Każdy dzień to odrobina życia:
każde przebudzenie to odrobina narodzin,
każdy poranek to odrobina młodości,
każdy sen zaś to namiastka śmierci.
— Arthur Schopenhauer
Stuk, stuk,
stuk... Czyjeś obcasy?
Cisza.
Miarowy oddech.
Wdech, wydech... Szelest papieru. Brzęk szkła.
Ciemność.
Harry nie
chciał opuszczać tego miejsca — czymkolwiek było. Nie czuł tu bólu ani nie
nękały go żadne przykre myśli. Nic nie miało tu początku ani końca, przyczyny
ani skutku, a on sam nie był niczym więcej poza miękkim kokonem bezpieczeństwa
i błogiej ciemności. Co mogło być ważniejsze od tego cudownego uczucia?
W pewnym
momencie ta spokojna przystań zaczęła się rozwiewać, zastąpiona przez coś
zupełnie innego. Miał wrażenie, że wyłania się z nicości do istnienia. Sekunda
po sekundzie stawał się coraz bardziej świadomy swojego ciała i tego, co go
otacza. Najpierw ciepła na policzku, a później cichych odgłosów — szumu wiatru,
świergotu ptaków, a nawet... tak, skrzypienia podłogowych desek pod czyimiś
stopami. Harry skupił się na tych dźwiękach; jedynej nici łączącej go z
rzeczywistością. Na razie jednak nie umiał poskładać ich w całość. Były niczym
fragmenty zapomnianego świata, których logiki nie rozpoznawał. I możliwe, że w
tym stanie półsnu, w którym jawa mieszała się z marą, a koszmar z marzeniem,
mogła minąć wieczność. Możliwe też, że zegar wygrywający ciche tik-tak, wciąż i
wciąż od nowa, odmierzył zaledwie kilka ulotnych sekund.
Niespodziewanie
świat nabrał ostrości i z ust Harry'ego wydobył się cichy jęk. To było jak
wynurzenie się z wody i zaczerpnięcie pierwszego oddechu, a razem z nim
powróciły cierpienie i strach. Nagle rozpaczliwie zapragnął otworzyć oczy.
Czuł, że musi to zrobić, że może właśnie w ten sposób uwolni się od tego
obezwładniającego bólu i niepokoju.
Zabrakło mu
jednak siły. Ciemność pochłonęła go raz jeszcze.
Stuk, stuk,
stuk...
Miękki dotyk
czyjejś dłoni.
Ciche szmery w
ciemności.
Stuk... stuk...
st...
Kiedy ponownie
wróciła mu świadomość, jego pierwszą myślą było, jak trudna i bezskuteczna była
jego walka w próbie przejęcia kontroli nad ciałem. Zupełnie jakby ktoś był reżyserem
jego życia i powiedział „pas” — wszystko zniknęło, zgasły światła, a kurtyna
opadła. A kiedy scena znów utonęła w blasku, on dalej stał w tym samym miejscu,
jakby zupełnie nic się nie zmieniło — jakby był aktorem idealnym, gotowym grać
swoją rolę w momencie, w którym podniesie się kurtyna.
Wszystko w
tamtym wspomnieniu wydawało się być zamazane i niejasne, ale każde uczucie,
każda myśl, każdy najmniejszy szczegół, jaki do niego dotarł poprzez mgłę
umysłu, mógł przywołać z krystaliczną klarownością. Gdyby w tamtym czasie
potrafił, zapewne by zapłakał — tak koszmarne było uczucie wracania do
rzeczywistości. Bo coś, czego nie umiał nawet nazwać, wyrwało go z miejsca,
które było lepsze od tego, co czekało go tutaj. Bo Harry wreszcie, po raz
pierwszy od wydarzeń na Privet Drive, otworzył oczy i jego drugą myślą było, że
wolałby ich nigdy nie otwierać.
Pierwszą
rzeczą, którą Harry zobaczył, było to, że leży na łóżku pod białą kołdrą. Kolejną,
że znajduje się w przestronnym pomieszczeniu, którego nigdy wcześniej nie
widział. Co dziwniejsze, pokój sprawiał wrażenie przytulnego i bezpiecznego.
Wysokie, otwarte na oścież okna pozwalały wślizgnąć się do środka światłu oraz
świeżemu powietrzu. Przez chwilę z konsternacją wodził wzrokiem po otoczeniu,
starając się zrozumieć, w jaki sposób się tu znalazł. I kiedy jego myśli
dryfowały nieskładnie, próbując pochwycić coś, co dałoby mu jakiekolwiek
wyjaśnienie, wspomnienia powróciły do niego z pełną mocą.
Śmierciożercy
atakujący Privet Drive. Wyczerpujący lot na miotle. Malfoy rzucający Crucio. Oraz mgliste wspomnienie czyjegoś
głosu, powtarzającego, że „wszystko będzie
dobrze”.
Harry pamiętał
jednak coś jeszcze. Widział samego siebie w obszernym holu pełnym ludzi. I gdy
jego sobowtór stał obok złotej statuy i mówił, że zbliża się wojna, on
pajęczymi palcami bawił się różdżką świadomy, że choć nikt go nie widzi,
wkrótce się to zmieni. Pamiętał też salę z ciemnozielonymi ścianami i podłogą w
czarno-białe romby oraz zebranych w niej śmierciożerców. W powietrzu wyczuwał
wyraźny strach, kiedy jego słudzy pełzali po podłodze, błagając o przebaczenie.
Nie okazał litości. Był zbyt wściekły niepowodzeniem ataku na Privet Drive.
Choć wszystkie
szczegóły rozmywały się i umykały mu, kiedy próbował się na nich skupić, jedno
było dla niego krystalicznie jasne. Obrazom towarzyszyło więcej bólu, ale nie takiego
jak Cruciatus. Ten był inny.
Harry miał wrażenie, że spala jego duszę.
Krótko potem
pamiętał już tylko ciemność. A teraz był tylko ból.
Harry otworzył
usta w próbie zawołania kogoś. Kogokolwiek. Zdał sobie jednak sprawę, że
potrafi zdobyć się jedynie na cichutkie:
— Pr-roszę…
Prawie nigdy o
nic nie prosił i nigdy nie błagał. Teraz jednak modlił się, aby ktoś go
usłyszał. Okropnie chciało mu się pić, a ból zaczynało stawać się nie do
zniesienia.
Ku jego uldze w
tym samym momencie do pokoju weszła pani Pomfrey. Kiedy tylko zauważyła, że jej
pacjent jest przytomny, ostatnie kilka kroków prawie przebiegła, by rozpocząć
skrupulatne badanie. Jej różdżka wibrowała jak szalona, wydając dziwne dźwięki.
Trwało to kilka sekund, po czym Harry usłyszał pytanie wypowiedziane z tak
wielkim napięciem, jakby zależał od tego los świata:
— Panie Potter,
słyszy mnie pan? Jest pan w stanie odpowiedzieć?
— Sły-yszę —
wyszeptał Harry.
I choć trzeba
było pełnego skupienia, by go zrozumieć, wystarczyło. Zmarszczki na twarzy
pielęgniarki rozpogodziły się, nawet jeśli jej postawa wciąż zdradzała
napięcie.
— Wiesz kim
jestem?
— Pomfrey.
— Jakie jest
twoje ostatnie wspomnienie?
Czemu zadaje mu tak mało ważne pytania?, zirytował się
Harry. Oddałby naprawdę wiele za szklankę zwykłej chłodnej wody i porządną
garść tabletek przeciwbólowych. Jednak kobieta wciąż czekała na odpowiedź.
— Lucjusz
Malfoy. Cru-uciatus.
— Dzięki
Merlinowi — westchnęła.
Przez głowę
Harry'ego przebiegła dziwna myśl, że właściwie nigdy wcześniej nie widział pani
Pomfrey tak bardzo zmartwionej. Nie wyglądała tak nawet wtedy, gdy w trzeciej
klasie obudził się po upadku z miotły ani gdy rok wcześniej za sprawą Lockharta
stracił w ramieniu wszystkie kości. Z drugiej strony prawdą było, że jeszcze
nigdy nie czuł się tak okropnie jak teraz. Czy magia nie mogła go wyleczyć?
Pielęgniarka
machnęła różdżką, przywołując dwie fiolki. Następnie podniosła jego głowę i
przyciskając jedną z nich do ust, nakazała wypić. Ku zaskoczeniu Harry'ego
pierwszy eliksir smakował przyjemnie i od razu zaspokoił pragnienie. Niestety
na drugim jego szczęście się kończyło, ale nie miał siły nawet skrzywić się w
proteście.
— Dziękuję —
wyszeptał z ulgą.
Od razu łatwiej mu się oddychało. Miał wrażenie, jakby
zdjęto z jego piersi ogromny ciężar, który do tej pory go przygniatał i nie
pozwalał jasno myśleć.
— Proszę nic
więcej nie mówić i nie nadwyrężać się.
Jednak Harry
musiał znać odpowiedź na jedno bardzo ważne pytanie:
— Jak długo?
Madame Pomfrey
nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę wygładzała kołdrę i poduszkę. W końcu
spojrzała na chłopca.
― Dziewięć dni.
I jest to niebywałe szczęście. Przez chwilę byliśmy pewni, że nigdy się pan nie
obudzi. — Czyli było aż tak źle?
― Pójdę zawiadomić dyrektora, że odzyskał pan przytomność. A teraz proszę się
przespać.
Harry'emu nie
trzeba było tego powtarzać. Przyjemne ciepło już od jakiegoś czasu rozprzestrzeniało
się po jego ciele, łagodząc ból i sztywność kończyn. Harry zamknął oczy, rozkoszując
się nagłym spokojem — pierwszym, od kiedy torturował go Lucjusz Malfoy.
Wszystko będzie dobrze, pomyślał. Ból odchodzi. Łóżko jest tak przyjemnie
miękkie i wygodne. Jest bezpieczny. Po raz pierwszy od tamtego dnia jest
bezpieczny.
Zanim zapadł w
głęboki sen, jego ostatnią myślą było, że może tym razem nie zdradzi go puchar,
który nie jest pucharem a świstoklikiem, ani nie zawiodą osłony, które miały
nie zawieść. Kiedy podążał w krainę snów, trzymał się kurczowo tej myśli.
Musiał się jej trzymać, bo inaczej utraciłby swój spokój.
* *
*
Gdzie okiem nie
sięgnął, rozpościerały się pofałdowane góry piasku. Od czasu do czasu
silniejszy podmuch wiatru podrzucał w górę kłęby pyłu, tworząc w powietrzu
fantazyjne wzory. Cisza i spokój przesiąkały tę umarłą przestrzeń — przestrzeń bez
nawet jednego karłowatego drzewa czy rośliny. Jedyny przerywnik w tym
monotonnym krajobrazie stanowiły kolory: brąz kamieni, złoto piasku, żółć
słońca i lazur nieba.
Syriusz Black
przyglądał się z ponurą miną temu widokowi. Jego wzrok jednak nie błądził bez
celu, a czegoś szukał. I w końcu to znalazł. Daleko na tle horyzontu wyłaniała
się pokraczna budowla. Na powrót przesłonił twarz białą chustą i z cichym
pyknięciem zniknął, aby pojawić się kilka kilometrów dalej.
— Ostatni raz
się na to godzę — mruknął, kiedy ze zmarszczonym czołem obserwował ruiny.
Wiedział, że
najbezpieczniejszym dla niego wyjściem było trzymanie się z dala od Anglii.
Najlepiej w miejscu, w którym panują upały, jako że egzystowanie dementorów w
Afryce było równie absurdalne, co stwierdzenie, że trytony nie potrzebują wody,
żeby przeżyć. Życie na emigracji pociągało za sobą zmaganie się z zagranicznym
Ministerstwem Magii, ale każdy kraj wolał zajmować się własnymi sprawami
zamiast ściganiem cudzych przestępców. Kto zatem lepiej nadawał się do
zleconego przez Albusa zadania jak nie on? Mimo to zdecydowanie wolał tropiki
od afrykańskich pustyń i stepów. Aż przechodziły go ciarki na myśl, że roi się
tu od mantykor, skorpionów gigantów, sfinksów, chimer i tylko Merlin wie, czego
jeszcze.
Jednak nie
nazywałby się Syriuszem Blackiem, gdyby nie umiał poradzić sobie na przykład z
taką mantykorą. Cóż z tego, że wielkie to i paskudnie niebezpieczne? Blackowie
nie słynęli z tego, by pokonało ich jakieś przerośnięte bydlę. Chociaż jak
pomyśleć o wujku Benie... — Merlinie, świeć nad jego duszą — to po spotkaniu z
chińskim ogniomiotem zostały po nim jedynie spopielone szczątki. Niemniej, mimo
wysokich umiejętności obrony, wcale nie oznaczało, że lubił codziennie stawać z
potworami oko w oko, szczególnie że niektóre oczy były wyjątkowo obrzydliwe.
Niestety
batalion mogących czaić się tu okropności nie był jego jedynym zmartwieniem.
Został zupełnie odcięty od wiadomości z Anglii i każdego dnia niepokoił się
tym, jak radzi sobie jego chrześniak. To, co dzieciak przeżył podczas
ostatniego zadania turnieju, było potworne. Serce niemal pękło mu z żalu, kiedy
zobaczył Harry'ego po powrocie z cmentarza. Jedyne, czego teraz pragnął, to pozostać
w Anglii i być blisko. Niemal pokłócił się z tego powodu z Albusem, bo nie powinien
teraz znikać niczym tchórz. W końcu dyrektor przekonał go, że bardziej przyda
się Zakonowi, bo kiedy Harry wróci do wujostwa, Syriusz nie będzie miał
możliwości się z nim widywać.
Szczerze
wątpił, czy ci mugole odpowiednio zajmują się Harrym. Nie miał oczywiście
dowodów na złe traktowanie — chłopiec wyglądał normalnie i zdrowo, nawet jeśli
sprawiał wrażenie trochę zbyt niskiego i szczupłego jak na swój wiek.
Niepokoiły go jednak znoszone i zdecydowanie za duże ubrania oraz wnioski, do
jakich Syriusz doszedł, gdy przemyślał zgodę Harry'ego na złożoną mu rok temu
propozycję.
Miał dużo
czasu, by dokładnie się nad tym zastanowić. Najpierw cieszył się, że syn Jamesa
i Lily chce z nim zamieszkać. Później przyszło wspomnienie własnego
dzieciństwa, kiedy nader gorliwie sam przyjmował zaproszenia Potterów na
wakacje, byle tylko znaleźć się jak najdalej od swojej nienawistnej, pokręconej
rodzinki. Czy ktokolwiek, kto jest szczęśliwy we własnym domu, zgodziłby się
tak łatwo go porzucić na rzecz zupełnie obcego człowieka, na dodatek
azkabańskiego uciekiniera? Syriusz wiedział, jaka jest odpowiedź.
W końcu musiał
przerwać ponure rozmyślania i ponownie rozejrzał się po okolicy. Upewniwszy
się, że poza nim nie ma tu żywej duszy, wszedł do środka małego domku. Wewnątrz
panowała nieprzenikniona ciemność. Jednym ruchem różdżki oświetlił drogę wzdłuż
wąskiego korytarza, ale kiedy wszedł głębiej, wiszące na ścianach pochodnie
zapłonęły magicznym światłem.
Sprawdził
skrupulatnie całe miejsce na obecność czarnomagicznych klątw — a Merlin mu
świadkiem, że po spędzeniu połowy dzieciństwa w domu naszpikowanym klątwami znał
się na nich równie dobrze co Snape — i ruszył przed siebie, aż dotarł do okrągłego
pomieszczenia, które wyglądało na pracownię.
To nie będzie
łatwe, stwierdził z niepokojem, gdy zobaczył leżący na podłodze szkielet
zasnuty pajęczyną. Nie było wątpliwości, że gdzie trup, tam znajdowało się to,
czego szukał. Kufer. I to nie byle jaki kufer. Black aż czuł na skórze
wibrowanie magii. Najwyraźniej jego poprzednik nie miał zbyt dużo szczęścia.
Syriusz mógł tylko zgadywać, czy był to jakiś przypadkowy złodziejaszek, czy
śmierciożerca nasłany przez Voldemorta. Choć po wyglądzie szaty byłby skłonny
obstawiać to drugie. Zresztą nieważne, właściciel kufra nie żyje, a sam obiekt
stoi wciąż nietknięty. Jeśli uda się złamać chroniące go czary, Zakon zdobędzie
przewagę w wojnie. Mają prawdziwe szczęście, że Voldemort nie wie, jak bardzo
cenna jest jego zawartość. Inaczej zjawiłby się tu osobiście, zamiast wysyłać
jakiegoś partacza.
Po godzinie
wysiłków Black klasnął w dłonie. Jego ciemne oczy wręcz zamigotały z
podekscytowania. Klątwy zostały przełamane. Uchylił wieko i rozejrzał się
uważnie. W środku znajdowało się parę bezużytecznych piór, kilka ksiąg oraz
zwojów pergaminu z aktywnym zaklęciem impregnowania. W końcu, na samym dnie,
znalazł szkatułkę. Wyglądała niepozornie — wykonana z nielakierowanego drewna,
nie posiadała żadnych ozdób. Gdy jednak ją otworzył, znalazł to, czego szukał:
mały, złoty kluczyk.
Syriusz schował
go do kieszeni i opuścił ruiny.
________________________
Ten rozdział był dla mnie bardzo trudny i wciąż nie satysfakcjonował mnie uzyskiwany efekt. Przeżyłam prawdziwy kryzys. Dlatego dziękuję za komentarze, one podnosiły mnie na duchu, kiedy już zaczynałam wątpić w ideę pisania MP. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, mimo iż początkowo miał być dłuższy. W każdym razie, co nie pojawiło się teraz, pojawi się w później ;)
Jak cudownie, że Harry się w końcu obudził! Już się nie mogę doczekać reakcji Severusa, ich rozmowy, spotkania z Łapą i wogle dalszego ciągu...
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie rozumiem, jak ten rozdział może Ciebie nie satysfakacjonowac Droga Phoe, bo jest wspaniały!!!!
Te opisy; jak Harry się budzi, i w końcu pojawia się postać Syriusza! i te jego przemyślenia no i ... te trytony bez wody i wujek Ben (wręcz się popłakałam ze śmiechu;-D) Kocham takie teksty !!!!
Ale faktycznie, rozdział uradowałby mnie z pewnością bardziej, gdyby był ... dluższy;-) bo każda linijka i każdy akapit to istny miód i orzeszki;-) Więc dziękuję za tę ucztę dla oczu i duszy i życzę weny, weny, weny i jeszcze raz weny bo normalnie chyba nie wytrzymam z ciekawości co będzie dalej....
Pozdrawiam serdecznie- Twa wierna czytelniczka
Snow
Genialne opowiadanie!!! Kiedy będzie następna część?
OdpowiedzUsuńMnie sie podoba, mimo ze krotkie opowiadanie to jednak dobrze napisane. Nie moge sie doczekac nastepnej czesci :D
OdpowiedzUsuńCiekawe jak bedzie to wszystko wygladac w tej historii? reakcja Snapea Severusa i Harrego, jego przyjaciol, calego zakonu, jak to wplynie na wszystko :) no poprostu sie doczekac nie moge! :D
OdpowiedzUsuńSorka chcialam napisac reakcja Syriusza xD
OdpowiedzUsuńPo zakończeniu czytania tego rozdziału po głowiie chodzi mi jedna myśl: czemu taki krótki? Chociaż aktualnie nie wiele jest akcji, twoje słowa aż miło się czyta. Podziwiam to co potrafisz uczynić z językiem, tak ująć swoje myśli w ładny sposób.
OdpowiedzUsuńCo do akcji, nie zaskoczyło mnie nic zupełnie. Sam tytuł mówi o przebudzeniu Harry'ego, a nawet nie przyszło mi na myśl byś mogła go skrzywdzić zabierając mu pamięć bądź raniąc trwale. Więc to, że Harry jest wzglęgnie zdrowy nie było dla mnie niespodzianką lecz i tak miło było o tym przeczytać. Jeśli chodzi o historię Syriusza to choć z początku nie przypadła mi do gustu (weszła z buciorami w wątek Harry'ego), to zaciekawił mnie ten mały kluczyk i twierdzenie, że daje on przewagę nad Voldemortem. Intrygujące.
W
Muszę przyznać, że początek mi się nie spodobał. Takie nudne mi się to wydawało. Jednak postanowaiłąm przeczytać wszystko (w końcu to tylko 8 rozdziałów) i teraz nie żałuję tego. Nadal nie znalazłam w tej historii nic niezwykłego, ale rozumiem, że to co się ukazało do tej pory to tylko początek i potem się rozkręci opko.
OdpowiedzUsuńJuż sam Albus rzucający wielkie zaklęcia w ciele Harry'ego i nowy ojciec chłopaka świadczą, że coś się będzie dziać.
Życzę weny i dużo czasu.
Opowiadanie mega ciekawe, bardzo się cieszę, że trafiłam na Twoja stronkę i liczę, że nowy rozdział pojawi się już niedługo, bo się wręcz nie mogę doczekać, tylko czatuję i czatuję na niego;-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBasik
kurcze, juz 2 mies czekam na 9 :D kiedy bedzie?
OdpowiedzUsuńOkropnie mnie to cieszy!!!;-)
OdpowiedzUsuńBo ja również tego kolejnego rozdziału już się nie mogę doczekać...
A jak jeszcze wspomniałaś, że ma być długi, to już chyba totalnie nie wytrzymam z ciekawości;-D
Snow
Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Nie zwracaj uwagi na głosy, wedle których powinnaś nie rozwijać wątków pobocznych, wychodzą ci one równie dobrze, jak główny. Na przykład opis Blacka, który poszukuje artefaktu jest świetny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Tak czekam i czekam na kolejną część... Proszę nie trzymaj nas wszystkich w takiej niepewności...;-)
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następny post?
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńHarry się w końcu przebudził, Syriusz tęskni za nim jak widać, i cóż ma pewne podejrzenia jak mógł być tam traktowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńHarry w końcu się przebudzi, a jak widać Syriusz tęskni za nim, i cóż ma pewne podejrzenia jak mógł być tam traktowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Harry w końcu się przebudził, widać że Syriusz bardzo tęskni za Harrym, i cóż ma pewne podejrzenia jak mógł być traktowany o Dursleyów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Harry się obudził, szkoda że nie przywitał go Severus... ciekawe jak będzie wyglądało to spotkanie Harry-Syriusz, ale do czego ten kluczyk jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka