W życiu każdego człowieka istnieje punkt zwrotny. Jest to chwila, kiedy człowiek musi sam siebie zaakceptować. Już nie chodzi o to, jakim ma się stać. Chodzi o to, jaki jest i jakim pozostanie. Bardzo niewielu ludzi dostrzega ten moment i wyciąga z niego konsekwencje.
— John Fowles
Od kiedy
Severus zaakceptował Pottera jako swojego syna, pogrążył się w pewnego rodzaju
apatii. Okropne uczucie pokonania wsiąkało do jego codziennego życia niczym
powoli uwalniająca się trucizna. Wiedział, że Albus pozostawił mu niewielkiego wyboru, a jednocześnie Severus nie miał prawa go za to obwiniać. Nawet jeśli
tylko jedna droga działania była możliwa do zaakceptowania, decyzja wciąż
należała do niego. To, że nie potrafił postąpić inaczej, nie miało znaczenia.
Aby odzyskać
wewnętrzną równowagę, cały swój wolny czas spędził w laboratorium. Warzenie go uspokajało.
Poza tym musiał uzupełnić zapasy w składziku oraz udoskonalić eliksir
post-Crucio zgodnie z informacjami, jakie przekazał mu Alojzy. Niestety tym
razem nie potrafił pozbyć się natrętnych myśli, które nieustannie wracały do
wydarzeń ostatnich dni. W końcu, mając dość, poprosił Albusa o pożyczenie
myślodsiewni. Przeniesienie jej z Hogwartu do Prince Manor wiązało się z
kilkoma niedogodnościami. Mimo to dyrektor spełnił jego prośbę bez mrugnięcia
okiem.
Stojąc przed
kamienną misą, przez moment Severus podziwiał runy wyrzeźbione na jej brzegach.
Ten rodzaj artefaktu był niesamowicie rzadki i kosztowny. Podejrzewał, że
fortuna Prince'ów pozwoliłaby mu na taki wydatek, ale nie bez uszczerbku.
We wnętrzu
naczynia złożył prawie wszystkie wspomnienia o Lily oraz parę innych, które
odżyły w ostatnim czasie. Dopiero wtedy odetchnął z ulgą. W teorii usunięcie
wspomnień z pamięci nie było możliwe — nawet po rzuceniu Obliviate wciąż dawało
się je odzyskać. Jednak umieszczenie ich w myślodsiewni sprawiało, że stawały
się wyblakłe i nie aż tak znaczące. Pamiętał wszystko, ale obrazy nie kąsały go
za każdym razem, kiedy się na nich skupiał. Z cichym westchnieniem
pobłogosławił jasność umysłu. W odpowiednim czasie zwróci wspomnienia na ich
właściwe miejsce. Teraz natomiast mógł stawić czoła rzeczywistości i zacząć żyć
z konsekwencjami swoich wyborów.
* * *
Tego dnia
Korneliusza Knota można było przyrównać do miotającego się po biurze
bazyliszka. Mordercze spojrzenia spotykały każdego, kto miał pecha znaleźć się
w zasięgu jego wzroku. W przeciwieństwie jednak do bazyliszków, Knot nie miał
zamiaru nikogo uszkodzić. Mógł naginać zasady i przymykać oko na pewne sprawy,
ale nie należał do ludzi gotowych popełnić przestępstwo — nawet jeśli byłoby to
przestępstwo w afekcie.
— Dumbledore —
wysyczał głosem pełnym wściekłości.
Albus był pod
wrażeniem. Tylko Severus Snape potrafił wypowiedzieć czyjeś nazwisko w taki
sposób, by jednocześnie zawrzeć w każdej jego głosce całą nienawiść do świata.
— Tak,
Korneliuszu? — zapytał uprzejmie, po czym rozsiadł się wygodniej w wyczarowanym
fotelu.
— Wyjaśnij —
zażądał minister.
— Co miałbym
wyjaśnić?
— Nie rób ze
mnie głupca! — wrzasnął Knot, po czym zaczął wędrować z podenerwowanym drygiem
od ściany do ściany. — Ty i te twoje machlojki! Kilka dni temu Petunia Dursley
kategorycznie odmówiła opiekowania się panem Potterem. Co jej zrobiłeś, że
znowu go przyjęła?
— Czyżbyś był
niezadowolony z takiego obrotu sprawy?
Knot skrzywił
się.
— Nie o to mi
chodziło!
— Ależ
oczywiście, że o to.
Knot zaczął
wymachiwać szaleńczo rękoma, jakby próbował w ten sposób dać upust złości. Z
pewnością był to też efekt tego, że nie miał pod ręką swojego
cytrynowo-zielonego melonika, na którym mógłby ją wyładować. Godzinę temu
kapelusz przeżył całkiem spory atak i teraz leżał w strzępach na biurku.
— Czarodziejski
Urząd Rodzinny działał zgodnie z prawem. Nie można na nikim, mugolach czy też
nie, wymuszać tak ważnych decyzji…
— Korneliuszu —
przerwał mu Albus — wybacz, ale powiem ci to wprost. Jesteś politykiem i jako
polityk podejmujesz działania warunkujące dobro twojej kariery. Harry jednakże
jest tylko dzieckiem. Jakkolwiek może ci się nie podobać, nie możesz traktować go
jako szansy na społeczny awans.
— I co z tego,
że poprzez adopcję poprawiłbym swoją reputację? To nie tak, że byłbym gorszym
opiekunem niż tamta mugolka. Ci ludzie już wcześniej wydali mi się dziwni, ale
kto wie, co siedzi w głowach mugoli? Jednak ostatnie zachowanie pani Dursley
przeszło wszelkie wyobrażenie. Zaatakowała aurorów! Torebką! Wyobrażasz to
sobie? Gdyby nie wzgląd na tragedię, jaka spotkała jej rodzinę, wynikłyby z
tego bardzo nieprzyjemne konsekwencje.
— I naprawdę to
cię tak dziwi? Taka reakcja była raczej do przewidzenia.
Knot zmierzył
Albusa nieprzychylnym spojrzeniem.
— Nie można
atakować ludzi! Nieważne w jakiej sytuacji! I nie myśl sobie, że zostawię tę
sprawę jak gdyby nigdy nic.
— Wcale tego
nie oczekuję — odrzekł spokojnie dyrektor i po chwili zastanowienia dodał: —
Jeśli oczywiście Petunię znajdziesz.
— Co masz na
myśli?
— Doszły mnie
słuchy, że zniknęła.
— Zniknęła?
— No tak, choć
niezupełnie.
— Jaśniej,
Dumbledore!
— Ukrywa się,
naturalnie. Nie mam pojęcia gdzie, ale to najlepsze wyjście, biorąc pod uwagę
ostatnie wydarzenia. Nie czytałeś dzisiejszej gazety? Pisali o tym na pierwszej
stronie.
Oczywiście
Korneliusz otrzymał poranne wydanie „Proroka”, ale mocno wytłuszczony nagłówek
(„Rodzinne więzy przede wszystkim — Harry Potter znów pod opieką Petunii
Dursley”) zbulwersował go na tyle, że natychmiast zerwał się z fotela i
zafiukał do Wydziału Adopcyjnego. Podczas sprawdzania papierów adopcyjnych
Harry'ego Pottera odkrył, że formularz był pusty. Oznaczało to tylko jedno:
gazety mówiły prawdę i Potter posiadał opiekuna z prawa pierwszeństwa krwi. Aby
bliżej zbadać sprawę, rozkazał, by dostarczono mu akta Pottera. Nie mógł sobie
przypomnieć, jaką pani Dursley miała jeszcze rodzinę i gdzie mogła chłopca
zabrać. Szybko wyszło na jaw, że to nie jego pamięć go zawiodła. Dokumenty
zostały zapieczętowane Czarem Poufności, a to dowodziło, że ktoś postarał się, by
je utajniono. Knot już wiedział, że wszystko jest kolejnym spiskiem szalonego
czarodzieja imieniem Albus Dumbledore.
— Możesz sobie
mówić, co chcesz, ale dobrze wiem, że to ty stoisz za jej zniknięciem.
Dumbledore
jedynie wzruszył ramionami.
— Udowodnij to.
Otóż to.
Parszywy zjadacz cytrynowych dropsów…
— Hogwart?
— Gdybyś
przeczytał cały artykuł, czego zapewne nie zrobiłeś z powodu wzburzenia,
wiedziałbyś, że Harry nie powróci do Hogwartu. Edukację będzie kontynuował
prywatnie.
Taki talent,
pomyślał Knot z żalem, i tak wielka moc posłana na straty z powodu machinacji
szaleńca. Gdyby to on zaopiekował się chłopcem, sprawiłby, że młody człowiek
wzniósłby się na wyżyny swoich możliwości. Wystarczyłoby tylko odpowiednie
wychowanie i trening. Przecież Potter miał realną szansę na pokonanie
Wiadomo-Kogo! Jak ma tego dokonać, kiedy ukrywa się wśród mugoli, z dala od
czarodziejskiego świata, jego tradycji i możliwości rozwoju?
Tego było za
wiele jak na jego nerwy.
Knot spojrzał
na Dumbledore'a, który siedział w tym swoim odrażająco fioletowym fotelu i
beztrosko kręcił palcami młynka. Dopóki Albus nie pozwoli chłopcu wyściubić
nosa ze swojej kryjówki, Knot miał związane ręce. W końcu lekceważąco machnął
ręką na znak, że nie ma nic więcej do dodania. Starszy czarodziej ukłonił się
grzecznie i ruchem różdżki sprawił, że koszmarny fotel zniknął. Następnie w
ciszy opuścił gabinet.
* * *
Po rozmowie z
ministrem Dumbledore udał się do Prince Manor. Przez medalion przesłano mu
wiadomość, że Harry w końcu się obudził. Gdy dotarł na miejsce, nakreślił
różdżką nieskomplikowany wzór zaklęcia wyciszającego. Upewniwszy się, że można
swobodnie rozmawiać, zwrócił się do Minerwy, wezwanej na jego prośbę, i
Poppy. Przez parę minut dyskutowali cicho, ale nieznaczny hałas od strony drzwi
zwrócił ich uwagę. W progu stał odziany w czerń mężczyzna, pozornie niedbale
opierając się o framugę ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
— Witaj,
Severusie.
— Co z nim? —
zapytał Snape natychmiast. Mimowolnie zerknął na czarnowłosego chłopca, ale nie
podszedł bliżej. Potter nie wyglądał najlepiej, ale oddychał miarowo.
— Niedawno
odzyskał przytomność. Jego pamięć nie wydaje się być naruszona.
Snape zauważył,
że Albus nie wspomniał o jego stanie fizycznym czy mentalnym. No cóż, to, czy
Potter będzie zdolny do normalnego funkcjonowania, okaże się na dniach.
— To dobrze —
odezwała się McGonagall. — Prawdziwe szczęście w nieszczęściu.
— Rozumiesz,
dlaczego wtajemniczyłem cię we wszystko?
Kobieta skinęła
twierdząco. Ona, Snape, Poppy i Albus byli jedynymi członkami Zakonu, którzy
rezydowali w Hogwarcie. Nawet jeśli prawdę o tożsamości Pottera należało
utrzymać w ścisłej tajemnicy, konieczne było także, aby mieć na niego oko podczas
nadchodzącego semestru.
— To... ta
informacja... muszę przyznać, że nieco mną wstrząsnęła.
Snape prychnął
ironicznie. Gdyby tylko nią.
— Liczę na
pełną dyskrecję.
— Oczywiście.
Tym razem dyrektor
spojrzał wprost na mistrza eliksirów.
— Będziemy
musieli zadecydować, komu jeszcze należy powierzyć tę informację.
— Mam nadzieję,
że nie myślisz o tym, o czym myślę, że myślisz — wycedził Snape. — Nie zgadzam
się absolutnie, aby pozostawiać kwestię mojego bezpieczeństwa w rękach
bandy dzieciaków. Wystarczy najmniejszy błąd i skończę jako obiad dla Nagini, i
to w przypadku, jeśli dopisze mi szczęście. Jeśli dowiem się, że panna Granger
i pan Weasley...
Snape'owi jednak
nie dane było dokończyć, gdyż Dumbledore uciszył go uniesieniem dłoni.
— Spokojnie,
Severusie. Nie musisz się obawiać. Prawda o tożsamości Harry'ego nie opuści
tego pomieszczenia, jeśli pozostanie choć cień wątpliwości, że jest to
bezpieczne. Zapominasz jednak o pewnej osobie. Może Harry jest synem twoim a
nie Jamesa, ale wciąż ma tego samego chrzestnego ojca.
* * *
Kiedy Harry
ponownie się obudził, było zupełnie ciemno. Przez chwilę znowu czuł
zdezorientowanie. Łóżko było zbyt miękkie w porównaniu do tego, na którym spał
u Dursleyów, a unoszący się w powietrzu zapach nieznanych ziół i kwiatów wprawiał
go w jeszcze większe zmieszanie.
Nagle pod
sufitem rozbłysła kula jasnożółtego światła, a na dywanie rozbrzmiały
przytłumione kroki. Harry zmrużył oczy, dopiero teraz poznając pomieszczenie, w
którym się znajdował. Skupił wzrok na pani Pomfrey — a raczej na niezbyt
wyraźnej plamie, która za nią uchodziła. Bez okularów widział naprawdę kiepsko.
— Która
godzina? — wychrypiał.
Przelotnie
zastanowił się, czy jego głos brzmi tak obco, ponieważ dawno go nie używał, czy
dlatego, że całkowicie zdarł sobie gardło, krzycząc podczas tortur zadanych
przez Lucjusza Malfoya.
— Druga w nocy.
Spałeś około trzydziestu godzin.
— Trzydziestu?
Harry wiedział,
że odpowiedź usłyszał wyraźnie i nie pozostawiała ona miejsca na pomyłkę. Było
to jednak dla niego zbyt abstrakcyjne. Jak mógł tyle spać?
— Proszę się
tak nie dziwić i zamknąć usta — odparła pielęgniarka niezrażona jego
konsternacją. — To normalne w przypadku pacjentów narażonych na działanie
Cruciatusa. Jeszcze przez długi czas będziesz odczuwał szczególne zmęczenie.
Harry nie
bardzo rozumiał. Z doświadczenia wiedział, że magia potrafi leczyć naprawdę
szybko. Skoro dzięki Fawkesowi wyzdrowiał w zaledwie kilka sekund po
dziabnięciu przez bazyliszka, a w ciągu trzech dni madame Pomfrey poskładała go
po upadku z miotły, to dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Po chwili
zauważył, że pani Pomfrey trzyma w rękach coś, co przypominało kształtem i
kolorem fiolkę z eliksirem. Odruchowo wyciągnął rękę. Drżała tak mocno, iż wątpił,
czy byłby w stanie w niej cokolwiek utrzymać. Zamknął oczy. Co się dzieje?
Usłyszał ciche
westchnienie i spokojne słowa: „wypij to, proszę”. Gdy poczuł przy ustach zimno
szkła, wykonał polecenie bez sprzeciwu, jednak od razu tego pożałował. Jego żołądek
postanowił ogłosić rewolucję. Czuł, jakby coś pełzająco-skaczącego zaczęło
odprawiać w brzuchu tańce, a uczucie to było tak gwałtownie, że dreszcz
przebiegł mu od kręgosłupa aż po koniuszki palców. Harry zacisnął mocno
powieki, z całych sił starając się, aby eliksir pozostał na swoim miejscu.
Kiedy w końcu
otworzył oczy, zobaczył, że pielęgniarka bacznie mu się przygląda. Kobieta
położyła dłoń na jego czole, po czym mruknęła coś z niezadowoleniem. Machnęła
różdżką i już po chwili trzymała w ręku kolejną fiolkę. Harry zacisnął usta i
pokręcił głową. Jeśli spróbuje to wypić, nie ma szans — zwróci wszystko w
trybie natychmiastowym.
— Proszę nie
utrudniać mi pracy. Po tym mdłości ustąpią.
Harry doszedł
do wniosku, że jeśli pani Pomfrey jest tak uparta, to już nie będzie jego
problemem, jeśli będzie musiała sprzątać cały bałagan po tym, jak zacznie
wypluwać z siebie wnętrzności. Z dorosłymi nie należało dyskutować. Wiedział o
tym. Tak naprawdę mało kto słuchał tego, co miał do powiedzenia — jakby sam fakt
bycia starszym oznaczał, że ma się monopol na bezbrzeżną mądrość.
Wiedząc, że pielęgniarka
nie ustąpi, połknął eliksir. Mikstura natychmiast stanęła Harry'emu w gardle. Zacharczał,
czując łzy zbierające się w kącikach oczu. Na szczęście cokolwiek mu
dała, było skuteczne na tyle, że nie sprawdziły się jego obawy o zobaczenie na
pościeli swojego żołądka wraz z przyległościami.
Pani Pomfrey
nieco mocniej zmarszczyła brwi, co sprawiło, że niemal złączyły się ze sobą.
Harry wiedział, że to mogło oznaczać tylko jedno: nie była zadowolona z
działania eliksiru. Albo eliksirów, bo dzisiejsza „kolacja” obejmowała liczbę
mnogą. Harry szczerze miał to gdzieś. Może mówienie nie sprawiało mu takiego
kłopotu jak wcześniej, a ból zmniejszył się do tego stopnia, że nie miał już
potrzeby zwijać się w ciasny kłębek — potrzeby, której notabene nie mógł
spełnić, gdyż ledwo był w stanie ruszyć palcem. Niemniej miał wrażenie, iż
obudził się tylko po to, by ponownie zasnąć. To było łatwiejsze — zamknąć oczy
i pozwolić zmęczeniu sobą zawładnąć. Może pewnego dnia się obudzi i pomyśli: czuję
się na tyle dobrze, że mogę już wstać. Może rzeczywiście będzie mógł
wstać.
Nie dane mu
było jednak zasnąć. Pani Pomfrey miała inne plany.
— Czy wie pan, dlaczego
Cruciatus jest zaklęciem niewybaczalnym?
Harry'ego tak
bardzo zaskoczyło to pytanie, że natychmiast otworzył oczy. Spojrzał na starszą
czarownicę, która teraz siedziała na krześle obok jego łóżka. Przez chwilę
przeszukiwał pamięć, próbując przypomnieć sobie, czego na ten temat dowiedział
się od fałszywego Moody'ego, ale potrafił myśleć tylko o tym, żeby już nigdy,
przenigdy nie czuć na sobie tej koszmarnej klątwy.
Pielęgniarka
poprawnie zinterpretowała jego brak odpowiedzi i kontynuowała:
— Mówią, że
przed zaklęciami niewybaczalnymi nie można się obronić i dlatego zasługują na
to miano, ale to nieprawda. Istnieją tarcze tak potężne, że są w stanie odbić
zarówno Imperio jak i Cruciatus. Po prostu trzeba być równie potężnym
czarodziejem, aby potrafić je stworzyć. Gdyby to było kryterium, wtedy tylko
Avada Kedavra byłaby niewybaczalna, bo przed nią rzeczywiście nie istnieje
żadna ochrona. Albo też nie istniała — dodała, patrząc na niego znacząco, bo
bądź co bądź, on tę klątwę przeżył. — Ponadto istnieją sposoby obrony, nawet
jeśli nie ma się wystarczająco dużo mocy czy umiejętności. Bronią przeciw
pierwszej klątwie jest silna wola. Wielu czarodziejom udało się wyzwolić spod
jej wpływu i jeszcze wielu w przyszłości się to uda. Bronią przeciw drugiej
jest akceptacja. Tylko głęboka świadomość własnego losu i pogodzenie się z nim
są w stanie uchronić przed popadnięciem w obłęd. Bo jeśli wszystko, co
istnieje, ma swój koniec, to ból również musi minąć. Jestem pod wrażeniem,
panie Potter. Tylko dyrektor wierzył, że kiedy pan się obudzi, zachowa pan zdrowe
zmysły.
Harry milczał.
Więc wszyscy spisali go na straty? Byli pewni, że kiedy ponownie na niego
spojrzą, będzie zachowywał się jak rodzice Neville'a? Dopiero teraz zrozumiał
napięcie, jakie okazała pielęgniarka, gdy po przebudzeniu zadała mu pierwsze
pytanie.
— Teraz również
wiemy, że miłość jest bronią przed Avadą Kedavrą. Zatem nie dlatego te klątwy są
nazywane niewybaczalnymi. — Zamilkła na chwilę, zastanawiając się nad
następnymi słowami. — Zaklęcie uśmiercające pozbawia życia. Nie ma dla niego
wybaczenia. Zaklęcie ujarzmienia woli kradnie prawo do decydowania o swoim
losie i nie ma dla niego wybaczenia. Zaklęcie torturujące odbiera godność i
zmusza do odczuwania niewyobrażalnego bólu. Co więcej, powoduje konsekwencje,
które ciężko przewidzieć. Nie ma dla niego wybaczenia.
Na chwilę
zapadła cisza.
— Zaklęcie Cruciatus,
gdy jest używane przez zbyt długi czas, może doprowadzić do szaleństwa,
śpiączki, paraliżu, a nawet śmierci. I to tylko czubek góry lodowej następstw,
jakie mają miejsce po takim akcie przemocy. Dopóki magia może odbudować każdą
kość, a nawet całe kończyny, naprawić najmniejszy siniak czy zadrapanie, kiedy
przychodzi do leczenia umysłu, przestaje być użyteczna. — Gdy powiedziała
następne słowa, patrzyła Harry'emu prosto w oczy. — Masz uszkodzone nerwy i
dlatego twoje ciało jest w takim stanie. Profesor Snape uwarzył specjalny
eliksir, który ma naprawić wyrządzone szkody, jednak dopiero teraz, gdy odzyskałeś
pełną świadomość, będzie można wykonać badania, które potwierdzą na ile
uszkodzenia są trwałe.
Harry wzdrygnął
się. To nie brzmiało dobrze. Zdecydowanie niedobrze. Ale chyba nie może być aż
tak źle, prawda? Nie zwariował jak rodzice Neville'a i nie ma mowy o
jakimkolwiek paraliżu, skoro ból, który wciąż odczuwał, nie pozwalał mu
zapomnieć o nawet najmniejszej części swojego ciała. Mimo to te słowa były tak bardzo
niepokojące, że jedyne, co potrafił zrobić, to skinąć głową na znak
zrozumienia.
— Chciałabym
zrobić wstępne testy. Tylko kwadrans. Potem będziesz mógł się przespać.
To było
najdziwniejsze badanie, w jakim Harry kiedykolwiek brał udział. Przez pierwsze
pięć minut madame Pomfrey rzucała na niego różne zaklęcia i kazała ocenić, w
których miejscach i jakie czuje sensacje oraz nadać im moc w skali od jeden do
sześć. Raz było to uczucie zimna w palcach prawej dłoni, a raz łaskotki w lewej
stopie. Czasami po prostu wzruszał ramionami, twierdząc, że nic nie czuje.
Kolejna część obejmowała sprawdzenie wzroku. Był pewny, że już kompletnie
oślepnie od tego błyskania mu po gałkach światłem z różdżki. Uważał, że akurat to
badanie było zupełnie bezsensowne, bo przecież i tak był w połowie ślepy.
Ostatnie
ćwiczenie polegało na sprawdzeniu jego sprawności i tu zawiódł na całej linii.
Ciężko mu było zmusić mięśnie do jakiejkolwiek reakcji. Zgięcie kolan okazało
się tak piekielnym wyczynem, że mogła konkurować z nim tylko wspinaczka na Mont
Blanc w japonkach. Wciąż jednak powtarzał sobie, że ten stan jest tymczasowy.
Mimo wszystko
nie mógł pozbyć się myśli, co by było, gdyby Snape nie uwarzył eliksiru. Czy
naprawdę obudziłby się jako człowiek obłąkany albo też nie byłby w stanie mówić
czy poruszać się? Czy w ogóle miałby jakąkolwiek kontrolę nad ciałem? Kiedy zastanawiał
się nad tym, wracało do niego mgliste wspomnienie momentu, w którym zaklęcie
zostało przerwane. Pamiętał, że mógł tylko biernie poddawać się temu, co z nim
robili. Czy zatem Snape uratował go przed zamienieniem się w bezwładną
kukiełkę? Jak wtedy wyglądałoby jego życie?
Badanie, tak
jak mówiła pielęgniarka, trwało piętnaście minut, podczas których samopiszące
pióro notowało wyniki. Jednakże dla Harry'ego było to jedno z najdłuższych
piętnastu minut w jego życiu. Pod koniec czuł się wręcz wycieńczony. Jego
przydługie kosmyki przykleiły się nieprzyjemnie do spoconego czoła i karku, ale
kiedy opadł na poduszki, nawet nie miał siły się tym przejmować.
Madame Pomfrey
pochyliła się nad stosikiem pergaminu i przewróciła parę kartek, analizując
dane. Po paru sekundach mruknęła coś, co brzmiało podejrzanie jak „mogło być
lepiej” i zmarszczyła brwi najwidoczniej nieusatysfakcjonowana tym, co
przeczytała. Jednak gdy uniosła wzrok, jej twarz się rozpogodziła.
— Nie ma
powodu, by się martwić. To dopiero wstępne badanie, choć z czasem przerodzi się
w rutynę sprawdzającą postępy w odzyskiwaniu zdrowia. A teraz kilka rzeczy,
które musisz wiedzieć. Ponieważ nerwy są podrażnione, ból szybko nie minie, ale
z dnia na dzień będzie zanikać. Również przez przynajmniej kilka najbliższych
tygodni mogą pojawić się bóle fantomowe w miejscu uderzenia klątwy. Pamiętasz,
gdzie to nastąpiło?
Harry podniósł
trzęsącą się dłoń i dotknął swojej klatki piersiowej, mniej więcej tam, gdzie
biło jego serce. Nagle coś głęboko w nim szarpnęło się mocno, a w kącikach oczu
poczuł pieczenie. Nie zasłużył sobie na to, co go spotkało. Nie zasłużył sobie
na żadną z tych rzeczy. Ani na strach, ani na cierpienie, ani na niepewną
przyszłość pełną nowych trudności. Gdyby świadomie naraził się na niebezpieczeństwo,
mógłby obwiniać tylko siebie i byłoby to w jakiś sposób łatwiejsze. Ale nie
zrobił niczego, by znaleźć się w tamtym lesie i być zdanym na łaskę Lucjusza
Malfoya.
Przynajmniej
żyję, prawda?
Jednak ta myśl była w jakiś sposób gorzka.
Harry zamknął oczy,
próbując przekonać siebie, że wszystko będzie dobrze, że przecież jest teraz
bezpieczny, że są ludzie, którzy nie zostawią go samego, że mu pomogą.
Powtarzał sobie również, że eliksir Snape'a go wyleczy i kiedyś po całym
wydarzeniu zostaną jedynie wspomnienia.
Niespodziewanie
poczuł delikatny dotyk czyjejś dłoni na swojej. Spojrzał w górę i zobaczył
blady uśmiech pani Pomfrey, próbujący choć trochę dodać mu otuchy.
* * *
Harry spał bez
snów i obudził się dopiero późnym popołudniem. Szybko zauważył, że na stoliku
obok łóżka leżą jego okulary. Nic nie mógł poradzić na lekki uśmiech z tego
powodu. Widać osoba, która go uratowała z rąk Malfoya, musiała je ze sobą
zabrać i naprawić. Nagle zastanowił się nad tym. Miał pewność, że jego
niespodziewanym wybawcą był mężczyzna i ktoś, kogo zna. Nie potrafił jednak
przypomnieć sobie żadnych szczegółów.
Niestety chwila
radości prędko minęła. Jego ręce okazały się zbyt słabe, by były użyteczne. Choć
po kilku próbach ostatecznie udało mu się okulary założyć, nie potrafił pozbyć
się głębokiego uczucia porażki.
Nie wiedział,
jak długo pozostawiono go samemu sobie, ale z pewnością minęło wystarczająco
dużo czasu jak na standardy nadopiekuńczej pielęgniarki.
Aby odwrócić
uwagę od bólu, który nawet jeśli stał się mniej dotkliwy, nigdy tak naprawdę
nie znikał, wpatrzył się w widok za oknem. Okazało się to całkiem miłym
zajęciem. W świetle słońca chylącego się ku zachodowi ogród, który rozpościerał
się wokół posiadłości, wyglądał po prostu zdumiewająco. Całkowicie różnił się
od wypielęgnowanych grządek i równo przyciętego trawnika ciotki Petunii, ale
też w niczym nie przypominał bezładu wokół domu Weasleyów. Tutaj wszystko miało
swoje miejsce, a jednak porządek ten nie wydawał się być wymuszony. Harmonia —
tym właśnie słowem by go określił. Wysokie, smukłe drzewa rosły obok niskich i
pokracznych. Brukowane ścieżki przecinała mozaika kwitnących krzewów, a w
oddali błyszczała rzeka oraz niewielki staw. O tej porze dnia cały ogród
nabierał barwy zieleni tak głębokiej, że aż ciężko było uwierzyć, że nie jest
jedynie złudzeniem. Wrażenie to tylko pogłębiał kontrast różnokolorowych
kwiatów, zarówno zupełnie zwykłych jak i takich, które Harry widział po raz
pierwszy w życiu.
W końcu do jego
uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi i w przejściu pojawiła się sylwetka
dyrektora. Starszy czarodziej uśmiechnął się łagodnie.
— Witaj, Harry.
Musisz mi wybaczyć, ale chwilowo zająłem Poppy. Wróci, gdy tylko porozmawiamy.
Harry nie
odpowiedział. Do głowy przyszła mu niepokojąca myśl, że Dumbledore powinien
wiedzieć, że nie będzie bezpieczny u Dursleyów. Powinien wiedzieć, że Voldemort
w jakiś sposób będzie potrafił przełamać ochronne bariery. Czy to nie dlatego
Harry żył na Privet Drive? Aby być poza zasięgiem Voldemorta? Czemu więc musiał
patrzeć na śmierć Dudleya? Czemu musiał uciekać w nadziei, że może i tym razem przeżyje?
Może wtedy łatwo było znaleźć siłę — biec, wciąż biec naprzód, nie myśląc o
niczym innym prócz tego, by przetrwać. Teraz jednak pozostała jedynie wina,
którą pragnął kogoś obarczyć. Bo to wszystko nie powinno się wydarzyć. To nie
miało prawa się wydarzyć.
Uśmiech na
twarzy dyrektora przygasł. Stary czarodziej podszedł do łóżka i przysunął sobie
jeden z foteli. Kiedy na nim usiadł, poły jego atramentowej szaty rozpostarły
się wokół niego niczym wodospad. Harry'emu jednakże bardziej przypominały niebo
w letnią noc — od czasu do czasu któraś z wyszytych na tkaninie gwiazd
zamigotała i być może była to tylko gra światła, a może po prostu zostały
zaczarowane.
— Jak się czujesz?
Harry wzruszył
ramionami. Głupie pytanie. Czuł się fatalnie, to oczywiste.
Nagle odwrócił
twarz do ściany, pozwalając powiekom opaść. Powoli stawał się zmęczony, a ból
się nasilił. Zrozumiał też, że nie potrafi dłużej patrzeć w przenikliwe oczy
dyrektora. Dawniej Dumbledore był dla niego ostoją, kimś, kogo obecność
dodawała otuchy, bo dopóki był blisko, nie było takiego problemu, którego nie
dałoby się rozwiązać ani nie istniało niebezpieczeństwo, którego nie
potrafiłoby się odegnać. Teraz jego obecność sprawiała, że Harry czuł się,
jakby był kryształem, który ma za chwilę spaść i roztrzaskać się na tysiąc
odłamków.
A może to już
się stało. Może tylko tego nie pamięta. Może to właśnie dlatego ma wrażenie, że
stał się kimś obcym, jakby gdzieś głęboko w nim wciąż istniał dawny Harry, ale
on już nie potrafił go odnaleźć.
— Proszę,
spójrz na mnie.
Tylko pokręcił
głową. Nie mógł. Po prostu nie mógł.
— Harry...
Nagle pierś
Harry'ego wypełnił okropny gniew. Odwrócił gwałtownie głowę i już otwierał
usta, by powiedzieć coś kąśliwego, coś, co dotknęłoby dyrektora do żywego i
sprawiłoby, że odejdzie.
Jednak
cokolwiek chciał powiedzieć, nigdy nie opuściło jego ust.
Sylwetka mężczyzny
wyrażała coś, czego jeszcze nigdy wcześniej Harry nie widział — była w niej
przegrana i prawdziwa, ogromna żałość. Nagle cała złość wyparowała,
pozostawiając w Harrym jedynie pustkę. Kiedy w końcu się odezwał, ledwo
poznawał własny głos:
— Czemu
Voldemort był w stanie wejść do domu? Widziałem. Tylko on mógł. Nikt więcej.
— Kiedy półtora
miesiąca temu Tom użył twojej krwi do rytuału odrodzenia, zrobił to głównie z
jednego powodu. Sądził, że tym aktem przełamie wszelką ochronę, jaką
dysponujesz. Ale zawsze był ignorantem w dziedzinach magii, którymi pogardzał. Mógł
cię dotknąć, samemu nie odczuwając bólu, ale nie wystarczyło to, by przekroczyć
próg twojego domu.
— Więc czemu? —
powtórzył Harry.
Dumbledore
milczał przez dłuższą chwilę, rozważając pytanie, i do Harry'ego nagle dotarło,
że czarodziej nie wiedział. Robił wszystko, żeby Harry był bezpieczny, ale to
zwyczajnie nie wystarczyło.
— Jedyny powód,
jaki przychodzi mi do głowy, to taki, że nie uważałeś domu na Privet Drive za
swój własny. To ofiara twojej mamy miała stanowić największą ochronę; więzy
rodzinne są silniejsze od samej krwi. Nawet jeśli zostanie odebrana, wciąż
można czerpać ochronę z poświęcenia, miłości, opieki i przynależności. Krew
jest nie tylko źródłem mocy, ale przede wszystkim jej przekaźnikiem. To właśnie
stanowi prawdziwą podstawę magii krwi.
Po tych słowach
cisza osiadła na nich woalem zrozumienia. Harry już wiedział, jakie padną
następne słowa. Wszystko było jasne. Zawinił każdy — Dumbledore, bo wierzył, że
Dursleyowie zaopiekują się nim i przyjmą w pełni do rodziny; Dursleyowie, bo
nigdy nie postarali się traktować go z miłością i szacunkiem; i on, bo z powodu
uczucia osamotnienia i pragnienia przynależności zaakceptował Hogwart jako swój
dom, gdy tylko przestąpił jego mury.
— Dlaczego,
Harry?
Był na to
pytanie przygotowany, ale i tak przerwało tamę, która nigdy nie powinna nawet
pęknąć.
— A dlaczego
nie? Wuj Vernon mógł mówić, że przygarnęli mnie „z dobroci swoich serc” —
przedrzeźniał Harry, naśladując głos wuja — ale dla nich zawsze byłem tylko
podrzutkiem; chłopcem zostawionym pod ich drzwiami, bo nikt inny go nie chciał.
Z jakiegoś powodu nie oddali mnie do sierocińca, ale to nie był wybór, jakiego
pragnęli. Żyłem w tym domu, choć przez pierwsze jedenaście lat nie miałem nawet
własnego pokoju czy łóżka. Tylko schowek i materac. Trochę żałosne, prawda? — Roześmiał
się, choć śmiech ten nie miał w sobie ani odrobiny radości. — Dursleyowie
gardzili wszystkim, co było niezwykłe i magiczne, a więc gardzili także mną!
Oczywiście łudzili się, że będę normalny, ale jak miałem spełnić ich
oczekiwania? Byłem czarodziejem, nie mugolem. Gdy pierwszy raz zobaczyłem
Hogwart, gdy pierwszy raz poczułem, jak to jest mieć własne miejsce na ziemi,
dlaczego miałbym traktować Privet Drive jako swój dom?
Dumbledore
wpatrywał się w niego w taki sposób, jakby zobaczył go po pierwszy raz w życiu.
Harry odczuł przelotny wstyd po swoim wybuchu i tym wszystkim, co powiedział,
ale gniew krążący w jego żyłach nie pozwolił mu rozrosnąć się i w pełni rozwinąć.
I gdy patrzył hardo na zdumionego dyrektora, zadał sobie pytanie, czy ten
człowiek, jeden z najbardziej mądrych i potężnych czarodziejów na świecie,
zdawał sobie sprawę, że pokrewieństwo nie zawsze wystarczy.
W końcu
Dumbledore odwrócił wzrok.
— Powiedziano
mi, że pytałeś o Petunię. — Harry potwierdził. Już wczoraj chciał wiedzieć, czy
był powodem jeszcze jednej śmierci. — Obecnie znajduje się pod opieką mojego
przyjaciela, magomedyka, a jej życiu nie grozi niebezpieczeństwo. Zaoferowałem
jej schronienie, które przyjęła. Jednak ze względu na ostatnie wydarzenia i
żałobę po stracie syna i męża, pani Dursley zrzekła się praw do opieki nad
tobą. Obawiam się, że wini czarodziejski świat za to, co ją spotkało.
— Rozumiem.
I Harry
naprawdę rozumiał. Ciotka miała rację. Przyjęcie go pod swój dach nie
przyniosło jej niczego dobrego. Gdyby żyła tak, jak zawsze pragnęła — bez
dziwactw, magii i czarodziejów, Voldemort nigdy nie napadłby na jej dom, a wuj
Vernon i Dudley nie byliby teraz martwi.
Kiedy Harry zamknął
oczy, pogrążając się we własnych myślach, Albus wstał z krzesła i skierował się
ku drzwiom. Zanim wyszedł, spojrzał ostatni raz na drobną figurkę chłopca
leżącą na łóżku. Dotychczas wydawało się, że wszystko, co go spotyka — każde
niebezpieczeństwo, przeszkoda czy przewrotność losu, nie jest w stanie nim zachwiać.
Odradzał się
jak feniks z popiołów. Ale nawet feniksy kiedyś umierają.
* * *
Następne dni
wyglądały podobnie. Większość czasu Harry przesypiał, a gdy budził się, dawano
mu do wypicia eliksiry i poddawano badaniom. Wkrótce zauważył, że z każdą
kolejną próbą jego sprawność poprawia się, ale nie były to zmiany, które
napawałyby go optymizmem. Choć pani Pomfrey nie komentowała jego porażek,
podejrzewał, że tylko odwleka czas, kiedy będzie musiała powiedzieć mu prawdę.
Nieraz, gdy budził się w nocy, jego myśli przepełniał lęk — lęk o to, że już
nigdy nie będzie mógł wstać o własnych siłach i że jego życie już nigdy nie
będzie takie jak przedtem.
Pewnego razu
samopiszące pióro całkowicie przestało notować, co jeszcze bardziej wzmogło złe
przeczucia Harry'ego. Tego dnia szło mu fatalnie, więc w końcu opadł
sfrustrowany na poduszki, bez słowa wgapiając się w sufit.
— Panie Potter…
— zaczęła madame Pomfrey.
— To jest bez
sensu — odpowiedział bezbarwnie.
Miał już dość.
Naprawdę miał już dość.
Tym razem
pielęgniarka odpuściła, pozwalając mu na chwilę samotności. Ponownie przyszła
dopiero następnego dnia rano, aby dać eliksiry i wznowić ćwiczenia, które znał
już na pamięć. A on wykonywał je z nową determinacją, starając się nie myśleć o
tym, co się stanie, jeśli jego wysiłki okażą się niewystarczające.
Pomagano mu we
wszystkim — a przede wszystkim karmiono go i myto. Ręce wciąż miał słabe i
okropnie drżące, więc każda próba utrzymania łyżki czy mydła kończyła się
niepowodzeniem. Czasami Harry miał ochotę z tego powodu krzyczeć, a czasami
poddawał się wszystkiemu ze zrezygnowaniem. Szybko też przekonał się, że dużo
trudniej jest zaakceptować pomoc od osób, których pomocy się nie oczekuje.
Kiedy w progu
pokoju pojawił się Snape, Harry prawie podskoczył z zaskoczenia. Wszystkiego
się spodziewał, tylko nie zobaczenia tego człowieka przed pierwszym września.
Czy nie powinien teraz odpoczywać na jakiejś plaży? Chociaż nie, „Snape” i
„plaża” to antonimy. Pewnie każde wakacje spędza w jakieś ponurej, oślizgłej
pracowni, warząc eliksiry lub wymyślając paskudne testy dla uczniów. Obecność
znienawidzonego nauczyciela po raz kolejny podsunęła Harry'emu pytanie, w czyim
domu się znajduje. Ciężko było sobie wyobrazić, że ktokolwiek z własnej woli
zaprosiłby Snape'a do swojego domu, a jeszcze bardziej abstrakcyjna była myśl,
że Snape ów zaproszenie przyjmuje. Nigdy jednak nie miał okazji o to zapytać,
ponieważ wciąż zbyt wiele się działo.
Gdy Harry
upewnił się, że z jego wzrokiem jest wszystko w porządku (a przynajmniej dopóki
ma na nosie okulary) i mroczna sylwetka stojąca w drzwiach nie jest jedynie
przywidzeniem, do jego głowy przyszło kolejne pytanie: co Snape tu robi? Z
myślodsiewni Dumbledore'a dowiedział się, że mężczyzna był śmierciożercą, ale
przeszedł na jasną stronę i został szpiegiem. Harry nie do końca wierzył w jego
nawrócenie, więc nie ufał mu, a poza tym ten człowiek był po prostu zły —
inaczej tego określić nie mógł. Wprawdzie pewne zamieszanie wprowadzał fakt, że
to właśnie Snape stworzył dla Harry'ego leczniczy eliksir. Harry jednak doszedł
do wniosku, że dyrektor po prostu kazał Snape'owi go zrobić. Gdyby mistrz
eliksirów odmówił, naraziłby na szwank swoją rzekomą lojalność, więc właściwie
nie miał wyboru.
Gdy Snape
podszedł do jego łóżka, pani Pomfrey otworzyła drzwi do łazienki i odpowiedź na
drugie pytanie uderzyła Harry'ego z prędkością błyskawicy. Otworzył szeroko
oczy, będąc w stanie jedynie w szoku wpatrywać się w Snape'a. Mężczyzna, widząc
jego reakcję, uniósł brew w wyjątkowo sarkastyczny sposób.
Pierwszą myślą otępiałego
umysłu Harry'ego było: czemu Snape!? Wiedział, że pani Pomfrey nie powtórzy
łazienkowego incydentu. Podczas pierwszej kąpieli okazało się, że zaklęcie
lewitujące i delikatność nie idą ze sobą w parze — a przynajmniej nie w
poziomie akceptowalnym przez Harry'ego. Całe wydarzenie zniósł katastrofalnie.
Seria nagłych bodźców zaogniła już i tak przewrażliwione nerwy i przez chwilę
myślał, że zemdleje z nagłego bólu. Widział, że okropnie zmartwił tym
pielęgniarkę. Podejrzewał, że jeszcze nigdy nie opiekowała się pacjentem po aż
tak dużej dawce Crucio. Miała przeważnie do czynienia z uczniami. Niegroźne
zaklęcia, przeziębienia, upadki z miotły były jej głównymi problemami. Co
prawda ostatnie lata w Hogwarcie obfitowały w bardziej skomplikowane przypadki
jak spetryfikowanie ducha czy wwielosokowanie się w kota. Jednak nawet to nie
mogło konkurować z byciem torturowanym niemal na śmierć.
Harry był zbyt
zszokowany całą sytuacją, by choćby pomyśleć o proteście. Dopiero kiedy mężczyzna
podniósł go, zmuszając, by owinął ramiona wokół jego szyi, przypomniał sobie
cały szereg nienawistnych słów, jakie wielokrotnie od Snape'a usłyszał.
Natychmiast spiął się, przygotowując na jakieś szyderstwo czy kpinę. Mistrz
eliksirów jednak cały czas milczał, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. To
było zdecydowanie dziwne, ale Harry nie miał zamiaru narzekać. Cała sytuacja
była wystarczająco krępująca.
Gdy tylko Snape
położył go w wannie, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Harry wpatrywał się w
otwarte drzwi, aż madame Pomfrey weszła do łazienki, zamykając je. Dwoma
ruchami różdżki sprawiła, że jego piżama zniknęła, a kurki odkręciły się,
wypuszczając ciepłą wodę. Nawet jeśli pielęgniarka już widziała go nago, nie
znaczyło to, że czuł się z tym w jakimkolwiek stopniu komfortowo. Starając się
nie rumienić z zażenowania, przeklinał w duchu, że nie potrafi teraz wykonać
tak zwykłej i prostej czynności jak mycie.
W taki to
sposób czynności łazienkowe stały się dla Harry'ego najbardziej
znienawidzonymi. Przez cały czas bardzo starał się choć w minimalnym stopniu
odzyskać kontrolę nad swoim życiem i w końcu piątego dnia udało mu się
wyprosić, aby pani Pomfrey zostawiła go samego. Siedział w wannie pełnej
ciepłej wody i różnokolorowych bąbelków (był całkiem pewien, że użyto jakiegoś
magicznego płynu — to niemożliwe, aby każda bańka miała zupełnie inny kolor),
patrząc na pielęgniarkę na wpół błagalnie a na wpół ze zdeterminowaniem.
Kobieta spojrzała na niego sceptycznie, ale po chwili przewróciła oczami i
potrząsnęła głową, dając znać, że tym razem ustąpi upartemu nastolatkowi. Zanim
jednak wyszła, rzuciła na niego zaklęcie. Harry zmrużył oczy — czyżby obawiała
się, że utopi się w wannie? Już miał wyrazić swoje oburzenie, gdy nagle
uchwycił w lustrze własne odbicie. Ze zdziwieniem przyjrzał się mu.
Lustro musiało
wisieć tu przez cały czas, ale wcześniej był tak zaabsorbowany całą sytuacją,
że dopiero teraz zawrócił na nie uwagę. Jego drugie „ja” patrzyło na niego,
unosząc brwi. To był zdecydowanie on: te same zielone oczy ukryte za okrągłymi
okularami, szczupła twarz i włosy sterczące we wszystkich kierunkach. Jednak
coś w tym obrazie było nie tak. Nie mógł jednak stwierdzić, w czym tkwił
problem. Harry przyjrzał się odbiciu wnikliwiej. Wyglądał naprawdę mizernie.
Wprawdzie nie zauważył żadnych blizn, więc madame Pomfrey wyleczyła go
dokładnie, ale niezwykła bladość na twarzy oraz kości wyraźnie odznaczające się
pod skórą zdecydowanie mu się nie podobały.
Nie mając
ochoty dłużej patrzeć na siebie w takim stanie, przeniósł wzrok na swoje ręce. Wciąż
drżały, gdy próbował je unieść, ale już dawno podjął decyzję, że nie da się
pokonać przez zwykłe mydło. Przez pierwsze kilka chwil próbował je uchwycić,
używając obu dłoni. Co było do przewidzenia, wciąż się mu wyślizgało i uciekało
pod wodę. Dopiero, gdy użył myjki (miał ochotę pacnąć się w czoło, że wcześniej
o tym nie pomyślał), zdołał się umyć. Wiedział, że jego kąpiel należała do
najbardziej nędznych, ale przynajmniej madame Pomfrey nie będzie mogła mówić,
że nie da sobie rady.
Zachęcony tym
małym triumfem postanowił wypuścić wodę. Obok leżał pluszowy ręcznik, więc
równie dobrze mógł sam się wysuszyć. Przez dłuższy czas mocował się z kurkiem,
który za nic nie chciał drgnąć. Puścił dopiero po ostatnim szarpnięciu, ale
impet sprawił, że Harry poleciał do tyłu, wpadając pod wodę. W jednej sekundzie
jego jedyną myślą było to, że nie może oddychać. Próbował wyciągnąć głowę ponad
powierzchnię, ale nie potrafił się na niczym wesprzeć. Nagle wanna okazała się
za duża, zbyt śliska i już zaczynał panikować, gdy czyjeś silne ramiona
chwyciły go i wyciągnęły. Przez dobrą chwilę Harry parskał i kaszlał, podczas
gdy ktoś klepał go po plecach, a ktoś inny osuszał włosy. Gdy otworzył
załzawione oczy, ujrzał rozzłoszczonego mistrza eliksirów mruczącego pod nosem
„głupi bachor”. Cóż, przynajmniej jedna rzecz wróciła do normy. Snape znowu
zachowywał się jak… no cóż… Snape.
* * *
Ósmego dnia
Harry poddał się. Nic nie wskazywało na to, że będzie mógł chodzić. Od trzech
dni nie robił żadnych postępów. Pani Pomfrey tłumaczyła mu, że potrzeba
czasu, ale on po prostu wiedział,
że tak już pozostanie. Nie potrafił wyjaśnić skąd ta pewność, ale
przeświadczenie, że ma rację, było tak namacalne jak gładkość pościeli, którą
czuł pod palcami.
Pani Pomfrey w
końcu wyszła, zostawiając go samego. Harry wpatrzył się tęsknie w ogród,
zastanawiając się, jak ma żyć takim życiem. We wszystkim trzeba mu pomagać i
nawet gdyby miał swoją różdżkę, nie mógłby używać magii, ponieważ do każdego
zaklęcia potrzebna jest precyzja.
Czując się
bardzo nieszczęśliwie, prawie przegapił skrzypnięcie otwieranych drzwi. Gdy
odwrócił głowę, zobaczył, że do pokoju weszła pielęgniarka wraz ze Snape'em.
Przez dłuższą chwilę nauczyciel jedynie mu się przyglądał.
Harry próbował
nie skręcać się pod tym intensywnym spojrzeniem, choć miał wielką na to ochotę.
— Potter,
powiem to raz, bo nie mam zamiaru się powtarzać i liczę, że moje słowa będą
zrozumiałe nawet dla kogoś z tak niskim poziomem inteligencji jak twój. Pomfrey
poinformowała mnie o braku progresu w działaniu eliksiru i twoich obawach. Nie
będę cię czarować, są uzasadnione. Ponieważ pracuję nad udoskonaleniem formuły,
wkrótce będzie można ją przetestować. Jednak nim do tego dojdzie, muszę zbadać
twój umysł. Jeśli chcesz wyzdrowieć, pozwolisz mi na to. Czy to jest jasne?
W tej chwili
Harry o niczym innym bardziej nie marzył.
— Tak.
— W takim razie
spójrz mi w oczy i w miarę możliwości nie ruszaj się. Tak będzie łatwiej.
Snape wyciągnął
z rękawa różdżkę i ten nagły ruch przestraszył Harry'ego. Zamiast wykonać
polecenie i patrzeć mężczyźnie w oczy, niespokojnie obserwował, jak koniec
różdżki zostaje wycelowany w jego twarz. Pomimo że zgodził się, by Snape
grzebał mu w głowie, nic nie mógł poradzić na przemożne pragnienie ucieczki.
Zmusił się, by pozostać nieruchomo, lecz nie potrafił powstrzymać się od zaciskania
dłoni na pościeli.
Zamiast rzucić
zaklęcie, mistrz eliksirów obniżył różdżkę, a jego twarz przybrała dziwny
wyraz. Następnie przeniósł wzrok na Poppy. Harry natychmiast odetchnął głęboko.
Nie bardzo rozumiał swojej reakcji. Przecież to nie było tak, że nie został
ostrzeżony. Poza tym madame Pomfrey rzucała na niego zaklęcia niezliczoną ilość
razy i jakoś nigdy nie panikował. Z drugiej strony przy pielęgniarce czuł się
bezpiecznie. Był przekonany, że nigdy go nie skrzywdzi. Co do Snape'a nie miał
takiej pewności.
Po chwili
nauczyciel schował różdżkę. Harry ze zdziwieniem spojrzał mężczyźnie w oczy,
próbując zrozumieć, czemu to zrobił. Przez sekundę bał się, że może Snape
zrezygnował i jego jedyna szansa na wyzdrowienie przepadła. Jednak wkrótce
zrozumiał, że Snape po prostu nie musi używać różdżki. Zaklęcie dotknęło jego
czoła i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Wrażenie było niezwykle dziwne i
przypominało biegające po skórze mrówki. Po niedługim czasie sensacja sięgnęła
głębiej i Harry wzdrygnął się, gdy niewidzialne palce zaczęły obmacywać mu
mózg. Już miał ulec pokusie wiercenia się i uwolnienia od tego nieprzyjemnego
uczucia, kiedy Snape przerwał zaklęcie.
— Myślę, że już
wiem, w czym tkwi problem. Muszę przyznać, Potter, że jesteś prawdziwą życiową
sierotą. Jeśli ma coś pójść nie tak, to tylko w twoim przypadku. O ironio,
wciąż masz więcej szczęścia niż rozumu.
Harry nie
wiedział, co ma odpowiedzieć na takie oświadczenie, więc nic nie powiedział.
Snape odwrócił się na pięcie i z łopotem szat opuścił pomieszczenie.
* * *
Nowy eliksir
był gotowy już następnego dnia. W wyglądzie niczym się różnił, ale smak miał
zdecydowanie bardziej obrzydliwy. Harry skrzywił się, pielęgnując dziecinnie
przekonanie, że Snape robi tak paskudne mikstury jedynie z czystej złośliwości.
Mistrz eliksirów przez cały czas go obserwował, ale Harry nie zwracał na to
uwagi. Wciąż próbował pozbyć się paskudnego smaku, który osiadł nieprzyjemnie na
języku.
Wtem nagle
pociemniało Harry'emu w oczach, a w głowie i piersi poczuł palący ból. Wrzasnął
na całe gardło, czując, jak czysty ogień przepływa przez jego żyły. I to
potworne uczucie wcale nie cofało się, a wręcz przeciwnie, pełzło po nim,
konsumując kolejne części ciała. Snape go otruł. Był tego pewien. Snape go
otruł. Przez jedną straszną chwilę ogarnęła go panika. Nie chciał umierać, a
przede wszystkim nie chciał umierać w ten sposób.
Jednak ból
skończył się tak nagle, jak się zaczął. Świadomość Harry'ego skurczyła się do
dzikiego bicia własnego serca i ciężkiego, urywanego oddechu. Był w stanie
tylko leżeć z mocno zaciśniętymi powiekami, bojąc się otworzyć oczy, bojąc się
zrobić cokolwiek. Obok toczyła się rozmowa, ale docierał do niego jedynie zlepek
nieuporządkowanych słów.
— …powiedzieć.
— Nie miałem pojęcia…
będzie tak gwałtowny.
— Jak… taki
eliksir… Severusie?
Głos Snape'a brzmiał,
jakby obiecywał bolesną śmierć:
— …jest
eksperymentalny i tylko dzięki niemu… Wiedziałaś, z czym trzeba się liczyć…
— Ale mimo to…
— Oszczędź mi.
— Harry?
Dźwięk jego
imienia zadziałał na Harry'ego jak kotwica. Powoli otworzył oczy.
— Opisz, jak
się czujesz — zażądał Snape.
Harry słyszał
słowa, ale dla niego były jedynie zwykłymi dźwiękami, które nie niosły żadnego
znaczenia. Miał wrażenie, jakby znajdował się w centrum chaosu złożonego z
nieskładnych doznań i uczuć. W tej chwili nie było nic stałego, żadnej spójnej
myśli, może oprócz próby zaakceptowania wstrząsu, który dopiero co przeżył.
— Znowu jest w
szoku — mruknęła pielęgniarka. — Tak to kończą się eksperymenty.
— Słyszysz
mnie, Potter?
— Tak.
Słyszał. Tyle
wiedział.
— Umiesz odpowiedzieć,
jak się czujesz?
— Ja… nie wiem.
Pani Pomfrey
spiorunowała Snape'a groźnym spojrzeniem.
— Daj mu
chwilę. Musi najpierw dojść do siebie. Teraz niczego ci nie powie.
Po kilku
minutach Harry wciąż był roztrzęsiony, ale przynajmniej potrafił odpowiedzieć
na zadane mu pytania. Snape zbadał mu umysł, a kiedy skończył, wyjaśnił:
— Eliksir
wpływa na organizm dość agresywnie, ale działa poprawnie. Dwie dawki na dobę
będą wystarczające.
Harry pokręcił
gwałtownie głową. Nie ma szans, żeby jeszcze kiedykolwiek wypił to świństwo.
— Jeśli chcesz
wyzdrowieć, będziesz robił, co powiem, nawet jeśli to oznacza ból — odezwał się
Snape bezdusznie. — To jest tylko twój wybór. Niewątpliwie jednak pocieszy cię
fakt, że reakcja po jego zażyciu złagodnieje. W końcu nie odróżnisz tego eliksiru
od wersji, którą piłeś wcześniej.
* * *
Snape nie się mylił.
Z czasem picie eliksiru stało się całkiem znośne, a zmiany, jakie po nim
nastąpiły, zaskoczyły nawet samego Harry'ego. Już dziesiątego dnia potrafił
wykonywać większość normalnych czynności. I chociaż wciąż nie był w stanie
chodzić, wierzył, że jego życie wraca do normy.
Ponieważ nie
spał tak dużo jak wcześniej, zaczął zasypywać panią Pomfrey pytaniami, które
już dawno chciał zadać. Nie tylko był odcięty od wszystkich wiadomości z
czarodziejskiego świata i nawet nie wiedział, czy z jego przyjaciółmi jest
wszystko w porządku, ale też nikt nie kwapił się, by cokolwiek mu wyjaśnić.
Pielęgniarka wyraźnie unikała niektórych odpowiedzi, a kiedy zapytał, czy
mógłby przejrzeć ostatnie egzemplarze „Proroka Codziennego”, otrzymał głównie
te sprzed ataku na Privet Drive.
Harry'ego
oczywiście najbardziej interesowało, co się wydarzyło po ujawnieniu
Voldemorta, więc ze stosiku gazet wybrał ostatni numer. Pierwsza strona ukazała
mu zdjęcie zniszczonego Privet Drive. Pośród gruzów krzątali się magomedycy,
aurorzy i pracownicy ministerstwa modyfikujący pamięć mieszkańcom osiedla. Na
ruchomej fotografii ulica wyglądała jak po wybuchu gazu — szyby w pobliskich
domach były roztrzaskane, tynk sypał się w niektórych miejscach, a w innych
ziały dziury, najprawdopodobniej po zabłąkanych klątwach. W środku tego
pobojowiska stał dom pod numerem czwartym, który przedstawiał sobą obraz nędzy
i rozpaczy — niegdyś zadbany, teraz był jedynie kupką sczerniałych cegieł.
Harry westchnął.
Pani Pomfrey już go poinformowała, że dom Dursleyów spłonął. Przez jeden
koszmarny moment był przekonany, że utracił jedyne pamiątki po rodzicach —
pelerynę niewidkę i album ze zdjęciami. Oprócz różdżki i miotły, które zostały
zniszczone podczas ucieczki, reszta jego rzeczy pozostała w kufrze zamkniętym w
schowku pod schodami. Pielęgniarka jednak szybko wyjaśniła mu, że oba
przedmioty ocalały. Dowiedział się, że takie artefakty jak płaszcze
niewidzialności są zbyt przesiąknięte magią, aby niemagiczny ogień mógł je
zniszczyć. Jego album natomiast został zabezpieczony kilkoma podstawowymi
zaklęciami ochronnymi — tymi samymi, które są nałożone na wszystkie książki w
bibliotece Hogwartu. Harry jeszcze nigdy nie był bardziej wdzięczny Hagridowi
za przezorność, choć pozostało dla niego tajemnicą, czy olbrzym wykonał
zaklęcia swoim parasolem, czy zwyczajnie poprosił o to któregoś z profesorów.
Z kolejnym
westchnieniem, Harry wrócił do artykułu „Chłopiec, Który Przeżył porwany?”.
Prorok donosił,
że pięćdziesięciu aurorów próbowało wznieść osłony antyaportacyjne, chronić
mugoli, którzy przypadkowo znaleźli się w pobliżu oraz obezwładnić
śmierciożerców i samego Voldemorta. Wspominano też, że w walce pomagała pewna
organizacja zwana Zakonem Feniksa, choć nikt nie potrafił stwierdzić, kto dokładnie
do niej należał. Ostatecznie było pięć ofiar śmiertelnych (dwoje
śmierciożerców, jeden auror i dwoje mugoli). Śmierci dwóch ostatnich Harry sam
był świadkiem. Pojmano też czworo śmierciożerców, dokładnie tych, którzy zaatakowali
Harry'ego w parku. Biorąc pod uwagę konsekwencje całego wydarzenia, cała walka
trwała śmiesznie krótko, bo zaledwie kwadrans.
Przynajmniej
już nikt nie będzie wątpił w słowa Dumbledore'a, pomyślał ponuro.
Przeczytał
jeszcze kilka następnych stron i w końcu odłożył gazetę. Jedyną pozytywną
rzeczą, jakiej się dowiedział, była wzmianka o aresztowaniu Lucjusza Malfoya i
postawieniu mu zarzutów o śmierciożerstwo i udział w ataku. Po raz pierwszy
Harry poczuł ulgę. Nie był pewny, czy zniósłby wiadomość, że ktoś taki jak
Malfoy żyje na wolności. Wyobrażenie sobie, że odwiedzając Pokątną czy inne
czarodziejskie miejsce, mógłby w każdej chwili go spotkać, było zbyt straszne,
by nawet o tym myśleć.
* * *
Harry wciąż
miewał wizje o Voldemorcie, ale tym razem przestały być źródłem jakichkolwiek
informacji. Krystalicznie ostre obrazy zostały zastąpione niewyraźnymi,
zupełnie jakby spoglądał na nie przez grubą, przydymioną szybę. Już nie budził
się z krzykiem, a ból blizny nie oślepiał go. Tak też było tej nocy i przez
długą chwilę Harry wpatrywał się bezczynnie w sufit, zastanawiając się, co tym
razem Voldemort planuje.
Ponowny sen nie
chciał przyjść. W końcu postanowił coś zrobić. Wkrótce będzie potrzebował iść
do łazienki, więc równie dobrze może spróbować przejść samodzielnie. Do tej
pory zawsze ktoś go podtrzymywał, ale nie chciał wołać pani Pomfrey w samym
środku nocy. Poza tym najwyższy czas, aby zaczął radzić sobie sam.
Przerzucił nogi
poza krawędź łóżka i zadrżał, gdy stopy dotknęły zimnej podłogi. Wspierając się
na kolumience, stanął chwiejnie. Zrobił krok do przodu i… natychmiast upadł.
Prawe biodro zapulsowało nieprzyjemnie i był pewny, że jutro rano pojawi się na
nim sporej wielkości siniak. Przez chwilę jedynie leżał na podłodze, oddychając
głęboko przez nos i czekając, aż ból zelżeje. Niezawołanie pani Pomfrey okazało
się nie być dobrą decyzją. Czemu zawsze musi wpadać na tak genialne pomysły?
W końcu
rozejrzał się, spoglądając w górę. Łóżko z tej perspektywy wyglądało na
strasznie wysokie. Kto by przypuszczał? Podźwignął się do siadu i
nieszczęśliwie rozejrzał się po raz kolejny. Jedyne wyjście, jakie mu
pozostało, to pełznąć lub zawołać panią Pomfrey. Przełknął dumę i postanowił
zrobić to drugie. Zanim jednak otworzył usta, w skórę połaskotała go obca
magia. Podejrzewał, co to oznacza. To musiało być zaklęcie, które dawało
pielęgniarce znać, że jej potrzebuje.
Jednak to nie
ona pojawiła się w drzwiach. Ta wysoka, odziana w czerń sylwetka mogła należeć
tylko do Snape'a. A więc to nie do końca tak działa, pomyślał z przygnębieniem.
Mężczyzna wszedł do pokoju bez słowa i spojrzał na Harry'ego w taki sposób,
jakby był bardzo interesującym insektem.
— Powiedz mi,
Potter, czemuż to uznałeś towarzystwo podłogi za atrakcyjniejsze od łóżka?
Och, jak ten
mężczyzna działał Harry'emu na nerwy! Harry skrzywił się, marszcząc jednocześnie
nos, co dało bardzo dziecinny wyraz. Kiedy był poirytowany i zmieszany
jednocześnie, taka mina pojawiała się u niego bezwarunkowo.
— Chciałem iść
do łazienki, w porządku? Naprawdę myślałem, że dam sobie radę.
Snape prychnął.
— Myślenie nie
należy do twoich mocnych stron, więc zostaw je mądrzejszym. Nie mam zamiaru
zbierać cię z podłogi więcej niż raz.
— Proszę się
nie martwić — odezwał się Harry butnie. — Jestem pewien, że za tydzień mnie tu
nie będzie i zobaczy mnie pan dopiero pierwszego września.
O dziwo, Snape
nic nie odpowiedział, a jedynie chwycił go za ramię i doholował do łazienki.
Przez chwilę Harry zastanawiał się, czemu mężczyzna nagle zamilkł. Doszedł
jednak do wniosku, że któż wie, co dzieje się w głowie Nietoperza z Lochów. Nie
było sensu snuć domysłów.
* * *
Czternastego
dnia od przebudzenia Harry wreszcie mógł samodzielnie chodzić. Po raz pierwszy
czuł się naprawdę wolny i napawało go to niesamowitą lekkością. Miał też
nadzieję, że wreszcie dowie się czegoś więcej na temat domu, w którym przyszło
mu przebywać oraz tego, gdzie spędzi resztę wakacji. Nie łudził się, że ciotka
Petunia zmieni zdanie i zechce go jeszcze kiedykolwiek widzieć, więc nie bardzo
wiedział, kto teraz będzie jego opiekunem. Ze smutkiem pomyślał, że skoro
Syriusz wciąż uchodził za zbiegłego przestępcę, to może Weasleyowie go
przygarną? Zawsze wydawali się być zadowoleni z goszczenia go w wakacje, choć
cichy głosik w głowie wypomniał mu, że zaproszenie do swojego domu na kilka dni
czy tygodni zupełnie różni się od przyjęcia do rodziny na stałe.
Pani Pomfrey
zostawiła na stoliku schludnie złożone ubranie, informując, że za chwilę
przybędzie Dumbledore. Harry przebrał się w koszulkę oraz spodnie, z
zaskoczeniem odkrywając, że pasują na niego idealnie i są całkiem ładne.
Ponieważ do tej pory nosił tylko piżamę, przyjął tę małą odmianę z radością.
Kiedy już był
gotowy, Pomfrey wróciła i poprosiła, aby za nią podążał. Harry rozglądał się
ciekawie wokół, chłonąc nowe widoki. Był zamknięty w jednym pokoju przez całe
pół miesiąca. Gdy jednak dotarli do schodów, musiał skupić się na czymś
zupełnie innym. Zejście po stopniach sprawiło mu trochę problemów. Trzymając
się kurczowo poręczy, starał się nie potknąć i nie przewrócić. Czuł się trochę
jak dziecko uczące się chodzić. Czynność, która wcześniej była dla niego
naturalna i oczywista, stała się teraz czymś zupełnie nowym. Gdy doszedł do
parteru, prawie dyszał z wysiłku.
Pielęgniarka
zaprowadziła go do salonu, w którym czekał dyrektor. Ostatnia rozmowa z nim nie
przebiegła zbyt dobrze i Harry denerwował się, nie będąc pewnym, jak ma się
teraz zachować. Jednak gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, starszy
czarodziej uśmiechnął się ciepło, a jego oczy nie wyrażały potępienia,
współczucia czy żalu. To był ten sam Dumbledore, którego Harry znał od zawsze.
Ten sam człowiek, który choć popełniał błędy, dbał o swoich uczniów i nigdy się
od nich nie odwracał, gdy go potrzebowali. Przez chwilę Harry tylko stał w progu,
patrząc na jednego z najpotężniejszych czarodziei na świecie, ale po widząc
także człowieka, którego wybory nie zawsze należą do najłatwiejszych.
— Usiądź,
Harry. ― Dumbledore wskazał jeden z foteli obok kominka. ― Herbaty?
Harry
przytaknął i usiadł na sofie naprzeciw. Po tych wszystkich eliksirach i
odżywczych sokach, jakie przyszło mu pić, miał ochotę na coś normalnego.
Zdawało się, że dyrektor dokładnie go rozumie. Po kilku machnięciach różdżką na
stoliku pojawił się talerzyk pełen lukrowanych herbatników i dwie filiżanki
parującej herbaty. Harry owinął dłonie wokół naczynia, z przyjemnością chłonąc
promieniujące od niego ciepło. Kiedy upił łyk, westchnął z zadowoleniem i dla
uzupełnienia swojego szczęścia sięgnął po ciastko.
Siedzieli tak
przez chwilę w ciszy. W końcu po trzecim herbatniku Harry odważył się odezwać:
— Co to za
miejsce, sir?
Dumbledore
rozejrzał się wokół, jakby dopiero teraz dostrzegł, gdzie się znajdują.
— Podoba ci
się?
— Bardzo. Jest
niezwykle ładne.
Dumbledore
nachylił się w stronę Harry'ego, jakby chciał zdradzić mu jakąś wielką
tajemnicę.
— Jesteśmy w
domu profesora Snape'a.
Harry rozdziawił
usta, przez chwilę nie mogąc wyjść ze zdumienia. Ten piękny i jasny dom należy
do człowieka, który posiada przyprawiający o ciarki gabinet pełen oślizgłych
słojów? Przecież tam brakowało tylko trumny i czaszek! Aż do końca trzeciej
klasy Harry podejrzewał, że Snape jest wampirem.
— Widzę, że to
dla ciebie niemałe zaskoczenie.
Harry jedynie
ostrożnie skinął głową, bo niby co miał powiedzieć? Profesorze Dumbledore,
niech pan wybaczy, ale pański kolega po fachu sprawia wrażenie zbyt upiornego,
aby mieszkać w takim miejscu? Nie, zdecydowanie nie należało takich rzeczy
mówić. Zrobił zatem jedyną rzecz, jaka wydała mu się sensowna: zmienił temat.
— O czym chciał
pan ze mną rozmawiać?
— Hm... tak,
jest pewna rzecz wielkiej wagi, ale do naszej dyskusji potrzebna jest obecność
profesora Snape'a. Och, na szczęście właśnie się pojawił.
Harry obejrzał
się za siebie, w kierunku, w którym zwrócony był wzrok Dumbledore'a. Snape był ubrany
w swoje zwykłe czarne szaty, a jego ostry profil i orli nos odznaczał się na
surowym obliczu. Mężczyzna skinął głową w niemym powitaniu i zajął fotel
znajdujący się najbardziej na uboczu, choć zdecydowanie dalej od pielęgniarki
niż od Dumbledore'a.
— Chciałbym,
aby był lepszy sposób przekazania ci tej informacji, ale niestety nie ma — przemówił
dyrektor. — Jak już wiesz, Petunia Dursley zrzekła się praw do opieki, co pozostawiło
pod znakiem zapytania…
Dumbledore
wyjaśnił mu, że Korneliusz Knot ubiegał się o adopcję oraz wytłumaczył, jakie
konsekwencje miałoby dopuszczenie do takiej sytuacji. Powiedział też o całym
zamieszaniu, jakie wywołała w czarodziejskim świecie decyzja jego ciotki, a
także przyznał się do triku z użyciem eliksiru wielosokowego. Harry czuł się
dziwnie na myśl, że dyrektor paradował po ministerstwie w jego ciele. Nie miał
mu jednak tego za złe, ponieważ rozumiał dlaczego tak postąpił. Poza tym sam w
drugiej klasie podszywał się pod Goyla, aby włamać się pod jego postacią do
dormitorium Slytherinu i dyskretnie przesłuchać Draco Malfoya. Na pewno był
ostatnią osobą, która miała prawo potępiać takie działanie.
— Wszystko
zmieniło się w momencie, w którym do moich rąk trafiło nieoczekiwane
wspomnienie Septimusa Weasleya i w ten sposób byliśmy w stanie ominąć procedurę
adopcyjną…
Dumbledore
urwał, jakby nie będąc pewnym, w jakie słowa ubrać następne zdanie. Harry
zmarszczył brwi. Co mogło znajdować w owym wspomnieniu? Czy Septimus należał do
rodziny Molly i Artura? Nazwiska nie były unikatowe, ale świat czarodziejów
stanowił dość mały i hermetyczny krąg. On sam był jedynym żyjącym Potterem w czarodziejskiej
części Anglii.
Przez cały ten
czas Snape milczał, ale po przedłużającej się ciszy przewrócił oczami.
— Potter —
odezwał się i czekał, aż Harry na niego spojrzy. — Jak już powiedział dyrektor,
ponieważ wisiała nad tobą groźba tymczasowego umieszczenia w sierocińcu i
stania przez to łatwym celem dla Czarnego Pana, pojawienie się wspomnienia
Weasleya okazało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności. — Na chwilę przerwał,
zwracając się do Albusa z lekkim wyrzutem: — Tak swoją drogą, kiedy mnie
o tym uświadamiałeś, jakoś nie miałeś skrupułów. — Dumbledore bynajmniej nie
wyglądał na ani odrobinę skruszonego. — Sedno tkwi w tym, Potter, że Lily
okazała się niezłą kłamczuchą i to nie James jest twoim prawdziwym ojcem. Chyba
rozumiesz, co to oznacza? Wciąż posiadasz rodzica i nie musisz być dłużej pod
opieką Petunii Dursley.
Harry wpatrywał
się w Snape'a wielkimi oczami. To musi być głupi żart. Potrząsnął głową.
— Ale...
Snape przerwał
mu, przewidując, co chce powiedzieć.
— Tak,
wyglądasz kropka w kropkę jak James. Dopiero teraz zrozumiałem, że powinno być
oczywiste, iż ktoś maczał w tym różdżkę. Dzieci nigdy nie są kopiami
swoich rodziców. I tu pojawia się osoba naszego drogiego Septimusa, ponieważ to
jego Lily poprosiła o czar, który miał ukryć prawdę.
— Dlaczego mama
miałaby zrobić coś takiego? — zapytał Harry z niedowierzaniem.
Ta cała
sytuacja brzmiała dla niego jak jakaś olbrzymia teoria spiskowa.
— Bo kiedy się
urodziłeś, była już w związku małżeńskim? Bo czarodziejski świat nie akceptuje bękartów?
Miała wiele powodów.
— Moja mama nigdy
nie zdradziłaby taty — powiedział Harry z pełnym przekonaniem.
Wszyscy
powtarzali mu, jak bardzo jego rodzice się kochali. Nawet Syriusz mu to
wielokrotnie powtarzał.
— Aż tak dobrze
znasz swoją matkę? — zaszydził Snape.
Harry zacisnął
usta.
Czy to możliwe,
że Snape mówił prawdę? Zerknął na Dumbledore'a, który najwyraźniej nie miał
zamiaru ingerować w rozmowę. Harry mógł Snape'owi nie ufać, ale dyrektor nigdy
by go nie okłamał ani nie pozwolił wierzyć w kłamstwa innych. W końcu ponownie
spojrzał na mistrza eliksirów, który uniósł brwi, jakby tylko czekał, aż Harry
buntowniczo odpowie, że „owszem, zna”.
— Jednak w tym
przypadku masz rację. Kiedy zostałeś poczęty, Lily Evans była formalnie wolną
kobietą. W tamtym czasie James Potter zaginął na jednej z misji zleconych przez
Zakon Feniksa i od wydarzenia minęło wystarczająco dużo czasu, aby uznano go za
martwego. Oczywiście okazało się, że jak zawsze miał więcej szczęścia niż
rozumu. Jakiś mugol znalazł go nieprzytomnego oraz postanowił odegrać rolę
dobrego samarytanina. Mugolski sposób leczenia ocalił mu życie, ale z tego też
powodu przez niemal trzy miesiące leżał przykuty do łóżka. W każdym razie, gdy
odzyskał wystarczająco siły, by użyć magii, skontaktował się z Albusem.
Harry nie
wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony, gdyby kilka lat temu
powiedziano mu, że jego ojciec żyje, byłaby to najszczęśliwsza chwila w jego
życiu. To byłoby jak spełnienie marzeń, bo ile to razy pragnął, żeby pojawił
się jakiś daleki krewny, który zabrałby go od Dursleyów? Ale gdy poznał, jakim
odważnym i kochającym człowiekiem był James Potter, stał się on wzorem, do
którego Harry mógłby dążyć. Pamiętał swoją radość, gdy dowiedział się, że James
był kapitanem drużyny i on, Harry, też gra w quidditcha i jest w tym dobry.
Pamiętał też swoje zdumienie i zachwyt, gdy jego patronus przybrał formę
Rogacza. Przede wszystkim jednak to właśnie myśl o nim sprawiła, że na
cmentarzu stanął odważnie przed czarnoksiężnikiem, którego prawie wszyscy się
lękali — bo nie chciał umrzeć, klęcząc u stóp Voldemorta, wolał umrzeć
wyprostowany, jak niegdyś jego ojciec, próbując się bronić, nawet jeśli żadna
obrona nie była możliwa [1].
Wszystko, w co
do tej pory wierzył, okazało się być iluzją. Najpierw Dursleyowie wmówili mu,
że jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a jego ojciec był bezrobotnym
pijakiem. Choć starał się nie brać do serca ich słów, gdzieś w środku cichutko
wierzył w tamte kłamstwa. Teraz, gdy już myślał, że poznał prawdę, znów mówią
mu, że się mylił. Człowiek, którego podziwiał, nigdy tak naprawdę nie był jego
ojcem. Czy gdyby James wiedział, jaka jest prawda, kiedykolwiek pokochałby Harry'ego
i oddałby za niego życie?
Próbował
zrozumieć, dlaczego mama tak postąpiła, ale nie potrafił. Wyobraził sobie, że
okłamała wszystkich, bo kochała swojego męża tak bardzo, że bała się go
stracić. Ale w takim razie czemu oddała się innemu mężczyźnie, skoro nie był
dla niej na tyle ważny, by z nim zostać, ale odeszła, gdy tylko James się
odnalazł?
W końcu Harry
zapytał tak cichym głosem, że można było go uznać za szept:
— Kto?
— Ja — odrzekł
Snape.
Odpowiedź była
niczym detonacja bomby. Harry zerwał się z sofy i krzyknął ile sił w płucach:
— Jesteś podłym
kłamcą! Moja mama nigdy... z kimś takim… takim jak ty!
— Możesz
wierzyć w to lub nie, niewiele mnie to obchodzi — wycedził Snape lodowato. —
Oficjalnie jesteś moim synem i nie masz wyboru. Będziesz pod moją opieką i
będziesz mi posłuszny. Zaklęcie Przynależności zostało zmienione, co oznacza,
że w ciągu najbliższych dwóch tygodni znikną wszystkie cechy upodobniające cię
do Jamesa Pottera, przez co staniesz się podobny do mnie. Już zauważyłeś
pierwsze zmiany, mam rację?
Harry wciągnął
w płuca haust powietrza, a w jego oczach pojawiło się przerażenie. Następnie
pokręcił głową i zacisnął powieki, cofając się.
— Harry... —
zaczął Dumbledore, wstając i robiąc krok w jego kierunku.
Harry jeszcze
gwałtowniej potrząsnął głową i cofnął się o kolejne kilka kroków. Nawet nie
zauważył, kiedy jego plecy zetknęły się ze ścianą. Jedyne, czego był świadomy
to szybkiego, urywanego oddechu, serca dudniącego w piersi i drżących kolan,
ledwo będących w stanie udźwignąć jego ciężar.
— Mówiłam, żeby
mu jeszcze nie mówić. Jest zbyt osłabiony i taki szok...
— A kiedy
chciałaś mu powiedzieć? — sarknął Severus. — Kiedy jego wygląd zmieni się tak
bardzo, że zacznie panikować? I tak wystarczająco zwlekaliśmy.
— A co dobrego
da panika teraz?
Dumbledore
zignorował kłócącą się parę.
— Harry...
— Czemu pan nie
powie, że to żart? Czemu pan nie powie... że... Czemu...
Harry osunął się
po ścianie.
— Poppy! —
zawołał dyrektor.
Pielęgniarka
przerwała kłótnię i natychmiast znalazła się przy Harrym. Wezwała eliksir
uspokajający i rzuciła niezbędne zaklęcia. Harry jednak nie słuchał jej
spokojnego i ciepłego tonu, którym namawiała go do wypicia eliksiru. Zamiast
poddać się jej działaniom, uciekał od jej rąk. W końcu Snape stracił
cierpliwość i zacisnął dłonie na nadgarstkach Harry'ego, powstrzymując go od
wyrywania się. Chłopiec spojrzał na mężczyznę z nienawiścią.
— Nie dotykaj
mnie! Puszczaj! Puść! Puść mnie! Nie! Nienienienie!
Harry walczył,
jakby od tego zależało jego życie, ale Severus był silniejszy i trzymał go
mocno. Kiedy Harry zrozumiał, że jego wysiłki są nieskuteczne, przestał się
wyrywać i zaniósł się okropnym, łamiącym serce szlochem.
Pomagając sobie
zaklęciem, madame Pomfrey jednym sprawnym ruchem zaaplikowała eliksir i
natychmiast przywołała kolejną fiolkę, tym razem z liksirem Bezsennego Snu. Przy
tak dużej histerii to było najlepsze, co mogli zrobić. Mikstury natychmiast
zaczęły działać i po paru chwilach szloch Harry'ego zmienił się w pojedyncze
łkanie, aż ustał zupełnie. Jego powieki opadły i jedyny ślad, jaki został po
niedawnym płaczu, to sklejone łzami rzęsy.
Ciężki wdech
Albusa zabrzmiał niezwykle głośno w nagle zapadłej ciszy.
— Severusie,
możesz zanieść Harry'ego do pokoju?
Snape kiwnął
głową i nie fatygując się używaniem magii, po prostu podniósł chłopca i zaniósł
na piętro. Kiedy zniknął w korytarzu, madame Pomfrey odwróciła się na pięcie,
aby spojrzeć na zaniepokojonego Dumbledore'a.
— Mówiłam, aby
mu jeszcze nie mówić — powtórzyła swoje słowa. — Mówiłam, że jest za wcześnie,
ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. — Kobieta oparła ręce na biodrach,
wyglądając teraz jak matka strofująca nieposłuszne dziecko. — Mogę nie mieć
doświadczenia w leczeniu urazów postcruciatusowych, ale jest ogólnodostępną
wiedzą, że każdy pacjent, który przeżył to samo, co pan Potter, jest jeszcze
przez długi czas wyjątkowo narażony na nawet najmniejszy stres. A temu dziecku
właśnie zawalił się cały świat. Rozsypało się wszystko, w co wierzył i co dawało
mu poczucie siły i bezpieczeństwa. Poza tym dobrze wiesz, jak Severus go
traktował! To za duże obciążenie dla kogoś, kto niespełna miesiąc temu był
torturowany przez potwora! — Pielęgniarka pokręciła głową w bezsilności. — Nie
mogę patrzeć, jak cierpią dzieci, Albusie.
— Wiem —
odpowiedział cicho Dumbledore — ale Harry nie jest zwykłym chłopcem i jego
życie nigdy nie będzie takie jak innych.
______________________________
[1] Jest to parafraza z „Harry'ego Pottera i Czary Ognia” – „(…) nie umrze, kuląc się tu, jak dziecko bawiące się w chowanego, nie umrze, klęcząc u stóp Voldemorta… Umrze wyprostowany, jak jego ojciec, umrze próbując się bronić, nawet jeśli żadna obrona nie jest możliwa…”
~ ♠ ~
Na początku dziękuję za wszystkie komentarze - są one dla mnie bardzo ważne. Mam tylko prośbę, abyście na końcu komentarza podpisywali się wybranym nickiem. Ponieważ blogger w większości ustawia osoby komentujące jako „anonimowe”, nie mam możliwości rozróżniania Waszych opinii. Ponadto jeśli w przyszłości tu wrócicie, nie będę również w stanie zobaczyć, co uważacie na temat kolejnych rozdziałów.
Kolejna rzecz. Aktualizacja miała spore obsunięcie, bo miała pojawić się w sierpniu, ale z pewnością rekompensatą będzie, że pobiłam rekord długości rozdziału. Dla porównania dotychczasowe MP (łącznie 8 rozdziałów) liczyło około 35 tyś słów. Sam 9 rozdział natomiast ma ponad 10 tyś słów. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że spodoba się Wam również treść xD
Ponadto. Przez cały czas pisania 9 rozdziału towarzyszyła mi piosenka „The Prophet” X-Ray Dog. Po prostu uwielbiam ją. Zdecydowanie jest 'motywem przewodnim' „Punktu zwrotnego”. Polecam do przesłuchania.
Fajny rozdział. Dzięki bogu, że jednak Harry może samodzielnie chodzić. Czemu Severus musi być tak nietaktowny? Harry tyle w życiu przeżył, a ten traktuje go jak jakiegoś śmiecia, a w dodatku to jego syn!
OdpowiedzUsuńBałam się, że już porzuciłaś bloga, ale dzięki Merlinowi to się nie stało.
Pozdrawiam.
Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie na Mirriel. Nie komentowałam, ponieważ jestem raczej biernym czytelnikiem na tym forum, ale kiedy dowiedziałam się, że prowadzisz bloga, nie mogłam się powstrzymać od napisania kilku słów. ;)
OdpowiedzUsuńDroga Phoe! Zakochałam się w Twoim opowiadaniu. Pochłonęłam je w jeden wieczór, siedziałam do późna w nocy, oczy mnie szczypały, wypaliło mi oczodoły od monitora, ale przetrwałam to. Pochłonął mnie Twój severitus bez reszty. Jest wspaniały!
Uwielbiam sposób w jakim piszesz i to, że wszystkie postaci są takie... ludzkie. Najbardziej spodobała mi się kreacja Harry'ego. Mimo że miałam cichą nadzieję, że w jakiś sposób stanie się niepełnosprawny, to jednak ulżył mi, gdy odzyskał czucie w nogach. Lubię jak Potter cierpi, ale to byłoby za dużo. Wystarczy, że dowiedział się, że Snape jest jego ojcem, huh.
No i tak, Snape. Jest idealny, taki jak być powinien - pełen sprzeczności. Trzymaj tak dalej, naprawdę!
Rozumiem, że niedługo pojawi się Lupin? Skoro to Severitus, powinien odegrać tutaj jakąś ważną rolę, lecz jak na razie była o nim tylko jedna wzmianka... Wiedz, że na niego czekam! (Jestem naprawdę ciekawa w jaki sposób rozwiniesz jego postać!)
Największe jednak, hm, jakby to ująć... nadzieje pokładam w Dumbledorze. I nie żebym go lubiła, bo to jest postać, której nie darzę ŻADNĄ sympatią w ogóle. Stary kombinator i manipulator - ot, kim jest w moich oczach, ale, cóż, lubię go w takich kreacjach; lubię, gdy okazuje się zły. Czekam więc na rozwinięcie.
Nie, inaczej. Ja się NIE MOGĘ doczekać, kiedy opublikujesz kolejny rozdział. Gryzę już laptopa, a przecież nowa notka pojawiła się dwa dni temu. Ależ ze mnie niecierpliwe stworzenie... xD
Jeju, mogłabym zachwalać Cię bez końca. O! Ale to muszę napisać. Wiesz, co mnie urzekło w Twoim opowiadaniu? To, że ukazałaś Lily w trochę innym świetle, że nie była idealną żoną, że tutaj NIKT nie jest idealny. Zastanawia mnie jednak postać Severusa, w momencie aktu z Lily. Co on wtedy myślał, jaki był powód tego, że razem wylądowali w łóżku, a konkretniej - czy zrobił to w chwili słabości, odurzony bliskością ukochanej kobiety; czy przespał się z nią na złość Potterowi; a może, co najistotniejsze, zrobił to z nadzieją, że Lily zbliży się do niego na tyle, by stworzyć z nim rodzinę? To mnie zastanawia i to, czy czasami nie większy żal nim ogarnia na myśl, że Lily nie chciała go jako człowieka, z którym mogłaby spędzić resztę życia niż to, że ukrywała fakt posiadania z nim dziecka. To jest kwestia, która mnie męczy. Mam nadzieję, że uda Ci się ją wyjaśnić w najbliższych rozdziałach. :D
Pisz i niech wen Ci dopisuje. Dobrze wiedzieć, że powstają tak dobre Severitusy, tym bardziej POLSKIE. Świetna historia, naprawdę! Muszę wiedzieć jak się skończy. :D Po prostu muszę!
Pozdrawiam serdecznie,
Uhmu
Więc się doczekaliśmy;-) Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy!!!! Bo zaglądałam na tą stronkę z nieustępliwą regularnością;-) Jak ujrzałam w poniedziałek "Punkt zwrotny" to niestety musiałam natychmiast go przeczytać. Niestety, bo zamiast czytać powinnam się śpieszyć na pociąg;-D A że poskutowało to rzecz jasna spoznieniem nie muszę chyba dodawać... Ale nikogo o to obwiniam, tylko samą siebie, że nie mogłam sobie tej przyjemności zostawić na wieczór. Choć wieczorem oczywiście ją powtórzyłam;-) Troszkę więcej czasu na porządny komentarz i podziękowanie za kolejny rozdzialik znalazłam niestety dopiero teraz, więc oto czynię własnie swą powinność...
OdpowiedzUsuńTak jednym zdaniem mogę sprawę ująć, że rozdział był ... wspaniały;-)
Dużoooo się działo, Harry już całkiem przytomny i powoli i żmudnie wraca do zdrowia, DOWIADUJE SIĘ PRAWDY (co za genialny cliffhanger;-D), no i mamy tego bałwana Knota, i punkt widzenia Snape'a, i myślodsiewnię, i krępujące momenty w łazience (oj trudno mi było to sobie wyobrazić, ale cóż- życie... a potrzeby fizjologiczne są nie do pokonania... biedny Harry;-( i przekochaną Poppy i "parszywego zjadacza cytrynowych dropsów" i wizję Snape'a na plaży, i Snape'a wampira... i naprawdę można by wymieniać i wymieniać;-)
Bardzo mi sie podoba, że to wszystko tak fajnie opisujesz i możemy poznać myśli bohaterów, jest to znakomite uzupełnienie całej akcji. A akcja w tym opowiadaniu jest po prostu mistrzoska! Dialogi sa takie naturalne, nie ma żadnego zbędnego słowa, lania wody, żadne"pieprzenie o Szopenie", wszystko Ci wychodzi takie .. prawdziwe... Jak w dobrej, profesjonalnej literaturze;-)
Wiem, że słodzę ale naprawdę w Twoim opowiadaniu nie mam się do czego przyczepić, choć szkoda, bo fajnie byłoby coś doradzić autorce ale tutaj to jest całkowicie zbyteczne;-D I dlatego też wielkie brawa dla skromnej, niewidocznej ale jakże przydatnej bety -Jasmin Kain;-)
A co najbardziej lubię w "Magi Przynależności", to to,że Twój Severus jest taki severusowaty, Albus albusowaty, Knot knotowaty (czyli wkurwiający;-) A Harry to po prostu jest Harry;-)
A co do sposobu przekazania newsa roku przez Snape'a... Yukiko napisała, że traktuje Harrego jak śmiecia i zachował sie nietaktownie, ale ja myślę, że zachował się po prostu jak to on, czyli jak chłodny, wyniosły, ukrywający emocje człowiek, czyli tak jak kanoniczny Severus powinien się zachować, bo taki juz po prostu jest... Przecież w głębi duszy jest zupełnie inny niż na zewnątrz... nie wywalił "głupigo bachora" za drzwi, przejął nad nim opiekę, leczył, warzył dla niego eliksiry, pomagał, cierpliwie i POZORNIE bez emocji przeczekał jego histerię, zaniósł (bez magii) do łóżka... Oczywiście możemy mieć nadzieję, że z czasem w miarę poprawiających się relacji z synem nabierze trochę więcej uczuciowości, ale nie tak od razu... Właśnie to jest takie niesamowite w severitusach;-) Więc Yukiko cierpliwości;-) A jak dla mnie Sev w tej sytuacji jest na 6 z plusem;-) Podobnie jak Harry;-)
Polecaną piosenkę "The Prophet" X-Ray Dog oczywiście przesłuchałam i przyznaję, że jest naprawdę nastrojowa;-)
Wiem, że ten rozdział był wyjatkowo długi i faktycznie- sprawdziłam przewijając linijką- jest długi... ale cóż ja zrobię, że pochłonełam całość w jeden moment??? I wcale a wcale nie wydawał mi sie długi???;-D
Tak więc (choć polonista ładnych parę lat temu nie pozwalał zaczynać zdania zdania od "tak więc" ale na znak buntu regularnie i konsekwentnie to czynię, za co z góry przepraszam;-p) dziekuję za wspaniały rozdział numer 9 i mam nadzieję, że już wkrótce podzielisz się z nami częścią dziesiątą;-)
a patrząc na tytuł zapowiada się ona niezwykle ciekawie;-) Narobiłaś mi apetytu;-)
Pozdrawiam bardzo serdecznie autorkę i betę i życzę duuuużo czasu i weny ;-)
Snow
(----> chciałam napisać, że to nick stały i niezmienny jak pokrywa śnieżna Arktyki, ale ona podobno topnieje, więc tego nie uczynię;-p)
Uhmu i Snow, sprawiłyście, że przez cały dzień chodziłam uchachana :D Uwielbiam takie długie komentarze. Yukiko także dziękuję.
OdpowiedzUsuńSnow, nawet jeśli nie znajdujesz w opowiadaniu negatywów, to zapewniam Cię, że rekompensujesz mi wskazaniem, co Ci się spodobało oraz pokazaniem swojego punktu widzenia. Za każdym razem, gdy piszę nowy rozdział, zastanawia mnie, jak poszczególne sceny, bohaterowie czy wątki zostaną odebrane. Wiadomo, że ja - jako autor - mam swoją wizję i teraz pozostaje pytanie, czy udaje mi się ją przekazać. Przykładowo, kiedy pojawił się 6 rozdział, zdecydowanym było dla mnie zaskoczeniem, że niektórzy założyli, iż Lily przespała się ze Snape'em, bo chciała w ten niecny sposób powstrzymać Severusa przed dołączeniem do Voldemorta. Przyznam, że nie spodziewałam się takiej konkluzji, aczkolwiek teraz już wiem, czemu niektórzy mogli dojść do takiego wniosku ;) I tu słówko do Uhmu - w odpowiednim czasie kwestię wspólnej nocy Severusa i Lily oczywiście rozwinę i mam nadzieję, że zaspokoję Twoją ciekawość.
Yukiko, jeśli kiedykolwiek porzuciłabym bloga, nie zrobiłabym tego bez wcześniejszego powiadomienia. Ponieważ MP posiada dużą ilość wątków, często wiele scen muszę pisać równolegle i dopiero później decyduję, co powinno pojawić się najpierw. Stąd szybkość aktualizacji pozostawia wiele do życzenia, a także mogą pojawiać się opóźnienia ;)
Ach, odkryłam dziś, że rozwijając listę "komentarz jako" jest opcja "Nazwa / adres URL". Zrobiłam próbę i okazuje się, że działa nawet jeśli poda się swój nick w "nazwie", a nie uzupełni się adresu. Ech, nie ma to jak prowadzić bloga od pół roku i wciąż być ciemnym XD
Pozdrawiam,
Phoe
Tak, wiem, że mój komentarz nie był zbyt bogaty w słowa lecz tak to bywa, kiedy pisze na telefonie. Staram się nie czytać na kompie by moja choroba nie wyszła na jaw (yaoizm - zaawansowane stadium). Wiem że nasz kochany Sevuś musi być Sevusiem (przecież za to go kochamy), ale no mógł pokazać, że przyjął Harry'ego do rodziny nie tylko dlatego bo musiał. Cóż. Staram się być cierpliwa ;)
OdpowiedzUsuńP.S - kiedy coś się pojawi?
Pozdrawiam
Obecnie pracuję nad następnym rozdziałem, ale w międzyczasie muszę jeszcze zrobić aktualizację tłumaczenia snarry "Cambiare Podentes: Invocare" (a propo yaoi :D), bo dawno nie było. Potem jeszcze trzeba wziąć poprawkę na betę. Tak więc prowizorycznie oceniam, że nie wcześniej jak 15 października a nie później niż 30 października.
UsuńKochana Phoe,
OdpowiedzUsuńdawno nie komentowałam Twojego opowiadania, za co bardzo przepraszam, ale od razu uprzedzam, że codziennie (naprawdę!) sprawdzałam czy nie pojawił się nowy rozdział. Nigdy nie lubiłam komentować, bo nie wiedziałam jak mam ubrać w słowa to, co właśnie przeczytałam. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, ile znaczy każdy komentarz, choćby najkrótszy, od czytelnika dla autora. Dlatego obiecałam sobie, że Twoje opowiadanie będę systematycznie komentować, bo nic tak nie karmi weny jak duuużooo komentarzy od złaknionych kolejnych wydarzeń czytelników.
Tyle wstępu, a teraz do rzeczy. Pobieżnie przejrzałam komentarze moich poprzedniczek, ale wywnioskowałam z nich, że opowiadanie bardzo im się podoba. Zresztą mnie również. Jednak nie mam pojęcia co mogłabym Ci napisać, bo wyżej zostało powiedziane wszystko co mi się nasuwa na myśl po przeczytaniu tego rozdziału (poprzednich również) ;-). Przeczytałam rozdział, zerknęłam na notkę od autora, w której pisałaś o towarzyszącym Ci motywie muzycznym, no i siłą rzeczy przeczytałam jeszcze raz, tym razem z piosenką poleconą przez Ciebie. Efekt piorunujący - jak ja kocham takie motywy! Więcej, więcej ich! Ilekroć czytam różnego rodzaju opowiadania ustawiam sobie jakiś motyw muzyczny i dopiero wtedy zagłębiam się w lekturze. Tworzy się niepowtarzalny klimat, który sprawia, że czytanie staje się nie tyle przyjemnością, co prawdziwą ucztą dla zmysłów. W Twoim przypadku jest również tak samo.
Podoba mi się w jaki sposób rozciągasz fabułę - nie za szybko, niezbyt wolno, w sam raz - co wbrew pozorom nie jest wcale takie proste. Twoje postacie są (z mojego punktu widzenia) bardzo kanoniczne, a nawet jeśli nie, to są właśnie takie, jakie lubię najbardziej. Severus - po prostu niesamowity! Mam nadzieję, że jego relacje z Harrym jeśli już się zmienią, to baaardzo wolno. To właśnie jest najlepsze dla mnie w tego typu opowiadaniach - charakter postaci, to jak Harry i Severus się do siebie przekonują, jak zauważają, że im na sobie zależy, choć żaden by się do tego nigdy nie przyznał. Co do sytuacji, w której Harry dowiaduje się prawdy - zgadzam się w zupełności z Snow, taki Severus jest prawdziwy, niby ma Harry'ego dość, ciągle mu dokucza i oczernia, a z drugiej strony stara się mu pomóc.
Jestem baaaardzo ciekawa, jak to się wszystko u Ciebie rozwinie. Po przeczytaniu praktycznie wszystkich mentorsów, zmuszona byłam przerzucić się na severitusy. Ale nie żałuję, bo dzięki temu trafiłam na Twój blog i Twoją Magię Przynależności.
Piszesz wspaniale, czyta się lekko i przyjemnie. Uwielbiam momenty, gdy wracam po całym dniu zajęć, siadam przy komputerze i widzę nowy rozdział MP. Biorę więc kubek gorącej herbaty, włączam muzykę (swoją drogą fajnie by było gdybyś przy następnym rozdziale dodała jakiś motyw;-) ) i przenoszę się do Twojego świata. Bardzo Ci dziękuję, no i czekam z nieciepliwością na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Twoją betę. Życzę dużo wolnego czasu i oczywiście weny! ;-)
Ps. Idąc za Twoim przykładem podpisuję się tak, jak radziłaś. Też nie wiedziałam, że jest taka możliwość. Człowiek uczy się całe życie ;-)
Moje serce znowu się raduje! Dziękuję, Agato, za komentarz. Cieszę się też, że rozdział Ci się podobał :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że motyw muzyczny jest u mnie wyjątkiem. Z reguły przy pisaniu muzyka mnie rozprasza, nie pozwalając kupić myśli. "The Prophet", o dziwo, wywoływał zupełnie odmienną reakcję - zachęcał mnie, dodawał energii i pozytywnych wibracji :) Zatem jest nikła szansa, że to się powtórzy, aczkolwiek, jak to mówią, nigdy nie mów nigdy.
Niemniej - o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem - przy rozdziale 10 pojawi się bonus. Nie zdradzę jednak jaki i jaką będzie miał formę, bo nie chcę zepsuć niespodzianki :)
Na moim-nieskromnym-zdaniem ukazała się ocena twojego bloga. Życzę weny i dalszych sukcesów literackich.
OdpowiedzUsuńEudaimonia
Kochana Phoe,
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - Mam nadzieję, że już się lepiej czujesz i dochodzisz do siebie;-)
Po drugie- broń Cię Boże- niczym się nie stresuj!!! Tylko zdrowiej i spokojnie się kuruj;-) Pisanie to powinna być dla Ciebie przyjemność, odpoczynek, miłe oderwanie się od codziennych problemów. To o Tobie świadczy, jak wysokiej klasy jesteś autorką i pisarką, nie tylko przez znakomite, dokładnie przemyślane fabularnie i stylistycznie teksty ale przede wszystkim o to, jak dbasz i szanujesz swoich czytelników;-)
Po trzecie- Ty tu jesteś autorką i Ty tu masz stawiać stawiać warunki;-D
Dzielisz się z czytelnikami swoją twórczością, w sposób zupełnie bezinteresowny (pomijając, rzecz jasna mile widziane komentarze). Każdy może być chory, źle się czuć, mieć zły dzień, brak czasu, czy zwykłego lenia. więc nie ma tu miejsca na żadne żale i pretensje. Nie daj sobie wejść na głowę;-D
Po czwarte- dziękuję za wiadomość. Przyznaję, że od połowy października już czatuję na kolejny rozdział, ale poczekam na niego tyle, ile będzie trzeba. I myślę, że nie tylko ja;-) A jestem pewna, że będzie wart każdego dnia wyczekiwania;-)
Pozdrawiam Cię strasznie serdecznie i życzę duuuużo zdrowia!!!
PS. W końcu chyba załapałam o co chodziło z tymi nickami przy logowaniu...
Witam. Wreszcie znalazłam czas, żeby nadrobić czytanie...
OdpowiedzUsuńKażdy rozdział jest lepszy od poprzedniego. Zdecydowanie Twoje umiejętności w pisaniu, tworzeniu całego świata i kreacji bohaterów są niepowtarzalne, za co naprawdę Cię podziwiam.
Jeśli chodzi o treść, muszę przyznać, że niektóre fragmenty bardzo przypominają mi inne, świetne opowiadania, jak np. Kamień Małżeństw czy Trylogia Smutku. Oczywiście nie mówię tu, że ściągnęłaś z nich pomysł, nic bardziej mylnego :) Owszem, niektóre fakty, które zamieściłaś w swoim opowiadaniu pojawiły się już kiedyś w innych fanfickach, ale to chyba nieuniknione. Temat Harry'ego Pottera został przewałkowany wzdłuż i wszerz i pojawiły się już chyba wszystkie możliwe połączenia osób, zjawisk itd, a jeśli nie, to na pewno się ich doczekamy. Ty jednak potrafisz idealnie opisać i uargumentować dane treści. Są podobne, a jednak inne, co czyni je wyjątkowymi.
Zdecydowanie mogę zaliczyć „Magię Przynależności” do moich ulubionych opowiadań, chociaż pojawiło się dopiero 9 rozdziałów. Mam jednak nadzieję, że nie porzucisz tego projektu i zrealizujesz te 30 rozdziałów, które sobie zaplanowałaś…
Życzę Ci wszystkiego co najlepsze, a przede wszystkim weny i czasu na pisanie. Z pewnością tu wrócę i przeczytam kolejne części.
Pozdrawiam
Iliana
No rozumiem, że są jakieś sprawy, ale cóż praktycznie dwa miesiące czekamy na nowy rozdział. Będzie jeszcze w tym miesiącu, czy kiedy?
OdpowiedzUsuńZachęcam do zainteresowania ludzi moim blogiem, też FF Harry Potter, tylko że pairing Drarry ;)
http://hp-opowiadanie-yaoi.blogspot.com.
P.S - po prostu pale się z niecierpliwości!!!
Pozdrawiam
Witaj, Phoe!
OdpowiedzUsuńOceniłam na o-pieprz.blogspot.com
Pozdrawiam
PS to była przyjemność spędzić te kilkanaście godzin nad Twoim blogiem!
Twój blog został oceniony na www.literacka-krytyka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOcenę znajdziesz pod numerem 554.
Pozdrawiam!
Ech... no cóż poradzić? Trochę mnie to irytuje wiesz? Nie lubię aż takich obsunięć... Kiedy dodałaś ten rozdział (tj. 9)? Tak... 17 września. Ponad trzy miesiące od poprzedniej publikacji. Chciałabym coś nowego i zapewnienie, że coś się w najbliższym czasie poprawi z publikacjami, bo czytanie jednego rozdziału na trzy miesiące przyznaj, jest kłopotliwe, a nie chcę porzucać twojego bloga. Z ciężkim, ubolewającym sercem uzbroję się znowu w cierpliwość i życzę weny i zdrowia (wiem co się dzieje i ci współczuję z całego serca, ale ja mam gorzej... nie pamiętam nic z moich osiemnastu lat życia, a mam właśnie osiemnaście...).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na newsy.
Wiesz, Yukiko, pisanie opowiadania to tylko dodatek do życia i nie jestem zobowiązana, by pisać. Piszę bo lubię, a jak nie mogę lub nie mam ochoty, to po prostu nie piszę. Cieszę się, że MP się podoba, ale tak jak napisała Snow, nie powinnam dać sobie wejść na głowę. Poza tym w ramce "Info o aktualizacji" masz wszystkie informacje.
UsuńBardzo lubię Twoje opowiadanie, a już najbardziej podoba mi się zachowanie Harry'ego, który mówi tyle, ile wystarczy :) Spotkałam się już z przegadaniem w wielu fanfikach, po prostu mały Potter ciskający przekleństwami, nawet w stronę Dumbledore'a(!), to wg mnie przesada :) Twoje opowiadanie jest takim, do którego chce się wracać, nie rażą w oczy błędy, język i styl jest wspaniały. Powodzenia w dalszej pracy! :) - crouch_jr
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńto chyba Severus założył to zaklęcie, mam wrażeniem że jednak się martwi, ale okazuje to w trochę grubiański sposób, i ta ech dyrektor poznał jakie miał dotychczasowe życie chociaż w minimalnym stopniu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwydaje mi się że to Severus założył to zaklęcie, martwi się o Harrego, choć okazuje to w trochę grubiański sposób, dyrektor poznał jakie Harry miał dotychczasowe życie u Dursleyow, chociaż w minimalnym stopniu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zdaje mi się, że to jednak Severus założył to zaklęcie, bo martwi się o Harrego, ale okazuje to w bardzo grubiański sposób, dyrektor w końcu poznał jakie życie miał Harry u Dursleyow, chociaż w minimalnym stopniu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, nie oszalał normalnie w miarę po tym funkcjonuje, Severusowi moim zdaniem jednak zależy na Harrym choć okazuje to dość grubiańsko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka