W poszukiwaniu rozwiązania problemu najbardziej pomocna jest znajomość odpowiedzi.
— Prawa Murphy'ego
— Albusie, ty patetyczny starcze... — mruknął Severus
następnego dnia.
Od czytania o wystąpieniu dyrektora robiło mu się
słabo. Jak można w jednym krótkim przemówieniu zawrzeć aż tyle wzniosłości?
Zdecydowanie słodycze przeżarły czarodziejowi mózg i teraz stan ten znajduje
swoje odzwierciedlenie w słowach. Severus miał wrażenie, że jeśli doczyta tekst
do końca, nabawi się cukrzycy. O, już czuł jak nadmiar glukozy krąży w jego
żyłach. Brrr.
Przesuwał wzrok po zdaniach, ale tym razem
niespiesznie, z dużo większą ostrożnością. „Nie pozwólcie by uprzedzenia i strach obezwładniły
wasze serca, tak jak ja nie pozwalam, aby wypełniły moje”. No nie, to nadaje się do melodramatu, a nie do prawdziwego
życia!
Ciszę przerwało długie, cierpiętnicze westchnienie.
Każdą kolumnę „Proroka” zdobiły zdjęcia. Potter
przemawiający do społeczności. Potter walczący z Voldemortem. Wyczerpany Potter
niesiony przez Kingsleya Shacklebolta i Marthę Davies. A nawet Potter
unicestwiający gigantycznego ognistego potwora.
Swoją drogą, co za idiota marnuje czas na robienie
zdjęć, kiedy jego życie wisi na włosku? Doprawdy, Severus nigdy nie zrozumie
dziennikarzy.
Po omacku chwycił filiżankę i upił łyk bez odrywania
wzroku od tekstu. Jego ciemne brwi niemalże zetknęły się ze sobą, kiedy
marszczył czoło w skupieniu.
...Wspólna akcja ewakuacyjna przyczyniła się do
ocalenia wielu istnień. Specjaliści zgodnie twierdzą, że gdyby nie szybka
reakcja aurorów i połączenie sił w obronie przed Tym, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać, straty byłyby dziesięciokrotnie większe. Aż trudno uwierzyć, że odnotowano
zaledwie pięć ofiar śmiertelnych. Ostateczna liczba rannych niestety nie jest
jeszcze znana...
...Do tej pory eksperci prześcigają się w domysłach,
jaki był cel zamachu na Ministerstwo Magii. Przypuszcza się, że chodziło o
zwykłą demonstrację siły, aczkolwiek Roman Bartlett wysuwa własne wnioski na
ten temat (zob. str. 12).
...Nasze źródła donoszą, że obecne miejsce pobytu
Harry'ego Pottera jest objęte tajemnicą. Magomedycy uspokajają, że oprócz
wyczerpania magicznego („Przyczyny i
skutki wyczerpania magicznego”, zob. str. 8),
Chłopiec, Który Przeżył nie odniósł żadnych fizycznych obrażeń. Znany uzdrowiciel
i wieloletni pracownik szpitala św. Munga, sir Alvin Lycorius potwierdza, iż
może minąć kilka tygodni, nim chłopiec dojdzie do pełni sił: „Walka z Sami-Wiecie-Kim zdecydowanie osłabiła tak
młode i niewykształcone magicznie ciało. Wyczerpanie magiczne traktowane jest
przez wielu jako mit, ale sądzę, iż ci, którzy byli świadkami wydarzeń w
ministerstwie, nie będą sprzeczać się, że istnieje naprawdę. W rzeczywistości
każdy organizm ma swoją wytrzymałość i zmęczone traci po prostu siłę nieważne,
czy magiczną, czy niemagiczną. Stąd utrata przytomności. Z pewnością możecie
się państwo ze mną zgodzić, że nawet bardzo utalentowani dorośli czarodzieje
mieliby trudności z tak zaawansowanym czarem transfiguracyjnym. Nigdy dotąd,
nawet w najśmielszych domysłach, nie ryzykowałem stwierdzenia, że udałoby się
to czternastolatkowi, który nie wszedł jeszcze w okres dojrzałości magicznej.
To dokonanie istotnie było niezwykłe”.
— Czy to oznacza, że po tym okresie jego moc się
zwiększy? Prorok jest w posiadaniu informacji, że to nie było pierwsze
zdumiewające dokonanie Harry'ego Pottera. Pomijając kwestię przeżycia zaklęcia
zabijającego, już w wieku trzynastu lat był w stanie wyczarować cielesnego Patronusa.
Jak dobrze wiemy, jest to zaklęcie należące do materiału siódmych klas, kiedy
to czarodziej jest już w pełni dojrzały magicznie. Mimo to nawet wtedy
większości udaje się wyczarować zaledwie mgiełkę.
— Z pewnością okres dojrzewania jest ważnym etapem dla
każdego czarodzieja. To wtedy magia kształtuje się najsilniej i owszem, zmienia
się także jej moc, a niekiedy nawet ujawniają się umiejętności dotychczas
uśpione. Jest to też czas niekontrolowanych zrywów przypadkowej magii, ale
właśnie dzięki temu z czasem czarodziej zyskuje nad nią większą kontrolę. Po
tym, co widzieliśmy, można się spodziewać, że pan Potter będzie w przyszłości
naprawdę wielkim magiem.
— Czy okres dojrzewania to jedyny moment, w którym
poziom mocy ulega zmianie?
— Och nie, zdecydowanie nie. Magia formuje się przez
całe życie. Magomedycy wciąż badają, co przyczynia się do tego, że niektórzy
czarodzieje dysponują większą mocą od innych i nadal wiele pytań pozostaje bez
odpowiedzi. Ja bym jednak porównał magię do pamięci. Ulega przekształceniom
wraz z naturalnymi etapami rozwoju, ale także wpływa na nią aktywność
prowadzona w codziennym życiu. Kiedy pamięć podobnie jak magię poddaje się
ćwiczeniom i wyzwaniom, jej możliwości wzrastają. Kiedy natomiast pozostaje się
biernym, umiejętności również utrzymują się na niskim poziomie. Zwracając uwagę
na okres dojrzewania, chcę tylko wskazać, że istnieją momenty graniczne
niepozostające bez znaczenia. Innym fundamentalnym przykładem będzie z
pewnością pierwsze użycie dzikiej magii w okresie dziecięcym. Im wcześniej do
tego doszło, tym większa pewność, że dziecko wyrośnie na silnego czarodzieja...
— W końcu, Albusie, będziesz musiał wypić eliksir,
który uwarzyłeś — wymruczał Severus w przestrzeń. — Teraz wszyscy będą
oczekiwać od Pottera cudów, a dobrze wiemy, że ma problemy nawet z pospolitą
transmutacją.
— Być może — nadeszła odpowiedź.
Severus wzdrygnął się i obejrzał za siebie. W progu
jadalni stał Dumbledore ubrany w nocną koszulę. Jedną ręką asekuracyjnie
podpierał się framugi i mimo iż starał się uśmiechnąć, wyszło mu to raczej
blado.
— Miałeś nie wstawać — zganił go Snape. — Wczorajsza
konfrontacja z Czarnym Panem bardzo cię osłabiła.
Dumbledore jedynie machnął lekceważąco ręką.
— To nic. Pomyślałem, że dobrze byłoby rozprostować
stare kości. — Staruszek usiadł obok Severusa i natychmiast przed nim pojawił
się talerz pełen kanapek. — Wybacz mój niestosowny strój. Skrzat zabrał szatę
do prania, a nie czuję się jeszcze na siłach, by transmutować koszulę w
ubranie.
— Co teraz? — zapytał Snape, jasno wskazując na to, o
czym rozpisują się gazety. Postanowił zupełnie zignorować wzmiankę o
niecodziennym wyglądzie dyrektora.
— Nic, Severusie. Niech sądzą, że Harry ma
nadzwyczajne umiejętności. W niczym to nie zaszkodzi. Bez względu na opinie w
odpowiednim czasie chłopiec będzie wystarczająco silny, by z powodzeniem
zmierzyć się z Voldemortem.
Głośne prychnięcie oznajmiło, co Severus o tym myśli.
— Zawsze uważałem cię za mądrego czarodzieja, Albusie.
Nawet ty, wraz ze swoją ufnością w cukierkowy świat pełen ideałów, nie możesz
wierzyć w te brednie. Spójrz prawdzie w oczy, sam nie jesteś w stanie go
pokonać, więc jak ma dokonać tego Potter? Owszem, wiele razy udało się chłopakowi
przeżyć i ja tego nie neguję, ale zawsze wynikało to ze zwykłego szczęścia albo
czyjejś ochrony.
Dumbledore westchnął, a następnie sięgnął po dzbanek i
nalał herbaty do filiżanki.
— Wiem, że masz swoje zdanie na ten temat, ale oni...
— Wskazał ręką na tych wszystkich czarodziejów i czarownice, którzy rozpisywali
się o fenomenie Chłopca, Który Przeżył. — ...wcale nie będą wiele mijać się z
prawdą.
Snape utkwił chmurne spojrzenie w twarzy Dumbledore'a.
— Ty chyba żartujesz?
— Nie żartuję.
Snape zmarszczył brwi jeszcze chmurniej.
— Wybacz, ale widziałem umiejętności Pottera podczas
Turnieju Trójmagicznego i pod względem magicznym niczym wyjątkowym się nie
wyróżnia.
— Ty tak sądzisz.
Snape zazgrzytał zębami.
— Każ mu przetransmutować szczura w chińską porcelanę,
a zobaczysz, że będą ją zdobić nie wzorki a ogon i sierść. Takie to właśnie
Potter ma umiejętności. Knocić najprostsze zaklęcia. Na zajęciach z
eliksirów...
— Mam świadomość, że Harry nie jest wybitnym uczniem z
eliksirów — uciął dyrektor.
Przez dłuższą chwilę żaden z nich się nie odezwał.
— Co z chłopcem?
Snape zacisnął wargi w idealnie prostą linię; tak
prostą, że nie powstydziłaby się jej sama McGonagall.
— Miał gorączkę, której nie potrafiliśmy zbić.
Musieliśmy podać mu Wywar Żywej Śmierci.
— Rozumiem.
Mężczyzna spojrzał na dyrektora z zaskoczeniem.
— Naprawdę?
Jasne oczy Dumbledore'a zamigotały w taki sposób, że
miało się wrażenie, iż posiadają wewnętrzne źródło światła.
— Spodziewałem się, że może coś takiego nastąpić. Nie
powiedziałeś mi nic, czego nie brałbym pod uwagę.
Przez chwilę Snape wpatrywał się w dyrektora dziwnym
wzrokiem; zupełnie jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
— Czy ty masz choć najmniejsze pojęcie, co to oznacza?
— zapytał, choć wizja Albusa, który nie kojarzy tak elementarnych faktów, była
cokolwiek dziwna. — Z każdą chwilą jego szanse na obudzenie się maleją. Nawet
jeśli mój eliksir zadziała i Potter odzyska świadomość, to już nie będzie tą
samą osobą. Pamiętasz Longbottomów? A Williamsonów? A może nazwisko Alice
Spencer coś ci mówi? Naprawdę sądzisz, że to nie będzie miało swoich konsekwencji?
Dumbledore długo wpatrywał się w swojego podwładnego.
W końcu przemówił:
— Nie twierdzę, że Cruciatus Lucjusza Malfoya nie
pozostawi śladów. — W tym momencie jego spojrzenie pociemniało i przez chwilę
wyglądał naprawdę przerażająco. Severusa zawsze zastanawiał sposób, w jaki
Albus Dumbledore potrafi w jednej sekundzie przeistoczyć się z dobrotliwego
staruszka w groźnego czarodzieja. — Jednak posiadam dowód, który utwierdza mnie
w przekonaniu, że uszkodzenia nie są nawet w połowie tak rozległe, jak
twierdzisz.
— Jaki dowód?
— Wszystko w swoim czasie, Severusie, wszystko w swoim
czasie. Możesz być pewny, że nie pozostaniesz w niewiedzy, gdyż będę
potrzebował twojej pomocy.
Severus westchnął ze zrezygnowaniem. Jeśli kiedyś
nadejdzie dzień, w którym zrozumie Albusa Dumbledore'a, trzeba będzie ustanowić
ten dzień świętym. To, co mówił Albus, w ogóle nie miało sensu, czego dodatkowo
nie poprawiał fakt, że staruszek miał tendencję do wygłaszania nadzwyczaj
irytujących, enigmatycznych wypowiedzi. Severus tolerował je jednak, gdyż nie
mógł nie docenić dość sporego zaufania, jakim dyrektor go obdarzał, kiedy
dzielił się swoimi spostrzeżeniami albo dyskutował na temat wydarzeń rozgrywających
się na arenie politycznej.
— Wiesz może, czemu Czarny Pan zaatakował wczoraj
ministerstwo? — zapytał, zmieniając temat.
— Wiem.
— A więc?
— Chodziło o bibliotekę.
Brwi Snape'a wygięły się w zdziwieniu.
— Nie powiesz mi chyba, że to całe zamieszanie było o
jakąś książkę?
— Niestety było. Ale nie o „jakąś książkę”, tylko o
pewną unikatową księgę napisaną w wężomowie.
— To niedorzeczne. Jeśli potrzebna była mu jakakolwiek
księga, mógł kazać śmierciożercom wykraść ją w nocy, kiedy budynku pilnują
jedynie ochroniarze, a nie rozpoczynać wojny i ryzykować stratami.
— Powiedz mi, co wiesz o bibliotece, która mieści się
w Ministerstwie Magii?
Snape zmarszczył czoło.
— Niewiele. Wiem tylko tyle, że znajdują się tam
zbiory czarnomagicznych ksiąg, które urzędnikom uda się skonfiskować z czarodziejskich
domów bądź innych miejsc. Ale to nic niezwykłego, gdyż gromadzi się podobne
zbiory czarnomagicznych artefaktów czy urządzeń potencjalnie niebezpiecznych, a
także obiektów na które trzeba mieć licencję, jak chociażby zmieniacze czasu.
Te przedmioty, które ministerstwo nie jest w stanie zniszczyć ani
unieszkodliwić, bądź decyduje się zachować, umieszcza w specjalnych pomieszczeniach.
Dumbledore spojrzał na mistrza eliksirów z łobuzerskim
uśmiechem.
— I to uważasz za niewielką wiedzę? To znacznie więcej
niż wie przeciętny pracownik działu Konfiskaty Obiektów Magicznych.
Snape wzruszył ramionami i chwycił filiżankę.
— Mark Stannis był swego czasu szefem wydziału. To
przyjaciel Lucjusza Malfoya, a więc często widywałem go na bankietach. Kiedy
wypił, z jego ust wypływał nieprzerwany potok słów. W końcu ministerstwo
zwolniło go za zdradzanie tajemnic służbowych. Nie obyło się również bez sporej
kary pieniężnej i odsiadki w Azkabanie.
Dumbledore pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Każde tego typu pomieszczenie jest zabezpieczone
przed kradzieżą. Jedyna osoba, która może zezwolić na opuszczenie czegokolwiek,
to sam Minister Magii. Spora część przedmiotów jest po prostu zbyt
niebezpieczna, stąd to ograniczenie. — Dumbledore podniósł dłoń, widząc, że młodszy
czarodziej chce coś powiedzieć. — Uprzedzając twoje pytanie, minister musi
zrobić to świadomie. Nie może być pod działaniem Imperiusa, bo wtedy włącza się
alarm.
Snape'a nie do końca to przekonywało.
— To zaawansowana magia, więc spodziewam się, że byle
kto nie mógłby się podjąć tego zadania. Sądzę też, że nieco uprościłeś całą
sprawę. — Jedno zerknięcie na sylwetkę dyrektora utwierdziło go w przekonaniu,
że ma rację. — W porządku. A więc jednym z podstawowych warunków było porwanie
i kontrola ministra, by przekazał dany przedmiot. Niemniej alarm jest niewielką
przeszkodą dla ludzi z Wewnętrznego Kręgu. Jeśli doszłoby do walki, umieliby
sobie poradzić nawet z aurorami wyższej rangi. Chyba, że... Co się dzieje, gdy
włączy się alarm?
— Ach, dobre pytanie. — Staruszek uśmiechnął się. —
Wbrew opiniom krytyków rządu, ministerstwo od zawsze było chronione dość dobrze.
Alarm, o którym mowa, nie tylko powiadania aurorów, ale aktywuje również czar
zamykający. Oczywiście każdy tego typu jest do obejścia, gdyż nie ma barier nie
do przełamania. Potrzeba jednak na to czasu. Mi przykładowo zajęłoby to pięć
minut, ale nawet ja miałbym nie lada kłopot z wydostaniem się, gdybym został
osaczony przez aurorów w czasie znoszenia bariery.
Dopiero teraz Snape zrozumiał. Jeśli wszyscy zajmowali
się bezpiecznym wyprowadzaniem ludzi z budynku oraz walką z Czarnym Panem,
wyznaczeni do zadania śmierciożercy zyskali odpowiednią ilość czasu. Snape
podejrzewał, że nawet kilku potężnych magicznie czarodziejów nie byłoby w
stanie pobić rekordu Albusa, ale oceniał, że piętnaście minut by im wystarczyło.
— Czyli ten cały atak to była tylko gra. Sposób odwrócenia
uwagi od właściwego celu?
— Dokładnie.
— No dobrze, a co z tą księgą? Co w niej takiego
niezwykłego, że Czarny Pan chciał ją mieć?
— Jak zapewne wiesz, każdy założyciel pisał własne
księgi i początkowo wszystkie zgromadzone były w Hogwarcie. Rowena miała ich
kilkanaście. Wiele jej zaklęć używanych jest powszechnie do dzisiaj. Godryk
Gryffindor stworzył takich pięć, a Hufflepuff trzy.
Dumbledore zamilkł na chwilę, po czym odchylił się na
krześle i zapatrzył w ogród za oknem.
— Początkowo sądzono, że dorobek Slytherina nie
zachował się, ale to nieprawda. Kilka lat temu w moim posiadaniu znalazła się
księga zapisana dziwnym pismem. Zbadałem ją. Emblemat, czas powstania i język
tekstu nie pozostawiały wątpliwości, kto jest autorem. Nie mogłem wiedzieć, co
w niej jest, gdyż nie znam wężomowy, ale wyczuwałem czarną magię. Bardzo
potężną czarną magię, mówiąc ściślej. Nie chciałem, aby kiedykolwiek znalazła
się w rękach Voldemorta, ani żadnego innego czarnoksiężnika, który wiedziałby,
jak z niej skorzystać. Dlatego postanowiłem przekazać ją ministerstwu.
Snape łatwo mógł sobie wyobrazić reakcję Voldemorta na
wieść o tym, gdzie znajduje się jedyna księga autorstwa samego Salazara
Slytherina. Głód czarnomagicznej wiedzy i obsesja na punkcie zgładzenia
Harry'ego Pottera były jego największymi słabościami. Czarny Pan oczywiście nie
bał się wyzwań, ale zawsze cechowała go ostrożność i wprowadzanie w życie przemyślanych
planów. Tylko w tych dwóch przypadkach chłodna logika odchodziła na dalszy
plan.
— Jak Czarny Pan w ogóle się o niej dowiedział? —
zapytał z ciekawością.
— Możliwe, że dzięki naszemu znajomemu, Markowi
Stannisowi. To on był tym, który odebrał ode mnie księgę.
Snape kiwnął głową w zrozumieniu. Stannis był idiotą.
Nie umiał odróżnić smoka od mantykory, a co dopiero rozpoznać księgę w
wężomowie, ale sama informacja, kto przekazał czarnomagiczną księgę
ministerstwu, była na tyle intrygująca, że aż prosiło się o użycie legilimencji
i przejrzenie wspomnień. A wtedy wszystko stawało się jasne.
— I sądziłeś, że właśnie o nią chodzi?
— Wczoraj? Och nie, absolutnie nie — zaprzeczył Albus.
— Masz zbyt wysokie mniemanie o stanie mojej wiedzy. Posiadałem jedynie ogólne
wnioski. Z pewnością nie mogło chodzić o przejęcie ministerstwa siłą. Tom nie
dysponuje taką władzą. Jeszcze nie, nawet jeśli społeczeństwo jest obecnie
nieprzygotowane i przestraszone. Wykreowanie fałszywej wiary w swoją potęgę? Po
części. Przede wszystkim jednak trzeba wiedzieć, że był to idealny moment na
realizację pomniejszych celów. A co posiada ministerstwo, a co może pożądać
Tom?
Dumbledore nie musiał odpowiadać na to retoryczne
pytanie. Jeśli było coś, czego Lord Voldemort pożądał, to właśnie był to dostęp
do ogromnej kolekcji czarnomagicznych obiektów. Severus zamrugał nagle, dopiero
teraz coś sobie uświadamiając.
— Moment. Skąd to wszystko wiesz, skoro jeszcze
wczoraj były to tylko ogólne domysły? Przecież dopiero co wstałeś.
Dumbledore, wyraźnie ubawiony, zachichotał serdecznie,
aż po policzkach popłynęły łzy, które natychmiast zniknęły w gęstej brodzie.
— Też mam swoich ludzi w ministerstwie. Pamiętaj, że
zasiadam w Wizengamocie. Sam niekiedy wydaję rozporządzenia, które przedmioty
należy w zbiorach umieścić. Odpowiednia osoba poinformowała mnie o zgubie.
— Jesteś zbyt radosny, jak na wieść o tym, że
Voldemort jest w posiadaniu jakiejś wyjątkowo mrocznej księgi — burknął
Severus.
Dumbledore westchnął, splótł palce na podołku i zaczął
kręcić kciukami młynka.
— Nie ma co płakać nad rozlanym wywarem, Severusie.
Krzywda się stała. Teraz trzeba zastanowić się nad tym, jak wykorzystać dany
nam czas, aby odwrócić wyrządzone szkody. Atak dostarczył nam informacji, jak
blisko ministra znajdują się ludzie Toma. Korneliusz zapewne właśnie teraz
głowi się nad tym, w jaki sposób weryfikować pracowników. Podejrzewam, że ma podwójną
motywację, ponieważ odegrał wczoraj istotną rolę w wydarzeniach. Spodziewam
się, iż już niedługo dostanę od niego sowę z zapytaniem, jakie powinien przedsięwziąć
środki ostrożności.
Snape upił łyk herbaty. Zaniepokoił go początek
wypowiedzi dyrektora. Spodziewał się w nich drugiego dna i wyciągnięte wnioski
wcale mu się nie podobały.
— Co miałeś jeszcze na myśli, mówiąc o odwracaniu
wyrządzonych szkód? Chcesz odzyskać księgę Salazara? Możesz od razu odrzucić
ten pomysł. To niewykonalne.
Dyrektor spojrzał na swojego podwładnego jednym
niebieskim okiem. Po jego błysku zaniepokojenie Severusa tylko się wzmogło, ale
słowa, które padły z ust dyrektora, sprawiły, że odetchnął z ulgą.
— Nie chodziło mi o odebranie księgi, bo i tak
Voldemort będzie miał wystarczająco dużo czasu, aby zapoznać się z jej treścią.
Zresztą, jak sam zauważyłeś, jest to poza naszymi możliwościami. Mnie chodziło
raczej o poznanie jej zawartości. Gdybym miał wybór, wolałbym, aby na zawsze
pozostała zapomniana, ale jeśli Tom znajdzie w niej przydatne zaklęcia, na
pewno je wykorzysta. Lepiej być przygotowanym.
— I jak niby mamy tego dokonać?
Dumbledore podniósł jeden ze swoich pomarszczonych
palców i postukał nim w skroń.
— W ten sposób — odrzekł. — Przejrzałem księgę podczas
badań, kiedy pierwszy raz trafiła w moje ręce. Analizowałem wtedy znaki, żeby
ustalić język, w którym została napisana. Ponieważ nie istnieją słowniki
wężomowy, a jedynie nieliczne podania, transkrypcja na własną rękę nie jest
możliwa. Harry jednak zna wężomowę. Chciałbym udostępnić mu myślodsiewnię z
moimi wspomnieniami, aby przetłumaczył mi jej treść.
— Sprytne — podsumował Snape. — O ile oczywiście
chłopak obudzi się w pełni władz umysłowych.
— Bądź dobrej wiary, Severusie — odparł staruszek i
dopił resztę swojej herbaty. — O, chyba przyleciała sowa ministra. Miłego dnia,
chłopcze.
Albus pożegnał się i skierował kroki ku swojej
tymczasowej sypialni. Severus nie zapytał, skąd czarodziej wie, że przyszła do
niego poczta, skoro żaden z nich nie słyszał ani nie widział nadlatującej sowy.
Pogodził się już z tym, że jeśli chodziło o Albusa Dumbledore'a, wiele rzeczy wciąż
pozostanie dla niego zagadką.
* * *
Zaraz po śniadaniu Snape udał się na Pokątną w celu
uzupełnienia ingrediencji oraz odwiedzenia Stowarzyszenia Eliksirowarów. Zdecydował
przeprowadzić dyskusję z dawnym mentorem, aby zweryfikować dane dotyczące
eliksiru, nad którym pracował.
Mały budynek, który przylegał do Gringotta, nie
wyróżniał się w tłumie krzykliwych straganów i sklepów. Jego wnętrze było
jednak schludne, a rzeczywista wielkość zupełnie zaprzeczała pierwszemu
wrażeniu. Snape kluczył korytarzami, aż dotarł do trzeciego piętra. Podszedł do
pozłacanego kontuaru i spojrzał nieprzychylnym okiem na młodziutką sekretarkę.
— Do Alojzego Sniff-Kniffa. To pilne.
— A pan to kto?
Snape powstrzymał się od ciętego komentarza i
zmrużenia oczu w szparki na tak rażący objaw braku dobrego wychowania. Zamiast
tego odrzekł po prostu:
— Severus Snape.
— Momencik.
Kobieta znikła za drzwiami, aby zapowiedzieć gościa.
— Witaj, Severusie! — wykrzyknął niski staruszek,
który wiekiem mógł dorównywać samemu Albusowi Dumbledore'owi. Snape wszedł do
dobrze mu znanego gabinetu i ukłonił się sztywno na powitanie. — Co sprowadza
cię w te niespokojne czasy? — Alojzy wskazał jedno z krzeseł przy biurku
zastawionym przez stosy papierów. — Herbaty? Kawy? A może czegoś mocniejszego?
Muszę przecież z honorem ugościć mojego ulubionego studenta! Mam wrażenie, że
minęły lata, od kiedy widziałem cię ostatni raz, chłopcze. Jak tam sprawy w Hogwarcie?
Snape postanowił wtrącić się, nim słowotok jego
mentora osiągnie poziom krytyczny.
— Poprosiłbym herbaty, jeśli to nie byłby kłopot.
— Naturalnie! Naturalnie!
Staruszek wezwał sekretarkę i już po chwili przed nimi
stała taca z herbatą i ciastkami. Snape sięgnął po filiżankę, ignorując
ciastka.
— A więc, co cię sprowadza? Jak mniemam, musi to być
duża sprawa. Jestem pewien, że nie zakłócałbyś mojego czasu błahostkami. Od
kiedy pamiętam, był z ciebie niezmiernie poważny i odpowiedzialny młodzian.
Snape miał ochotę przymknąć oczy i odciąć się od
rzeczywistości lub po prostu przekląć staruszka. Gadatliwość jego mentora była
tą cechą, która przyprawiała go o ból głowy. Niestety nie mógł zrobić żadnej z
tych rzeczy. Zamiast tego odpowiedział spokojnie:
— Wznowiłem pracę nad Eliksirem Post-Crucio.
Najważniejszymi ingrediencjami są w nim mandragora, smocza krew i dziki bez,
ale pojawiają się problemy, kiedy wchodzą ze sobą w interakcje. Chciałbym
poznać twoją opinię.
— W jaki sposób dodałeś składniki i w jakich
ilościach?
Severus wyjął plik pergaminów i pokazał Alojzemu.
Staruszek zatknął na nos trochę za duże binokle i uważnie przyjrzał się
notatkom. W tym czasie Snape zaczął objaśniać:
— Wydłużyłem czas warzenia i postanowiłem skracać go o
połowę w kolejnych etapach. Cały korzeń i dziesięć liści. Korzeń poszatkowany,
liście wysuszone i skruszone. W pierwszym etapie dodajemy mandragorę, a w
drugim liście.
— Moim zdaniem to idealne rozwiązanie. Mandragora ma
niesamowite właściwości lecznicze, ale nie wpływa na odczuwanie bólu, więc jest
bezużyteczna, jeśli chcemy, aby mikstura działała także w ten sposób. Liście
dzikiego bzu natomiast to prawie legenda. Szkoda, że sprawiają takie trudności.
Nieczęsto zdarza się, żebyśmy mieli właściwości przeciwbólowe, przeciwgorączkowe,
przeciwzapalne i odtruwające w jednym. Jednak jeśli pozwolimy mandragorze puścić
soki, hm... to liście rzeczywiście nie powinny reagować tak alergicznie.
Przypuszczam, że nie doszło do wybuchu?
Kącik ust Snape'a drgnął prawie niezauważalnie. Tylko
jego mentor mógł mówić o eksplozjach ze stoickim spokojem.
— Nie doszło. Jednak dalej nie rozwiązuje to problemu
w ostatnim etapie. Nie mam żadnej pewności, że kiedy połączę je ze smoczą
krwią, zachowają te same właściwości. Do tej pory udawało mi się uzyskiwać
dobre rezultaty osobno, ale razem... cóż, miałem kilka porażek.
— Jaki ustanowiłeś przedział dla smoczej krwi?
— Od pięćdziesięciu mililitrów do dwustu
pięćdziesięciu. Pięć kociołków w różnicach po pięćdziesiąt. Według moich badań,
jeśli dawka będzie za niska, nie będzie wystarczająco silna, aby w połączeniu z
mandragorą zaczęła leczyć układ nerwowy. Jeśli będzie zbyt wysoka, wpłynie na
dziki bez i wywar stanie się toksyczny. Zminimalizowałem ryzyko zatrucia do minimum,
ale wciąż nie wiem, czy eliksir spełni swoją rolę.
Staruszek zamyślił się na dłuższą chwilę.
— Ostatnio w naszym instytucie przeprowadzono sporo
badań nad rogiem jednorożca, które nieco zmieniły pogląd na dotychczasową
wiedzę o tej ingrediencji. Jak wiesz, ma właściwości ochronne, ale ze smoczą
krwią daje zupełnie inne efekty od wyjściowych. Odkryto jednak, że dodanie
jednego grama jest w stanie być izolatorem dla toksyn, a jednocześnie jest go
za mało, aby wchodził w jakieś znaczące reakcje ze smoczą krwią. Najlepsze efekty
uzyskasz, jeśli dodasz róg zaraz po składniku, którego toksyczne właściwości
chcesz zneutralizować. Możesz spróbować nawet pod koniec, kiedy będziesz łączyć
bazy. Jeśli okaże się, że eliksir osiąga lepsze wyniki niż wcześniej, wystarczy
przy kolejnym warzeniu zmienić metodę i tyle.
Snape stwierdził, że to rozwiązanie było dokładnie
takim, jakiego szukał.
Przez chwilę rozmawiali o możliwościach udoskonalenia
eliksiru, a kiedy temat się wyczerpał, Snape rzucił grzecznościową formułkę
pożegnalną, tłumacząc się zapracowaniem i brakiem czasu. Zanim jednak opuścił
gabinet dawnego mentora, Alojzy powiedział:
— Mam szczerą nadzieję, że ci się powiedzie. To byłoby
prawdziwe wybawienie dla tych wszystkich nieszczęśników, którzy zostali
narażeni na działanie tej klątwy.
— Twój optymizm jest budujący — wtrącił Snape — ale
muszę go ukrócić. Post-Crucio ma niwelować pomniejsze następstwa klątwy oraz
przyspieszać proces rekonwalescencji przy częstym czy bardziej intensywnym
narażeniu na jej działanie. Będzie bezskuteczny przy rozległych urazach czy
szaleństwie.
— To nieistotne, zupełnie nieistotne — odrzekł
niezrażony staruszek. — Dotychczasowe receptury potrafią tłumić ból i łagodzić
objawy, jednak dobrze wiemy, jak nieefektywne było dotychczasowe leczenie.
Żadna z nich nie próbowała odwracać szkód, a to jest szczególnie ważne w
obecnych czasach, w których jeszcze wiele osób stanie się ofiarami klątwy Cruciatus.
* * *
W domu państwa Weasleyów życie toczyło się stałym
rytmem. Pan Weasley wychodził każdego rana do pracy, Molly opiekowała się
domem, a dzieciaki bawiły się w ogrodzie, grając w quidditcha lub robiąc sobie
nawzajem dowcipy — choć akurat to ostatnie było domeną bliźniaków, a osobą,
która najbardziej na tym cierpiała, był Ron.
Od czasu do czasu w ich życie wkradały się niezbyt
przyjemne wiadomości. Wszystko jednak zmieniło się w pewien ciepły
poniedziałek, kiedy sowa przyniosła „Proroka Codziennego”.
— Co nowego, mamo? — zapytał Ron, kiedy Molly chwyciła
gazetę.
Właśnie dokańczała pić herbatę w czasie oczekiwania na
męża. Była nieco zmartwiona tym, że jeszcze nie wrócił z nocnego dyżuru, ale
starała się nie myśleć o powodach, które to spowodowały.
Po chwili filiżanka wypadła jej z dłoni, przeturlała
się po blacie, rozlewając herbatę, i roztrzaskała się na podłodze. Ron zamarł,
wpatrując się w bladą twarz matki, której oczy wypełniły się łzami.
— Och, nie...
Gazeta tak mocno drżała w jej dłoniach, że litery
rozmazywały się w bezkształtną plamę.
— Mamo, co się stało?! — zapytał piskliwie Ron.
Nagle do pokoju wpadli bliźniacy, a ich uśmiechy
zgasły niczym zdmuchnięte świeczki. Zza balustrady wyłoniła się też zwabiona
hałasem Ginny.
— Coś z tatą? Co się dzieje? — zawołali jednocześnie George
i Fred.
— H... Ha-arry...
Ale to było jedyne, co pani Weasley była w stanie
powiedzieć, zanim zaszlochała, ukrywając twarz w dłoniach.
Ron chwycił błyskawicznie gazetę i pochylił się nad
nią, czytając. Z każdym zdaniem jego twarz coraz bardziej traciła kolor.
Bliźniacy pochylili się nad jego ramieniem, również czytając. W tej cichej
chwili grozy, przerywanej jedynie szlochem pani Weasley, ogień w kominku
rozbłysł jasnym płomieniem. Do kuchni wszedł pan Weasley.
— Arturze! — krzyknęła Molly i rzuciła się w objęcia
męża. — Harry... mój boże... on... on...
I ponownie zalała się łzami. Ginny obserwowała całą
scenę spetryfikowana, obawiając się najgorszego.
— Uspokój się, Molly, Harry żyje.
— Co? Ż-żyje?
Pan Weasley czule odgarnął zabłąkany lok, który opadł
na czoło żony i uśmiechnął się pocieszająco, choć był to raczej zmęczony i
smutny uśmiech.
— „Prorok” jest w posiadaniu niewiarygodnych
informacji.
Molly wzięła kilka głębokich oddechów, po czym wytarła
łzy skrajem kuchennego fartucha. Po tym wstrząsającym ranku, atmosfera w domu
zmieniła się diametralnie. Weasleyowie wiedzieli, że wojna jest nieunikniona.
Nie spodziewali się jednak, że nastąpi tak szybko.
Pan Weasley spędził całe popołudnie na łagodzeniu obaw
dzieci. Więcej jednak było w tym półprawd, gdyż do pokoju Harry'ego mieli
dostęp wyłącznie Albus, madame Pomfrey i Severus. Artur próbował zobaczyć się z
chłopcem, ale pielęgniarka wyganiała go spod drzwi, twierdząc, że potrzebuje
spokoju po tych strasznych wydarzeniach na Privet Drive.
Pan Weasley pomyślał, że to było niepokojące.
Następny poranek wcale nie był lepszy. W „Proroku”
pojawił się artykuł o przemowie Harry'ego i choć widzieli na zdjęciach, że jest
cały i zdrowy, wiadomość, iż w tym samym czasie Voldemort zaatakował
ministerstwo, wstrząsnęła nimi.
Trzy dni później siecią Fiuu przybyła Hermiona.
Od razu zaciągnęła Rona do pokoju, który przez
najbliższe dni miała dzielić z Ginny, i wbiła twarde spojrzenie w najmłodszego
męskiego potomka Weasleyów. Następnie wzięła głęboki oddech i wskazała na
pierwszą stronę „Proroka Codziennego”.
— Nie wiem, co o tym myśleć, ale to jest dziwne.
Dlaczego Dumbledore wplątał Harry'ego w politykę? To do niego niepodobne.
Powinien go chronić przed prasą, a nie pozwalać brać we wszystkim udział. I nie
wierzę, że Harry się na to zgodził. Przecież on nie cierpi dziennikarzy!
— Na pewno chciał pomóc — podsunął Ron. — Znasz go,
zawsze pakuje się w sam środek wydarzeń. Do tego wini się za śmierć Cedrika.
Hermiona kiwnęła żałośnie głową, ale wciąż trudno było
jej w to uwierzyć.
— Nawet jeśli obwinia się za to, że świstoklik był
przeznaczony dla niego oraz to jego krew wykorzystał Sam-Wiesz-Kto, pchanie się
do ministerstwa nie jest w jego stylu.
— Może na niewielu rzeczach się znam — powiedział Ron
— ale wiem trochę o mentalności czarodziejów. Ludzie albo panicznie boją się
czarnoksiężników, albo ich nienawidzą. Potrzebują kogoś z jasnej strony, za kim
mogliby podążać. A ponieważ sami sobie wybrali lidera, Harry nie ma wyboru i
musi tkwić w tym całym bagnie. Nie podoba mi się to, ale tak jest. Gdyby nie to
orędzie, jak tylko czarodzieje zobaczyliby Sama-Wiesz-Kogo, zaczęliby tratować
się w panice. W ogóle nie pomyśleliby o obronie. Przypadało co najmniej
dziesięciu czarodziejów na jednego śmierciożercę, a oni i tak daliby się
pozabijać.
— Jeśli Harry'emu udało się przekonać dyrektora do
wygłoszenia orędzia, to nie zrobił tego sam. — powiedziała Hermiona w
zastanowieniu. — Przemówienie musiało być wcześniej przygotowane.
Ron przytaknął, zgadzając się z nią, i wyszczerzył się
radośnie.
— Chciałbym to zobaczyć. Pewnie jąkał się jak głupek
albo na przemian bladł i rumienił. Oczywiście pewnie i tak nikogo to nie
obeszło, wystarczył im sam widok Wielkiego Wybrańca. Ale nie sądzę, aby
Harry'emu przeszło przez gardło... — Ron schylił się nad gazetą, przekrzywiając
głowę — eee... jak to było... o, już mam... Nie pozwólcie, by uprzedzenia i
strach obezwładniły wasze serca, tak jak ja nie pozwalam, aby wypełniły moje.
Na pewno mówił o uprzedzeniach, ale bez tego całego obezwładniania. Harry nie
jest w mowie aż tak kwiecisty... Choć mogę się założyć, że wszyscy spoza
naszego dormitorium oraz bliźniaków połkną to, co tu jest powypisywane.
Hermiona również się uśmiechnęła. Tak, to pasowało do
ich przyjaciela. Zaraz jednak spoważniała.
— To jednak nie wyjaśnia zaklęcia transmutacyjnego.
Harry nie zna takich zaklęć. Nie zna nawet inkantacji. To niemożliwe.
— Ciotkę Marge nadmuchał bez inkantacji, a dobrze
wiemy, że zadziałało znakomicie.
Hermiona pokręciła głową z irytacją.
— To co innego. To jest zupełnie zaawansowana magia.
— A skąd to niby wiesz? — upierał się Ron. — Avadę
Kedavrę też przeżył, a wszyscy mówili, że to niemożliwe. Mało tego, w trzeciej
klasie wyczarował cielesnego patronusa, a ponoć potrafią to tylko dorośli.
— Tak, Ronaldzie, ale dla twojego przypomnienia Harry
przeżył klątwę zabijającą z powodu poświęcenia mamy. Patronusa natomiast
ćwiczył tygodniami, zanim udało mu się go wyczarować.
Ron naburmuszył się, ale odpuścił.
— Więc, co o tym myślisz?
— Są dwa wyjścia — zaczęła Hermiona powoli. — Zaklęcie
musiał wypowiedzieć ktoś inny. Tak, Ronaldzie, wiem, że są zdjęcia, ale jak sam
wiesz, są one nieprecyzyjne. Ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć, więc było
oczywiste, że przypisali całą zasługę Harry'emu. Drugie wyjście to takie... że
to nie Harry przemawiał.
— Jak to nie on? Widziałaś zdjęcia.
Hermiona prychnęła.
— Już zapomniałeś, kto podszywał się pod Alastora
Moody'ego przez cały ubiegły rok?
Ron zrobił sceptyczną minę, ale Hermiona nie pozwoliła
mu tego zakwestionować.
— Sam przyznałeś, że Harry chciałby coś zrobić. Pozwolenie
mu pokazywać się publicznie byłoby zbyt niebezpieczne i lekkomyślne, ale skoro,
jak to metaforycznie określiłeś, jest „w tym całym bagnie”, to równie dobrze jasna
strona możne to wykorzystać. Zamieszanie nie będzie trwało wiecznie. Kiedy
sytuacja się uspokoi, prasa da Harry'emu spokój.
* * *
W ostatni dzień pracy nad eliksirem Snape spojrzał na
swój kociołek. Mikstura wyszła perfekcyjnie. Dokładnie taka, jaka powinna być
według jego roboczych notatek; błękitna ze złotymi smugami oraz srebrnymi
spiralami unoszącymi się nad powierzchną. Zerknął również na pięć mniejszych
kociołków. Te również wyglądały jak najbardziej w porządku.
Po odpowiednim połączeniu wariantów i wykonaniu
ostatnich testów leżało przed nim pięć gotowych do wypróbowania fiolek. Teraz
musiał tylko zaufać swojemu geniuszowi — wszak był najlepszym mistrzem
eliksirów na całych Wyspach.
Kiedy wszedł do pokoju Pottera, od razu stało się
jasne, że działanie Wywaru Żywej Śmierci minęło. Chłopak oddychał i nie był już
tak blady jak wcześniej.
Wraz z madame Pomfrey ustalili, że najpierw podadzą
eliksir o najsłabszym działaniu. Jeśli wyniki nadal będą negatywne, wypróbują
dawkę silniejszą. I mieli tak próbować co godzinę aż do skutku lub kiedy
zostanie zużyta piąta fiolka.
Szybko okazało się, że nawet jeśli organizm dobrze
znosił sam eliksir, to oczekiwanych efektów nie uzyskali. Różdżka pielęgniarki
wibrowała nieustannie, na próżno próbując wychwycić choćby najmniejszą zmianę.
Snape natomiast badał umysł Pottera, z każdą chwilą coraz bardziej uznając to
za bezcelowe.
Mężczyzna obracał w palcach ostatnią fiolkę,
zastanawiając się, w którym momencie popełnił błąd. Przewidywał nikłe
rezultaty, ale nie spodziewał się całkowitej porażki. Bez słowa podał Poppy
ostatnią fiolkę.
Czekali.
Po kwadransie Snape orzekł:
— Wydaje mi się, że tym ostatnim trafiłem w
dziesiątkę.
Tak szybko dodałaś nowy rozdział, że właściwie nie zdążyłam skomentować poprzedniego;-) Ale bardzo się cieszę, bo fabuła nabrała rozpędu.
OdpowiedzUsuńAkcja w Ministerstwie Magii - niesamowita, choć szczerze przemowa nie była kompletnie w stylu Harry'ego, ale podejrzewam, że to efekt zamierzony. W końcu nawet Hermiona do tego doszła.
Twoja historia jest w pewnym stopniu realistyczna - bo nie ukazujesz Severusa jako wszechwiedzącego Mistrza Eliksirów. Wiadomo, że ma on jakieś doświadczenie, ale dobrze było wiedzieć, że zasięgnął rady kogoś starszego, czyli swojego mentora.
Ostatnie zdanie napawa nadzieją, że w sprawie Harry'ego nastąpi jakaś poprawa. Oby. Trzymam mocno kciuki;-)
Pozdrawiam serdecznie i życzę (tradycyjnie) dużo weny.
Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się równie szybko jak ten;-)
Agata
Trafiłam na to opowiadanie zupełnie przypadkowo i muszę stwierdzić, że masz talent. Ogólnie nie przepadam za takim gatunkiem, ale ten przypadł mi do gustu, z czego sama się dziwie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Harry szybko wyzdrowieje. I dodaj tu Syriusza, bo tego bohatera to kocham ;)
Te pięć rozdziałów są świetne! Pisz dalej, weny życzę.
Niezrównoważona
Hej,
OdpowiedzUsuńno, no pomHermionie można się byłomtego spodziewać doszła do prawidłowych wniosków... eliksir zadziałał prawidłowo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńno, no p mHermionie można się było tego spodziewać doszła do prawidłowych wniosków tutaj... eliksir zadziałał prawidłowo jak widać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, no, no po Hermionie to można się było tego spodziewać, doszła do bardzo prawidłowych wniosków... eliksir zadziałał prawidłowo jak widać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, no właśnie Hermiona widzi więcej i doszła że Harry by nie miał aż tak "kwiecistych" wypowiedzi, mam nadzieję że eliksir zadziała... i co dyrektor miał na myśli mówiąc że Harry potrafiłby...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka