyznę zaskoczyła niezwykła cisza
tego miejsca. Spodziewał się obecności przynajmniej najbardziej lojalnych sług,
aby Voldemort mógł zademonstrować, co czeka zdrajców lub czym kończy się
nieposłuszeństwo.
Na
pierwszym piętrze Lucjusz skierował ich do obszernego pomieszczenia, które wyglądało
na dawną salę balową. Podłoga wyłożona była tu marmurem w czarno-białe romby, a
ściany zdobiła ciemna zieleń z subtelnym wzorem koloru srebra. Pod łukowatym
sklepieniem wisiał kryształowy żyrandol. Zawieszone na nim kule magicznego
światła iskrzyły się w załamaniach kamieni i rozprzestrzeniały łagodny blask. W
przeciwległym krańcu, w fotelu — który wyglądał na równie drogi i gustowny, co
reszta domu — siedział Voldemort. Spojrzenie Severusa przesunęło się niżej, na
Nagini, która niczym parodia dywanika zdobiącego czarodziejskie bawialnie
leżała u stóp czarnoksiężnika, posykując cicho.
Severus
miał ochotę roześmiać się ponuro. Wizerunek Czarnego Pana wśród jego wrogów był
idealny. Każdy spodziewałby się tronu z kości i czaszek oraz bardzo posępnej komnaty
pełnej krwi i odoru zwłok. Widok Czarnego Pana w dość przyjemnym, choć może nie
zanadto jasnym pomieszczeniu byłby zupełnie zwykły i człowieczy, gdyby nie
wężowa twarz i jaskrawoczerwone oczy wpatrujące się intensywnie w przybyłych.
—
Witaj, mój panie — rzekł Snape pewnym i silnym głosem. Przyklęknąwszy na jedno
kolano, schylił głowę w geście pełnym pokory. — Cieszę się, widząc cię w pełni
mocy.
Crucio
nadeszło szybko, ale nie niespodziewanie. Kara była zbyt dotkliwa, a czasy, gdy
czuł na sobie tę klątwę, zbyt odległe, by mógł powstrzymać krzyk, kiedy wił się
w bólu na zimnej posadzce.
* *
*
Albus
Dumbledore wpatrywał się w pomnik Magicznego Braterstwa z osobliwym zainteresowaniem.
Palce miał splecione z tyłu, a jego szata — bogato zdobiona w srebrne gwiazdy i
księżyce — błyszczała w świetle ministerialnych pochodni. Co też chodzi po
głowie temu staremu głupcowi?, pomyślał Knot, który od kilku sekund obserwował zamyśloną
sylwetkę. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, obawiał się tego czarodzieja.
Dumbledore przerażał go swoją mocą, a jego dziwne zachowanie i słowa
niejednokrotnie wprawiały w zakłopotanie. Owszem, kiedyś uznawał inteligencję i
lotny umysł dyrektora, ale obecnie traktował go po prostu jako osobę niezbyt
zrównoważoną. Powrót Czarnego Pana, też coś!
Nie,
zdecydowanie nie przepadał za Albusem Dumbledore’em.
—
Co cię tu sprowadza, Albusie? — zapytał uprzejmie. — Prosiłem mojego asystenta,
aby pokierował cię do mojego gabinetu, ale ten przekazał mi, że odmówiłeś i
czekasz na mnie tutaj. Czemu tutaj? Nie bardzo rozumiem.
Dumbledore
spojrzał na niego uważnie znad okularów-połówek. Niezwykle błękitne oczy
zdawały się przeszywać na wskroś, jakby zaglądały w głąb duszy i umysłu.
Zdecydowanie
nie lubił tego uczucia.
—
Wiesz, co przedstawia ten pomnik, Korneliuszu?
Minister
spurpurowiał. Oczywiście, że wiedział!
—
Ekhm — odchrząknął. — Naturalnie, Albusie.
— A
więc?
—
Co więc? — zirytował się Knot.
—
Co oznacza? Jestem bardzo ciekawy, co masz do powiedzenia na ten temat.
Minister
poczuł to znajome osłupienie i wrażenie, że znowu jest uczniakiem przepytywanym
na forum klasy. Wiedział jednak, że nie ma sensu unikać odpowiedzi. Z takimi osobami
jak Albus Dumbledore trzeba obchodzić się łagodnie. Wszak szaleństwo jest
nieobliczalne.
—
Fontanna Magicznego Braterstwa jest symbolem współpracy i jedności pomiędzy
czarodziejami a innymi magicznymi stworzeniami. Symbolem najważniejszych
wartości w czarodziejskim świecie.
—
Yhm… — Dumbledore wyglądał na głęboko zamyślonego. — A czy nie uważasz, że ten
centaur i goblin wyglądają trochę nienaturalnie?
—
Nienaturalnie?
— I
brakuje olbrzyma.
—
O-olbrzyma? — głupkowato wykrztusił minister.
Tego
było za wiele.
Albus
kiwnął głową z powagą. Jego oczy wesoło zamigotały, kiedy się uśmiechnął.
— I
sądzę, że brakuje też wampira i paru innych stworzeń. Trytona na przykład.
Tym
razem minister jedynie milczał, mrugając nerwowo. Po przedłużającej się ciszy
starszy czarodziej ciągnął dalej:
—
Ani centaury, ani gobliny nie są stworzeniami, które słuchają ludzi. I
bynajmniej nie są jedynymi istotami nieludzkimi zasługującymi na uwagę. Mówisz
o współpracy i jedności, a ja widzę tu fałszywe uwielbienie i podległość
czarodziejom jako gatunkowi lepszemu z natury. To nie jest dobry symbol tego,
co chcielibyśmy, aby było prawdziwe. I jeśli miałbym być szczery — dodał i
odwrócił wzrok od wykrzywionej w uśmiechu twarzy skrzata, by spojrzeć na
osłupiałego ministra — to w działaniach Ministerstwa Magii również nie widzę żadnej
współpracy ani żadnej jedności.
Korneliusz
zatrząsł się z gniewu i zacisnął kurczowo palce na cytrynowo-zielonym meloniku,
gniotąc go niemiłosiernie. Doskonale rozumiał przytyk starca. O tak! Pomijając
aspekty równouprawnienia, które były przyczyną konfliktów od stuleci, do tej
pory ministerstwo jakoś sobie radziło. Jednak po wybuchu plotek o powrocie
Voldemorta nastąpiło zaniepokojenie i zdezorientowanie na forum publicznym.
Większość czarodziei nie chciała w nie wierzyć, część była zbyt paranoiczna, by
nie wierzyć, a część szanowała Albusa i uwierzyła. Knot nie miał wątpliwości,
że to bzdury i zaciekle dementował wszelkie plotki, ale miał żal do dyrektora,
gdyż jego deklaracje zapoczątkowały chaos, nim wynikło cokolwiek, co mogłoby
chociaż sugerować powrót Wiadomo-Kogo. Na dodatek czarodziej miał absolutną
rację co do jednej rzeczy; to zachwianie obnażyło wady ministerstwa i
wstrząsnęło lekko posadami jego departamentów. Jakby tego było mało, ta
wyjątkowo kąśliwie wypowiedziana uwaga dotyczyła jego własnej decyzji, bowiem
Knot nie wierzył Albusowi i nie miał zamiaru ani jednoczyć się z nim, ani
współpracować.
—
Nie wiem, dlaczego mówisz o współpracy i jedności! — wysyczał Knot przez zaciśnięte
zęby. — To ty wprowadzasz chaos, to przez ciebie…
Ale
nie mógł dokończyć, bo złość zdławiła go w gardle.
—
Nie można bronić się przed nieznanym, Korneliuszu. Im szybciej wprowadzisz
zmiany, tym szybciej pozbędziemy się bałaganu i będziemy gotowi na najgorsze.
Ignorowanie problemu nie spowoduje, że ów problem zniknie.
—
To ty, Albusie, jesteś problemem! — wykrzyknął Knot.
Kilku
pracowników obejrzało się niespokojnie w kierunku fontanny.
—
Czego się boisz? — Knot przygarbił się, słysząc ostry, lecz nadal cichy ton. Nerwowo
zacisnął palce na swojej szacie. — Że po ogłoszeniu powrotu Voldemorta sytuacja
przerośnie twoje możliwości i zostaniesz usunięty ze stanowiska? Zapewniam cię,
że bez względu na to, co wybierzesz, i tak będziesz musiał się z tym zmierzyć.
—
Ale ja w to nie wierzę — jęknął Korneliusz, tym razem z desperacją. — Nawet…
nawet gdybym wprowadził niektóre z twoich śmiesznych zmian, to nie mogę usunąć
dementorów z Azkabanu ani przywrócić olbrzymom praw, ani złagodzić praw
goblinów, ani tym bardziej wilkołaków! Ludzie mnie zlinczują, jeśli to zrobię!
Polityczne reperkusje są aż nadto oczywiste. A jeśli… a jeśli nawet ugnę się i
podam ten twój śmieszny powód o odrodzeniu, to wybuchnie panika. PANIKA,
Dumbledore. Kiedy okaże się, że zagrożenie było fałszywe, wyrzucą mnie
szybciej, niżbym zdążył powiedzieć quidditch.
—
Rozumiem. — W głosie dyrektora zabrzmiała stalowa nuta. Nagle atrium zrobiło się
dziwnie chłodne i małe. Od starego czarodzieja aż wyczuwało się promieniującą
magię, która zelektryzowała nawet najdelikatniejsze włoski na karku Knota. —
Wolisz ryzykować bezpieczeństwo wszystkich ludzi z obawy przed możliwościami
dotyczącymi własnej kariery. A co zrobisz, ministrze, jeśli powrót
Voldemorta okaże się prawdą? I co zrobisz, gdy ci, którym odmawiamy praw,
przyłączą się do niego?
W
słowach mężczyzny było coś mrożącego do szpiku kości. Minister potrząsnął
głową, próbując odpędzić natrętne myśli. Miał już dość wypowiadania imienia
Wiadomo-Kogo, a każde kolejne zdanie dyrektora wywoływało w nim dreszcze. Rozejrzał
się po pomieszczeniu, jakby w poszukiwaniu pomocy. Poczuł się zmęczony. Dumbledore
wymagał od niego, by sprzeciwił się wiekowym uprzedzeniom i tradycji. W imię
czego? Mglistych wyjaśnień jakiegoś chłopaka? Ale jeśli istnieje choćby cień
prawdopodobieństwa, że to mogłoby okazać się prawdą…
—
Przykro mi — oznajmił w końcu. — Nie mogę tego zrobić.
Może
mu się tylko wydawało, ale miał dziwne wrażenie, że twarz jego rozmówcy nagle
się postarzała, jakby przygnieciona naporem zmęczenia. Nieoczekiwanie zwrócił
uwagę na głębokie zmarszczki okalające jasne oczy. I czyżby go wzrok mylił, czy
ta zwykle irytująco pogodna twarz straciła blask? Ministra tknęło coś trudnego
do określenia. Zanim zdążył się opanować i zamknąć usta, dodał:
—
Wprowadzę jednak te nowe zabezpieczenia w komunikacji i zmiany w zarządzaniu
Grupy Uderzeniowej Aurorów. Być może nawet usprawnienia w administracji i
działalności Wizengamotu nie byłyby takie szkodliwe. To nie powinno wprowadzić
zamieszania. Przynajmniej uspokoją się ci, którzy szczekają najgłośniej. Nie! —
Przerwał, widząc, że starzec otwiera usta, by coś powiedzieć. — Nie oskarżę
Lucjusza Malfoya ani innych wymienionych przez pana Pottera osób. Jeśli jednak
którykolwiek z nich złamie prawo, natychmiast poniosą konsekwencje. Nie wierzę
w to, co prawda — oznajmił z przekąsem i mruknął: — To byłoby wręcz śmieszne.
Ale jeśli znajdę dowód, nie będę stał bezczynnie.
Dumbledore
skinął głową, a jego rysy złagodniały.
—
Dziękuję ci, Korneliuszu.
Za
choć minimalny rozsądek, dodał w myślach.
Kiedy
dyrektor odszedł po uprzednim, bardzo uprzejmym, pożegnaniu, Korneliusz Knot
miał wrażenie, że jakimś cudem znowu dał się zmanipulować.
Nie,
zdecydowanie nie lubił Albusa Dumbledore’a.
* *
*
Masywną
budowlę Azkabanu owiewała gęsta mgła. Wzburzone morze chłostało skały niewielkiej
wysepki. Wiatr przenikał przez mury, wciskał się między szczeliny, świstał po korytarzach.
W wilgotnych celach rozbrzmiewały wrzaski przerażenia i rozpaczy — roznosiły
się wraz z lodowatym chłodem po ciemnych pomieszczeniach. Dementorzy przenikali
od celi do celi, składając pocałunki. Krzyki urywały się kolejno, kiedy na podłogę
padały ciała pozbawione dusz. Od początku swojego istnienia mury tej twierdzy
nie doświadczyły większej grozy.
Nagle
na korytarzu rozbrzmiał histeryczny śmiech. W holu stała szczupła kobieta o
splątanych, brudnych włosach, które opadały na czoło i policzki. Każdy, kto
spojrzałby w jej oczy o ciężkich powiekach, dojrzałby szaleństwo, którego nie
była w stanie ukryć nawet zasłona niezwykle ciemnych rzęs. Była ubrana w jedynie
cienką, poszarpaną szatę, ale zdawało się, że zupełnie jej to nie przeszkadza.
Całą uwagę skupiła na różdżce, którą z czcią gładziła palcami. Wyglądało to
tak, jakby witała dawno utraconego przyjaciela.
Uśmiech
satysfakcji wygiął na chwilę karminowe usta. W następnej sekundzie Bellatriks
Lestrange ciskała wokół zaklęcia, upajając się nowo odzyskaną mocą.
Różnokolorowe promienie rozświetlały mrok, krusząc kamień i rozpryskując się
iskrami.
—
Bella, daruj sobie! — warknął Avery. — Będziesz miała jeszcze sporo czasu na zabawę.
Lestrange
jedynie wzruszyła ramionami i wraz z innymi śmierciożercami opuściła mury
więzienia. Stojąc na skałach u podnóża twierdzy, spojrzała na nią ostatni raz.
Ze środka nadal dobywały się krzyki skazańców.
—
Czyli to taką cenę wyznaczył nasz Pan za uwolnienie — stwierdziła tonem całkowicie
pozbawionym współczucia. Spojrzała na Notta i wskazała na dementorów. — Co z nimi
dalej będzie?
Nott
podrapał się po szyi. Sytuacja ta nie była dla niego ani odrobinę zabawna.
Jeśli tylko miałby wybór, znajdowałby się teraz daleko stąd.
—
Ta, wolność pod warunkiem, że nie będą atakować czarodziejów. Mugoli mogą zabijać
do woli.
Bella
uśmiechnęła się, aprobując takie działanie.
—
Co z osłonami? Można się aportować?
—
Nie, zabezpieczenia antyaportacyjne są zbyt silne. Ale mamy świstoklik. —
Wskazał na rozjarzony niebieskim blaskiem przedmiot. — Jeszcze minuta.
Wkrótce
kilkanaścioro mężczyzn i kobiet zniknęło w ciemności.
* *
*
Severus
miał spore wątpliwości, czy przeżyje tę noc. Po pierwsze, na jego korzyść nie
działał fakt, iż uniemożliwił Voldemortowi — w ciele Quirrella — zabicie
Złotego Chłopca i zdobycie kamienia. Po drugie, przez cały ostatni rok był
obserwowany przez Croucha Juniora — w ciele Szalonookiego — który utwierdzał
swojego pana w przekonaniu, iż ten rzeczywiście jest zdrajcą. Po trzecie, nie stawił
się na wezwanie po odrodzeniu Czarnego Pana, a więc będącym jednym z
najważniejszych. To, co go uratowało, to głęboka nienawiść do Jamesa Pottera i
jego idealnej kopii — krnąbrnego, bezmyślnego i rozpieszczonego Harry’ego Pottera.
W
przerwach między jednym a kolejnym Crucio wyrzucał z siebie wyjaśnienia. To, że
po upadku Czarnego Pana postanowił dalej grać swoją rolę w nadziei, że
przyjdzie odpowiedni moment, by to wykorzystać. To, że już od pierwszego roku
robił wszystko, by dzieciaka wyrzucono ze szkoły, lecz nie mógł ryzykować
otwartego ataku. To, że Quirrell w jego oczach był jedynie żądną władzy
miernotą i gdyby Severus domyślał się prawdy, postąpiłby zupełnie inaczej. To,
że magiczny dług zmusił go do uratowania życia chłopaka, ale teraz został spłacony,
czyniąc go wolnym od jakichkolwiek zobowiązań. To, że jego sprzeciw wobec
udziału chłopca w Turnieju był tylko pozorny, bo wiedział, że dyrektor nie może
zmienić woli Czary, a dla niego udawana troska stała się gwarancją niewinności.
To, że każde działanie było przemyślane tak, aby nie zniszczyć zaufania
dyrektora. I w końcu, że brak obecności na spotkaniu nie stanowił o jego
nieposłuszeństwie, lecz pragnieniu bycia przydatnym i nieprzerywania swojej
roli w tak bezsensowny sposób.
Wszystko,
co mówił, było utkanymi w umyśle faktami, które połączone z ostrożnie wybranymi
emocjami stanowiły całość taką, jaką miał usłyszeć jego pan. A każdą myśl zabarwiała
autentyczna niechęć do chłopca, który samą swoją obecnością przywoływał bolesne
wspomnienia.
Voldemort
słuchał tych wyjaśnień, próbując doszukać się fałszu, ale go nie znalazł. Jego
sługa zapewniał o wierności i oddaniu, oferował każdą informację. A do tego ta
niewiarygodnie silna nienawiść... Blade wargi wykrzywiły się w upiornym uśmiechu.
Tak, taka emocja gwarantuje wierność silniej niż strach przed karą. Może warto
sięgnąć do jego umysłu? Ale nie, nie po dobroci, nie po tylu błędach, mimo iż
były nieświadome.
Snape
poczuł wtargnięcie do wspomnień. Było gwałtowne i bolesne. Obrazy przewijały
się przed jego oczami, szybko, coraz szybciej. Poczuł strach, lecz wciąż starał
się utrzymać głęboko to, co zaplanował ukryć, pozwalając płynąć temu, co mogło
zostać zobaczone. Nagle kolorowa kaskada zatrzymała się na wyraźnym obrazie małego
pokoju, w którym przebywali tylko on i Albus.
—
Czyli chłopaka nie chroni Zaklęcie Fideliusa?
—
Nie, to nie byłoby możliwe — odrzekł starzec. — Umieszczenie go w mugolskim środowisku
stwarza problem nawet dla prostych zaklęć. Uważam jednak, że poświęcenie matki
wystarczy i sprawdzi się lepiej niż jakakolwiek inna magia. Osoby, które zechcą
go skrzywdzić, nie będą miały możliwości przekroczenia progu domu ani tknięcia go
w pobliżu siostry Lily.
Kontakt
zerwał się i sala balowa powróciła. Snape dyszał ciężko skulony na podłodze i
wstrząsany dreszczami. Czarno-biała posadzka dziwacznie zlewała się z jego
ciałem; czarną peleryną i kredowobiałą twarzą. Tę harmonię kolorów zakłócała
jedynie brunatna krew, która spływała z zakrzywionego nosa i ciekła po brodzie.
Mężczyzna zarzęził, kiedy bezwiednie zachłysnął się nią.
—
Jestem zadowolony — wydobyły się z ust Voldemorta pierwsze od lat słowa aprobaty.
— Jesteś prawdziwą skarbnicą wiedzy, Severusie. Dlatego cię oszczędzę. Pomimo
błędów wybaczam, a to jest łaska, którą tylko nieliczni mogą się poszczycić.
Snape
nie wierzył w ani jedno słowo. Oczywiście ci, którzy nie doświadczyli łaski, kończyli
od zaklęcia uśmiercającego lub gorzej. Widział jednak wybaczenie w wykonaniu
Czarnego Pana. Nie, nie było wybaczenia. Zawsze była tylko zapłata w zależności
od win. Dopiero kiedy zostanie odebrana, „przebaczenie” nabiera mocy. I można
czuć się bezpiecznym, dopóki jest się niezbędnym trybikiem w plątaninie planów.
Severus zrozumiał to po zaledwie kilku miesiącach. Inni… wciąż byli zaślepieni.
—
Dziękuję… panie…
W
tym momencie nienawidził siebie. Nienawidził decyzji, którą tak naiwnie podjął
w młodości i każdego powodu z osobna, przez które przyjął Mroczny Znak.
Nienawidził, że musi płaszczyć się przed tym gadem, tracąc dumę i godność. I
nienawidził faktu, że w żaden sposób nie może naprawić przeszłości, żyjąc tak,
jakby nie miała ona znaczenia. Gorycz uwięzła mu w gardle, ledwo pozwalając
oddychać. Tylko dzięki latom praktyki w oklumencji utrzymał bariery umysłu.
Potrząsnął
głową, wycierając rękawem krew z twarzy. Musi być silny.
—
Wstań, Severusie. — Głos Voldemorta można byłoby uznać za łagodny, gdyby nie
zimno, które nieodłącznie przesycało każdą wypowiedzianą sylabę. — Dzięki tobie
plan, który kształtował się od miesiąca, zostanie wprowadzony w życie już
dzisiaj. Będziesz miał możliwość dowieść swojej lojalności. A teraz złóż
przysięgę.
Severus
dźwignął się na nogi. Czekała go długa noc. W duchu podziękował własnej zapobiegliwości,
że zabrał ze sobą tamte dwa lecznicze eliksiry.
* *
*
Dumbledore
skierował kroki do Głównego Biura Aurorów. Jako Naczelny Mag Wizengamotu miał
całkiem sporą swobodę poruszania się po pomieszczeniach ministerstwa, a została
mu jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Czekał na pozłacaną windę, która ze
zgrzytem sunęła w stronę atrium. Nucąc pod nosem, spojrzał w stronę ministra,
który wciąż stał przed statuą i wpatrywał się w nią zamyślonym wzrokiem. Albus
uśmiechnął się lekko. Może jest jeszcze
szansa dla tego człowieka.
Pamiętał
czasy, kiedy to Bartemiusz Crouch zarządzał ministerstwem. Stanowił zupełne
przeciwieństwo Korneliusza. Podczas wojny siła i determinacja stanowiły niezaprzeczalne
atuty, ale w czasie pokoju Korneliusz sprawdził się należycie. Może nie był
idealnym kandydatem, ale zawsze sprzeciwiał się niepotrzebnej brutalności.
Niestety po długich latach kadencji zbyt przyzwyczaił się do wygód, jakie
niosło ze sobą wysokie stanowisko. Szybko okazało się, że na mężczyznę można
dość łatwo wpłynąć, co miało swoje dobre i złe strony. Dopóki słuchał rad
mądrzejszych, podejmował słuszne decyzje. Kiedy jednak zaślepiała go arystokracja
próbująca wkupić się pozornym altruizmem w postaci złotych monet…
Winda
zatrzymała się z cichym brzękiem i nagły krzyk przerwał zwyczajowy szmer instytucji:
—
PANIE MINISTRZE! AZKABAN! SKAZANI UCIEKLI! DEMENTORZY! ZABIJAJĄ WIĘŹNIÓW!
Knot
okręcił się na pięcie, a jego twarz momentalnie zbladła. Wszystko w jednej
chwili znieruchomiało. Nawet ochroniarz za kontuarem zastygł w pół ruchu sprawdzania
różdżek.
—
Merlinie… — szept Knota odbił się echem w niezwykłej ciszy atrium.
Jego
wzrok powędrował do Dumbledore’a.
—
Wezwę Zakon — rzucił Albus.
Knot
przełknął fakt, że jeszcze niedawno domagał się, by rozwiązano tę enigmatyczną
organizację, o której wiedział tylko tyle, że istnieje. W końcu odzyskał dawny
animusz.
—
Zamknij się, Willey! Kto pozwolił ci o takich rzeczach wrzeszczeć!? — Niemal
biegł w stronę biura z drepczącym za nim Willeyem. — Czy jednostki uderzeniowe
są na miejscu? Tak, rozumiem. Zorganizuj grupę, która zajmie się nową ochroną
po usunięciu dementorów. Ja udam się do mugolskiego ministra. Otho ma mnie
zapowiedzieć za dwadzieścia minut. Niech św. Mungo zrobi miejsce dla ofiar i
jedno pilnie strzeżone dla więźniów. Trzeba będzie przenieść tych, którzy…
którzy sam wiesz.
Dumbledore
wyciągnął spod szaty srebrny wisiorek. Na misternym łańcuszku widniał maleńki
feniks. Stuknął weń różdżką. Medalion rozgrzał się przyjemnym ciepłem, a wzdłuż
skrzydeł pojawiły się znaki.
_________________________
[1] Grimoire (pol.
grymuar) — bardzo stara księga wiedzy magicznej. Najczęściej przez grimoire
rozumie się księgi magiczne pisane od średniowiecza do XVIII wieku włącznie.
[2] Avebury —
miejscowość w hrabstwie Wiltshire w Anglii. Znajduje się tam największy w
Europie krąg neolitycznych głazów. Składa się on z dwóch mniejszych kręgów, a
jego historia sięga 5 tys. lat wstecz. Jest więc starszy oraz większy niż w
pobliskim Stonehenge. Najprawdopodobniej w Avebury odbywały się dawniej ceremonie
religijne.
Jak już pisałam na ExLibris bardzo mi się podoba :) Chętnie zapoznam się z resztą bohaterów, szczególnie ciekawa jestem Syriusza, jeśli w ogóle go tu zamieścisz... Życzę powodzenia i wytrwałości :)
OdpowiedzUsuńtrafilam tu przypadkiem, ale bardzo sie ciesze! dziewczyno naprawde swietna robota! bardzo podoba mi sie ta alternatywa do hp. swietnie dobierasz slowa tekst jest ciekawy :) mam nadzieje ze bedziesz kontynuowac ;D
OdpowiedzUsuńHej, przepraszam, że piszę tak, na 'widoku' na wszystkich, ale mam pytanie; czy mogę zamieścić Twoje opowiadania na swoim chomiku? http://chomikuj.pl/Margaret_Lengyel - tutaj, tak dokładnie? Stwierdziłam, że chciałabym stworzyć swój własny zbiór ff, które lubię i czytam, bądź czytałam, ale jednocześnie było by to dostępne dla innych ludzi... Zgadzasz się? Z niecierpliwością czekam na odp. ;) Pozdrawiam, Gosia
OdpowiedzUsuńOpowiadanie przypadło mi do gustu już po pierwszym akapicie. Kolorystyka, słowa, opisy bohaterów- cudo! Dlatego chciałabym sie spytać czy gdybym chciała (i zrobiła) prztłumaczyć to na angielski, czy mam pozwolenie? Jeśli nikt tego przdemną jeszcze nie zrobił, oczywiście.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu!
Houdinimag
Zawitałam tutaj dzięki jednej z ocenialni (mianowicie opieprz.blogspot.com) i ani trochę nie żałuję! Piszesz w niesamowity sposób, tekst czyta się lekko i przyjemnie, a do tego zachowujesz naturalne zachowania postaci. W internecie znajduje się dużo ff, w których bohaterowie przyjmują cechy, które w ogóle do nich nie pasują. Czytanie pierwszego rozdziału było samą radością. Jestem pod wrażeniem. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Cheverell
www.zeszyt-niewinnosci.blogspot.com
Słyszałam o tym ficu ale nigdy nie miałam ochoty go przeczytać. Zazwyczaj nie czytam Severitusów, no z małymi wyjatkami jak widać :) Ale po tym 1 rozdziale już wiem, że to jest to czego szukałam: mrok, przemoc, kłamstwo i co najwarzniejsze Harry nie ma 7 lat tylko jak przepuszczam 15. ;) Błędów się nie doszukałam. Świetna robota!!
OdpowiedzUsuńnie czytałam jeszcze żadnego z Severitusów, ponieważ wydawało mi się, że to nie będzie dla mnie - jednak moje uwielbienie dla Mistrza Eliksirów wzięło górę i zaczęłam czytać Twoje ff;
OdpowiedzUsuńprzyznam, że jestem zaintrygowana - styl masz świetny, dojrzały, czyta się z przyjemnością
zabieram się więc za kolejny rozdział z ciekawością, zwłaszcza, że użyłaś jednego z moich ukochanych słów - mowa tu o grymuarze ;
pozwolę sobie jeszcze na małą prywatę - jak dodać na bloga tę akcję dokarmiania autorów?
byłabym wdzięczna za odpowiedź
pozdrawiam :)
Zaczynam czytać :) Jestem fanką długich, możliwie jak najdłuższych Severitusów i Snarry :D - crouch_jr
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńo tak początek opowiadania świetny, Knot nie wierzył w odrodzenie się czarnego pana, a teraz się zacznie...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak, o tak początek opowiadania rewelacja, uwielbiam takie opowiadania, Knot cały czas nie wierzył w odrodzenie się czarnego pana, a teraz się to się dopiero zacznie...
Dużo weny życzę Tobie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek opowiadania rewelacja, uwielbiam takie opowiadania, Knot cały czas nie wierzył w odrodzenie się Voldemorta, a teraz się to się dopiero zacznie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, początek tej historii jest bardzo interesujący, no tak nie zjawasz się na wezwanie i już jesteś zdrajcą, nawet ci ktorzych uważałeś za bliskich tak uważają...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka