Rozdział 15. Księga Salazara

Czarna magia jest procesem transformacji. Czarny oznacza ukrytą wiedzę, potęgę ciemności, marzenia i moc kształtowania rzeczywistości, którą chcesz osiągnąć. Magia natomiast to wznoszenie się ponad przeciętność, stawanie się nieśmiertelnym
— Michael W. Ford




Snape pochylił się nad bulgoczącym kociołkiem, dodał szczyptę suszonych liści arniki górskiej i zamieszał trzykrotnie zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Odłożywszy chochlę na bok, przysunął do siebie deskę oraz srebrny nóż. Wkrótce w cichej pracowni rozbrzmiał rytmiczny stukot ostrza, które z precyzją rozcinało serce smoka na idealnie równe paski. Dla wprawnych rąk zajęcie to praktycznie nie wymagało skupienia, a dla tęgiego umysłu posiadającego wieloletnie doświadczenie było wręcz nudne. „Przygotuj pięć składników według wzoru: ingrediencja pełna, posiekana, utarta, wyciśnięta, sproszkowana, dodaj je kolejno w dziesięciominutowych odstępach i metodycznie mieszaj co minutę aż do momentu uzyskania perłowego koloru”, mawiał klasyczny przepis maści na oparzenia. Nawet Longbottom potrafiłby ją uwarzyć, gdyby choć raz użył mózgu.

Severus westchnął z niezadowoleniem. Po zniesieniu czaru antyprzywołującego na składzik z eliksirami oraz zrobieniu skrupulatnego przeglądu, okazało się, że zapasy Prince Manor są, mówiąc zwięźle, nędzne, a uzupełnienie ich jest konieczne, jeśli przez najbliższe lata dom ten ma stać się stałym miejscem pobytu poza Hogwartem. Żmudność i monotonność pracy nie byłaby problemem, gdyby nie to, że musiał teraz dzielić swój czas pomiędzy własne zobowiązania, koszmarne wizyty Blacka i obowiązki głowy rodu, co konsumowało zatrważającą ilość dnia i energii. Jedno zadanie goniło drugie i po uwinięciu się ze wszystkim ledwo starczyło mu chwili na odetchnięcie. Kiedy w porze kolacji napięte mięśnie karku i pleców boleśnie dawały o sobie znać, marzył jedynie o zaciszu własnej sypialni i wygodnym łóżku.

Było jednak niezaprzeczalnym kuriozum, że pomimo zmian, jakie w jego życiu nastąpiły, i podporządkowania się zupełnie nowemu harmonogramowi, niejednokrotnie zapominał, że w Prince Manor nie mieszka sam. W rezydencji zawsze panowała idealna cisza, a gdy sprawdzał, co się z Potterem dzieje, chłopak przebywał w bibliotece, ogrodzie lub swoim pokoju. Wydawało się niemożliwym, by ktoś uwielbiający wściubiać nosa w nie swoje sprawy, nie próbował zajrzeć w każdy kąt domu, ale Severus nie widział żadnego śladu bytności Pottera poza tymi trzema miejscami. Choć początkowo był przekonany, że nie odpędzi się od ciągłych pytań, próśb i miliona niezwykle ważnych spraw, które potrafią mieć tylko nastolatkowie, ostatecznie okazało się, że mógł spędzić całe godziny zaszyty w laboratorium czy gabinecie i Potter ani razu nie zakłócił jego pracy.

Severus wrzucił posiekane serce do kociołka. Eliksir zasyczał i zmienił barwę z jasnożółtej na jadowicie zieloną.

Innym kuriozum były dziwne reakcje Pottera w najmniej spodziewanych momentach i fakt, że okazał się nie być taki głupi, jak Severus początkowo sądził. Chłopak posiadał braki w edukacji i myślał w typowo mugolski sposób, ale jeśli poświęciło mu się odrobinę czasu oraz zmusiło do intelektualnego wysiłku, prace wakacyjne odrabiał na całkiem przyzwoitym poziomie. Odkrycie to nie umniejszało jednak faktu, że bywały chwile, kiedy po mistrzowsku popisywał się bezmyślnością, okropnymi manierami i butą. Severus od początku podejrzewał, że mugole puszczali go samopas, pozwalając na wszystko. Podczas lekcji oklumencji specjalnie unikał wchodzenia do wspomnień z Privet Drive, bo nie miał najmniejszej ochoty oglądać, jak Potter jest rozpieszczany.

Wciąż też żywo pamiętał obiad w dzień po pierwszej wizycie Blacka.

— Natychmiast zostaw ten widelec! — warknął, tracąc cierpliwość. Momentalnie Potter zamarł, patrząc na niego rozszerzonymi oczami i absurdalnie przypominając zagubioną owcę, która stanąwszy na rozstaju dróg, nie wie, w którą stronę ma skręcić. — Czy ty w ogóle masz pojęcie, do czego służą sztućce?

Potter spuścił wzrok na rząd widelców i łyżek ustawionych po obu stronach talerza, a następnie zmarszczył brwi.

— W normalnych domach używa się tylko czterech.

W normalnych domach, pomyślał Severus z niedowierzaniem. Tym właśnie jest definicja normalności dla tego chłopaka? Ilością sztućców na stole?

— Chyba miałeś na myśli w chlewie — prychnął, notując w duchu, żeby przeprowadzić lekcje savoir-vivre'u dużo wcześniej, niż planował. — Ale skoro nie jesteś przyzwyczajony do korzystania z większej ilości, wystarczyło mnie obserwować. Jak wyobrażasz sobie twierdzić, że pochodzisz z czarodziejskiej rodziny, skoro brakuje ci wiedzy w tak podstawowych sprawach?

Na policzkach Pottera wykwitł rumieniec, ale choć raz powstrzymał się od pyskowania.

Tego dnia Severus spędził pół godziny na wyjaśnianiu, jakie zasady panują podczas posiłków w typowych czystokrwistych domach. Wytłumaczył, że maniery wymagają jednoczesnego używania widelca oraz noża; że każda para sztućców służy do innej potrawy, a do ciast używa się wyłącznie najmniejszego widelczyka; a także że na kolanach rozkłada się serwetki, a małe magiczne urządzenie, przypominające sitko, służy do odcedzania fusów z herbaty. Zaznaczył też, że choć z reguły nie trzeba czekać, aż posiłek rozpocznie głowa rodu, to bezwzględnie wymaga się tego podczas uroczystości i wizyt u gości.

Od tego momentu Potter nabrał nieco ogłady. Nadal Severus musiał go poprawiać i o czymś przypominać, ale pozostawało kwestią czasu, aż nabierze odpowiednich nawyków.

Zgasił ogień pod kociołkiem i przywołał nietłukące się fiolki. Był w trakcie przelewania eliksiru do pierwszej z nich, kiedy usłyszał dźwięk zaklęcia powiadamiającego. Odstawiwszy wszystko, wezwał Milly.

— Przekaż Potterowi, że wychodzę. Jeśli nie wrócę do kolacji, zanieś posiłek do jego pokoju.

— Tak jest, sir.

Łopocząc wielkimi uszami, skrzatka skłoniła się nisko i zniknęła z cichym pyknięciem.

Pośpiesznym krokiem Severus udał się do gabinetu, gdzie odblokował kominek. Rzuciwszy garść proszku Fiuu, zawołał:

— Snape Manor!

Gdy wylądował na zjedzonym przez mole dywanie, od frontowego wejścia dobyło się stukanie kołatki, uruchamiając kolejne powiadomienie. Dezaktywował zaklęcie i uchylił drzwi. Widząc, kim są jego niezapowiedziani goście, wykrzywił cierpko wargi.

— Bellatriks. Czemu zawdzięczam tę uroczą wizytę? — Zza jej ramienia wysoki mężczyzna skinął głową w powitaniu. — Jugson.

— Zwykłe sprawy — odrzekła krótko.

Bez zaproszenia weszła do ponurego, wąskiego przedpokoju, a następnie do równie ponurej bawialni.

Severus wiedział już, że Bellatriks przynosi wiadomość od Czarnego Pana. Przez moment rozważał, czy posłużenie się posłańcem w miejsce wezwania do Czarnego Dworu było wynikiem zachowania nowych środków ostrożności. Z pewnością jego bliski kontakt z Dumbledore'em skutkował zwiększeniem uwagi na podejmowane przez niego działania, zwłaszcza w tym początkowym okresie wojny. Wkrótce jednak odrzucił tę myśl. Wysyłanie Bellatriks niosło ze sobą ryzyko, że ktoś ją tu zobaczy.

Niechciana gorycz zrodziła się w jego piersi. Czarny Pan dawał tym do zrozumienia, że Severus nie jest godny fatygi prywatnego spotkania ani też nie jest na tyle ważny, by dbać o jego bezpieczeństwo.

To nie ma znaczenia, powiedział sobie. I pewnym sensie nie miało, bo przestał być śmierciożercą lata temu. Jednak świadomość poniżenia przed innymi pozostała. Właśnie teraz, spoglądając na bladą twarz Bellatriks, mógł łatwo wyczytać radość, jaką odczuwała z tego powodu — widoczna była w jej karminowych ustach, które wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu oraz zimnych oczach, w połowie ukrytych za zasłoną rzęs i obserwujących go z satysfakcją.

— Jak tam Zakon? Wciąż spiskujesz z tym miłośnikiem szlam i zdrajców?

— Nie bądź idiotką — syknął z irytacją. Komentarz sprawił, że pragnienie przeklęcia jej stało się jeszcze silniejsze niż zwykle. — Gdyby tak było, Czarny Pan wiedziałby o tym od razu. I streszczaj się. Nie mam całego dnia.

Nagła złość zapłonęła w jej oczach.

— Możesz mówić, co chcesz, ale ja i tak znam prawdę — wyszeptała złowieszczo.

— Przyjąłem to do wiadomości — zripostował beznamiętnie, mając świadomość, że rozzłości ją tym jeszcze bardziej. — A teraz przejdź do sedna sprawy.

Bellatriks machnęła różdżką, wypowiadając ujawniające zaklęcie. Kilka purpurowych iskier wystrzeliło w powietrze i z nicości zmaterializował się kawałek pergaminu. Severus uchwycił go zwinnie smukłymi palcami.

— Czarny Pan chce, żebyś to uwarzył — oznajmiła wyniośle, na co Severus uniósł brew w wyrazie kpiny. Czarownica przewróciła oczami. — Nie, nie wiem, co to jest.

— Podejrzewam więc, że nasz pan znalazł coś ciekawego w księdze, którą skradł.

Bellatriks wzruszyła ramionami.

— Wątpiłeś w to?

— Nie, nie wątpiłem — odpowiedział powoli, studiując uważnie treść pergaminu. — W księdze Salazara z pewnością nie znajdują się zwyczajne uroki albo też… eliksiry.

Klapnąwszy na kanapę, Bellatriks położyła nogi na stoliku. Następnie rozejrzała się po pokoju, zatrzymując kolejno wzrok na starej boazerii, półkach zapełnionych podniszczonymi księgami i okopconym, wygaszonym palenisku.

— Ta dziura wygląda jeszcze gorzej niż poprzednio. Nie mam pojęcia, jak możesz tu żyć.

Snape wyszarpnął różdżkę z rękawa i zaklęciem zsunął jej nogi na podłogę.

— Co najwyraźniej nie przeszkadza ci w rozgoszczeniu się — zadrwił. — Poza tym większość roku i tak spędzam w Hogwarcie.

Jugson, który do tej pory obserwował w ciszy ich wymianę zdań, zaśmiał się.

— A teraz biednemu Severusowi doszły jeszcze wakacje. — Wiedząc, co mężczyzna za chwilę powie, Severus nie potrafił się powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Jugson potrafił być kawałem manipulatorskiej gnidy, ale to sprawiało, że w niektórych sytuacjach był idealnym sprzymierzeńcem, a poza tym miał prostoduszne poczucie humoru. — Wyobraź sobie, że kiedy ostatnio próbowałem się z nim skontaktować, dostałem zaproszenie po tygodniu, jakby był jakimś pieprzonym hrabią wyznaczającym mi audiencję.

Bellatriks nie skomentowała tego, a jedynie posłała Severusowi spojrzenie świadczące, że informację o braku czasu uważa za wysoko podejrzaną. Słowo „wariatka” samo cisnęło się na usta i to bez względu na to, że w zasadzie miała rację. Akurat w tamtym momencie utrzymywał Pottera przy życiu.

Po chwili zmieniła temat.

— Syriusza Blacka widziano w Europie.

— I?

— I oczywiście jak tylko wiadomość do nas dotarła, Czarny Pan wydał rozkaz pochwycenia go. Ministerstwo może nie wiedzieć o animagicznej formie mojego drogiego kuzyna, ale Pettigrew z chęcią opowiedział nam, jakim to obrzydliwym jest kundlem. Syriusz Black jest już martwy.

— Czyżby? Nie chciałbym cię rozczarować, ale tak się składa, że widziałem go... ach, przedwczoraj. Ma się całkiem nieźle, zapewniam cię. Jak zwykle ktoś spaprał robotę.

Uśmiech spełzł z jej twarzy.

Widziałeś go? Gdzie?

— To chyba oczywiste. W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. I zanim znowu zaczniesz śpiewkę o mojej zdradzie, to nie, nie mogę ujawnić adresu, bo nie jestem Strażnikiem Tajemnicy.

Bellatriks spojrzała na Jugsona, na co ten wzruszył ramionami.

— Dumbledore nie popełniłby tak prostego błędu. Można było to przewidzieć.

— Czy to już wszystko? — zapytał Snape.

— Prawie — odrzekła z niezadowoloną miną. — Na zrobienie eliksiru masz tydzień. Następnie osobiście go doręczysz, bo nasz Pan oczekuje raportu. Chce wiedzieć, gdzie Dumbledore ukrył Pottera. — Nagle zmrużyła podejrzliwie oczy. — Chyba że już coś wiesz na ten temat, ale milczysz?

„To się robi coraz bardziej nużące”, zadecydował.

— Gdybym wiedział, już dawno udałbym się prosto do Czarnego Dworu.

Nadal nieufnie na niego spoglądając, Bellatriks dała Jugsonowi znak, że skończyli. Frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem, a następnie rozległ się odległy huk aportacji. Severus schował pergamin do kieszeni i przez medalion wysłał wiadomość do Albusa. Po kilku sekundach srebro rozgrzało się, a drobne słowa odpowiedzi ułożyły się wzdłuż ogona węża. Teraz pozostało mu na powrót zabezpieczyć dom i udać do Hinderwell.

— Trzeba zacząć działać — powiedział, gdy tylko wystąpił z płomieni. Dumbledore, ubrany w szatę koloru dojrzałej śliwki, czekał na niego z dłońmi splecionymi za plecami. — Otrzymałem instrukcje, żeby uwarzyć eliksir pochodzący z księgi Salazara.

Srebrne brwi Albusa uniosły się.

— Byłeś w kryjówce Voldemorta?

— Nie, nie wezwał mnie. Bellatriks przekazała mi wiadomość.

— Podejrzewa cię?

Nie było wątpliwości, o kim Dumbledore mówi.

— Gdyby podejrzewał, już dawno byłbym martwy. Po prostu nie potrafi powstrzymać się od ponownego ukarania mnie za nieobecność na cmentarzu. Wie, że podjąłem rozsądną decyzję, ale nie zmienia to faktu, że otwarcie mu się sprzeciwiłem.

Albus skinął głową w zrozumieniu i zaprowadziwszy go do gabinetu, wskazał krzesło z wysokim oparciem. Severus posłusznie zajął miejsce i w ciszy obserwował, jak Albus siada po drugiej stronie masywnego biurka.

— Wszystko mi opowiedz.

Ponieważ nie miał wiele do przekazania, całe spotkanie streścił w paru zdaniach.

— Liczyłem na kilka miesięcy, może nawet rok — wyznał Albus. — Z pewnością nie zamierzałem wyjawiać Harry'emu wiedzy o księdze, dopóki nie wróci do Hogwartu. Voldemort nie zaryzykuje ponownie otwartego ataku, a każdy ruch najpierw gruntownie przemyśli.

— Coś jednak planuje, skoro mam uwarzyć ten eliksir.

Albus uśmiechnął się ponuro.

— Ależ oczywiście. Dzień, w którym Tom przestanie knuć, trzeba będzie ustanowić dniem świętym. Niemniej, jego zamiłowanie do skrupulatnego działania daje nam czas, żeby zdobyć potrzebne informacje i się przygotować.

Przez chwilę Severus milczał. Początkowo sądził, że plan Dumbledore'a jest jedynym sensownym wyjściem i na dodatek dość błyskotliwym, ale pewna rzecz nie dawała mu spokoju. Spojrzał prosto w jasnoniebieskie oczy i zapytał otwarcie:

— Wiem, że nie mamy wiele opcji do wyboru, ale czy to rozsądne, by Potter tłumaczył tę księgę? W końcu sam powiedziałeś, że traktuje o czarnej magii w jej najmroczniejszej formie.

Wyraz twarzy starego czarodzieja nie zmienił się ani trochę, jakby spodziewał się, że takie pytanie może paść.

— Jeśli obawiasz się, że poznanie treści księgi sprawi, że w przyszłości Harry zapragnie zgłębić czarną magię, to nawet przez moment nie wątpię, że wybierze to, co słuszne. A co do drugiego aspektu... — Albus westchnął krótko. — Chciałbym móc ochronić go przed wiedzą, jak okrutne oblicza potrafi mieć magia, ale nie jest to możliwe. Prędzej czy później odkryje je w podobny sposób jak my wszyscy, gdy Voldemort zdobywał władzę za pierwszym razem.

Dumbledore użył słowa „my”, ale Severus rozumiał, że tak naprawdę odnosi się do tych, którzy byli zbyt młodzi, by znać okrucieństwa Grindelwalda. Nie wiedział wiele o znajomości Albusa z najmroczniejszym czarnoksiężnikiem współczesności zaraz po Voldemorcie, więc mógł tylko przypuszczać, co działo się, kiedy będąc zaledwie nastolatkiem, Albus spotkał Gellerta w Dolinie Godryka. Czy już wtedy odkrył, jak jednocześnie piękna i przerażająca potrafi być czarna magia? Jak wielką daje potęgę? Co za jej pomocą można osiągnąć? Nic nie przychodzi bez ceny, ale przez stulecia wielu było gotowych zapłacić za to, co miała do zaoferowania. Każdy, kto ją poznał, stawał ostatecznie przed wyborem, jak wiele jest w stanie dla niej poświęcić i jak daleko jest gotów za nią podążać. Czasami Severus dochodził do wniosku, że Czarny Pan jest jedynym czarodziejem na świecie, który nigdy nie postawił tej granicy. Wręcz przeciwnie — był gotów przekraczać ją wciąż od nowa, aż nie zostanie już nic więcej do poznania.

Nagłe pytanie wytrąciło go z zadumy.

— Jak Harry sobie radzi?

Severus skrzywił się.

— Irytująco jak zawsze.

— A jak ty sobie radzisz?

— A co chciałbyś usłyszeć?

— Ach, nie zrozum mnie źle — powiedział łagodnie Albus. — Jedynie jestem ciekawy, jak odnajdujesz się w nowej roli ojca.

Severus zgromił dyrektora spojrzeniem, ostrzegając go, żeby pilnował swoich spraw. Albus westchnął nostalgicznie i porzucił temat.

— Wciąż masz w swoim posiadaniu myślodsiewnię, więc pozostaje jedynie kwestia przekazania wspomnień. Zebranie ich trochę zajmie, gdyż spędziłem nad badaniem księgi Salazara całkiem spory kawałek czasu.

Severus wstał.

— W takim razie mam oczekiwać cię…?

— Pojutrze po śniadaniu.


* * *


Od dobrych piętnastu minut Harry stał pośrodku łazienki ze wzrokiem utkwionym w tafli lustra. Wiedział, że wygląda inaczej i czuł się inaczej. Mimo to nie potrafił powiedzieć, co tak naprawdę się zmieniło. Oprócz dłoni, przypomniał sobie. Te jako jedyne wydawały się być niezaprzeczalną kopią Snape'a.

Harry zmrużył oczy, przypatrując się sobie uważniej. Chyba trochę podrósł, choć jednocześnie zastanawiał się, czy nie wmawia sobie tego w pragnieniu bycia wyższym. Wydawałoby się też, że jest bledszy, a obojczyki i kolana nie wystają mu tak jak wcześniej, ale sylwetka nie różniła się niczym szczególnym. Chociaż… czy nie posiadał przedtem odrobinę krótszej szyi? Poruszył głową na boki, próbując zobaczyć swój profil. Uszy bez zmian, nos i oczy również. Skłamałby jednak, twierdząc, że z odbicia patrzyła na niego ta sama twarz, co jeszcze trzy tygodnie temu.

Harry zacisnął usta w frustracji. Podstępne zaklęcie! Jego nowy wygląd najwyraźniej postanowił wtapiać się w stary tak, że nawet on sam nie umiał powiedzieć, które cechy należą do niego, a które już do nowego wcielenia. Może gdyby przez kilka dni nie spoglądał w lustro, wszystko stałoby się wyraźne jak na dłoni, ale nie potrafił się do tego zmusić. Każdego ranka wręcz obsesyjnie sprawdzał, ile zostało mu ze starego wyglądu. Ale już niedługo, pomyślał ponuro, kiedy minie pełny miesiąc od momentu akceptacji Snape'a, będzie musiał nauczyć się żyć ze swoim nowym „ja” bez względu na to, jakie ostatecznie się ono okaże.

Z przekory poczochrał włosy, próbując sprawić, by sterczały. Na próżno. Dalej były gęste — może nawet bardziej niż przedtem — i raczej niepoukładane, ale za nic nie chciały sterczeć. W końcu zrezygnował z bezowocnych starań, pocieszając się faktem, że chociaż raz wyglądają normalnie. Uch, i dobrze, że nie są tłuste oraz przyklapnięte jak u Snape'a. Tego na pewno by nie zniósł.

Przewiązał ciaśniej pasek w szlafroku i poruszał palcami u nóg, czując jedwabiste włoski nundu, z którego zostały wykonane jego kapcie. Westchnął z ukontentowaniem, na chwilę zapominając o zmartwieniach — noszenie nowych ubrań było czystą przyjemnością.

Nie spoglądając więcej w lustro, przebrał się i zszedł na śniadanie.

Kiedy jedzenie pojawiło się na stole, Snape — zgodnie ze swoim zwyczajem — schował się za „Prorokiem Codziennym”, umożliwiając Harry'emu odczytanie pierwszej strony. Tłusty nagłówek ogłaszał gruntowne zmiany w funkcjonowaniu ministerstwa, a tuż pod nim podobizna Korneliusza Knota uśmiechała się pompatycznie.

Harry zdążył dotrzeć do drugiego akapitu, gdy coś świsnęło koło jego ucha. Z zaskoczenia podskoczył na krześle, a upuszczony widelec z brzękiem odbił się od stołu i wylądował na podłodze. Niebieska księga zawisła na moment w powietrzu, po czym pacnęła na blat. Snape wsunął różdżkę z powrotem do rękawa.

Harry zerknął na tytuł wytłoczony złotymi literami: „Savoir-vivre jako sztuka życia — niezbędnik współczesnego czarodzieja”.

— Jeszcze nie skończyłem czytać pierwszej — zaprotestował.

— Wkrótce skończysz — mruknął Snape.

— Nadal nie rozumiem zasad funkcjonowania Wizengamotu. W ogóle ta cała struktura ministerstwa jest strasznie mętna.

Snape obniżył gazetę i spojrzał na niego uważnie.

— To przeczytaj o tym jeszcze raz. Odrobiłeś już prawie wszystkie zadania domowe, więc możesz poświęć czas na powtórzenie materiału.

Z markotną miną Harry wyłowił widelec z podłogi i wyciągnął go w kierunku Snape'a. Nie musiał niczego mówić. Mężczyzna wymamrotał zaklęcie czyszczące, nie odrywając wzroku od gazety. Ostatnie dni, choć przepełnione niezręcznością i — w przypadku Harry'ego — obawą, udowodniły też, że jeśli tylko udawało mu się Snape'a nie drażnić, ich interakcje potrafiły być proste i intuicyjne.

Rzuciwszy krótkie „dzięki”, dźgnął jajecznicę bez entuzjazmu. „Podstawy czarodziejskiego prawa i ustroju politycznego Anglii” zdecydowanie nie należały do pozycji, którą wybrałby do czytania z własnej woli. Niektóre zagadnienia potrafiły być nawet ciekawe, szczególnie jeśli Snape w przystępny sposób o nich opowiadał, ale koniec końców jedynie działanie Wydziału Aurorów przykuło jego uwagę. Jeszcze nie wiedział, co będzie w przyszłości robił, ale praca aurora wydawała się naprawdę interesująca.

Na zewnątrz panował zbyt duży upał, by spędzać dzień w ogrodzie, więc pół godziny później Harry zaszył się w ulubionym fotelu w bibliotece. Parne powietrze lata przenikało przez otwarte okno. Czarownica z obrazu przy drzwiach obserwowała go z wyrazem zdegustowania na twarzy. Swoim zachowaniem przypominała Snape'a i Harry zastanawiał się, co takiego zrobił, że zasłużył sobie na jej niechęć. Niestety podczas każdej próby zagadnięcia lub choćby dowiedzenia się, jak ma na imię, odwarkiwała, że to nie jego interes.

Westchnąwszy, otworzył księgę na odpowiedniej stronie i skupił się na tekście.

„Podstawowe funkcje Wizengamotu 
oraz poszczególnych wydziałów Ministerstwa Magii”

„Wizengamot pełni funkcję sądowniczą, ustrojodawczą oraz ustawodawczą, a także do pewnego stopnia stoi ponad Ministrem Magii. Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że początkowo władzę w Anglii sprawowała Czarodziejska Rada, która w 1654 roku przekształciła się w Sąd Wizengamotu. Powstałe wtedy stanowisko Ministra Magii pełniło funkcję jedynie reprezentatywną i dopiero z czasem zasięg jego obowiązków został rozszerzony.

W skład Wizengamotu wchodzi pięćdziesięciu trzech członków: pięćdziesięciu sędziów oraz troje Naczelnych Magów. Podczas posiedzeń biorą udział także: minister, szefowie departamentów, sekretarz, podsekretarz oraz protokolant. Minister przewodzi spotkaniom i to on decyduje, które zmiany prawne mają zostać przedyskutowane na obradach. Większością głosów podejmuje się decyzje, czy dane prawo wprowadzić, zmodyfikować, czy znieść. Jednocześnie Wizengamot jest częściowo niezależny od stanowiska ministra i wolno mu podejmować samodzielne decyzje, jeśli są uwarunkowane Starymi Prawami. W wyjątkowych sytuacjach może również cofnąć ustawy, zdymisjonować ministra, a nawet rozwiązać cały rząd, wprowadzając ponownie Czarodziejską Radę składającą się z Piętnastu Głównych Magów.

Rozporządzeniami administracyjnymi zajmują się poszczególne departamenty, przestrzeganiem prawa Kwatera Główna Aurorów, sprawami nieletnich Rada Mniejsza, a zarządzanie szkolnictwem wchodzi do obowiązków Rady Nadzorczej. Jednocześnie minister kontroluje działania poszczególnych wydziałów, akceptuje dekrety wychodzące od departamentów oraz wprowadza samodzielne rozporządzenia.

Takie rozdzielenie funkcji ma na celu wspólną kontrolę i ochronę czarodziejskiego społeczeństwa przed samozwańczymi czarnoksiężnikami pragnącymi przejąć władzę. Przeciwnicy obecnego systemu twierdzą jednak, że Wizengamot posiada zbyt duże kompetencje i powinno się je ograniczyć do Najwyższego Sądu, umożliwiając tym powstanie nowej grupy pełniącej funkcję ustawodawczą. Zwolennicy argumentują natomiast, że w rzeczywistości siedemdziesiąt procent aktów prawnych wychodzi od samych departamentów, więc zadania Wizengamotu ograniczają się głównie do prowadzenia spraw sądowych, regulacji prawa karnego i ustroju oraz interwencji w razie nadużywania władzy przez organ lub jednostkę.”

Harry przerwał lekturę i zapatrzył się w krajobraz za oknem. Drzewa, nieporuszone nawet najlżejszym wiatrem, odznaczały się ostro na tle lazurowego nieba. Tu i ówdzie słońce rzucało głębokie cienie, ale tam, gdzie promienie docierały bez przeszkód, kąpało wszystko w jaskrawym świetle.

W końcu przewertował kilka stron, postanawiając przeczytać ponownie rozdział, który pamiętał najsłabiej.

„Ministerstwo posiada prosty sposób wykrywania czarodziejskich dzieci mugolskiego pochodzenia. Każde użycie magii poniżej jedenastego roku życia zostaje zarejestrowane przez Departament Czarodziejskiej Rodziny. Odpowiada on m.in. za wprowadzenie każdego nieletniego czarodzieja lub czarownicy do powszechnego spisu magicznego społeczeństwa oraz za przekazanie nazwisk i adresów do obecnie urzędującego dyrektora Hogwartu. Ten z kolei wpisuje je do specjalnej księgi, która jest tak zaczarowana, aby każde dziecko w wieku jedenastu lat automatycznie otrzymało list z wiadomością o przyjęciu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Trzeba jednak zaznaczyć, że na kadrze nauczycielskiej ciąży jednoczesny obowiązek osobistego powiadomienia o tym fakcie niemagicznych rodziców i ich magicznych pociech.

W przypadku rejestracji dzieci z rodzin czarodziejskich wypełniany jest certyfikat narodzin — cały proces polega na rzuceniu zaklęcia przez magouzdrowiciela odbierającego poród. Niekiedy pojawiał się precedens, że w magicznej rodzinie urodziło się dziecko niemagiczne. W momencie odkrycia tego faktu — co niekiedy następowało po wielu latach — status i prawa dziecka zostawały zmienione. Nowe regulacje ustanowione w 1850 roku dopuściły charłaków do bycia pełnoprawnymi członkami czarodziejskiego społeczeństwa.

Jeśli nastąpi śmierć biologicznych rodziców dziecka zarejestrowanego w powszechnym spisie magicznego społeczeństwa, stosuje się prawo Pierwszeństwa Krwi. Zgodnie z nim prawo do opieki otrzymuje krewny, który wyrazi akceptację, co oznacza, że przyjmuje nowego członka do rodziny. Jeśli brakuje żyjących krewnych lub zgody na akceptację, dane dziecka są automatycznie wpisywane do dokumentów adopcyjnych. Od tego momentu Urząd Adopcyjny zajmuje się poszukiwaniem rodziny zastępczej, a siedmioosobowa Rada Mniejsza podejmuje ostateczną decyzję w tej sprawie. Zakończenie formalności polega na rzuceniu zaklęcia zmieniającego status w dokumentach, ale niewpływającego na nazwisko czy dziedzictwo.”

Harry westchnął ciężko. Ścienny zegara wskazywał, że od śniadania minęła dopiero godzina, a on już miał dość. W dalszym ciągu nie rozumiał podziału funkcji między Wizengamotem, departamentami a ministrem, więc nie sądził, by czytanie tego samego po raz kolejny coś mu dało. W końcu uznał, że spędzi dzień produktywniej, dokończając ostatnie zadanie wakacyjne. Dzięki temu od jutra będzie miał więcej wolnego czasu.

Zakopał się w stercie ksiąg i skupił na wypisaniu wszystkich właściwości tojadu żółtego oraz wymienieniu eliksirów, w jakich roślina ta jest stosowana. Właśnie nanosił ostatnią poprawkę, kiedy do biblioteki wszedł Snape.

— Skończyłem — powiedział Harry, wskazując pergamin.

Mężczyzna podszedł do stolika i zeskanował esej wzrokiem. Niekiedy zatrzymywał się tu i ówdzie, ale o dziwo, ostatecznie mruknął niezobowiązująco, co było znakiem, że nie ma się do czego przyczepić. Harry wypuścił długo wstrzymywany oddech.

— Powiedz, z ilu departamentów składa się angielskie ministerstwo magii oraz nazwij mi je — rozkazał Snape, po czym zasiadł naprzeciw Harry'ego na jednym ze skórzanych foteli.

— Jest osiem departamentów... [1] — zaczął Harry, zupełnie niezaskoczony poleceniem. Codzienne przepytywanie z przeczytanego materiału stanowiło już rutynę. — Departament Magicznego Transportu z Głównym Biurem Sieci Fiuu i… eee… nie pamiętam.

— Zarządem Nadzoru Miotlarskiego, Komisją Kwalifikacyjną Teleportacji i Urzędem Świstoklików — uzupełnił Snape, choć ton jego głosu zdradzał naganę.

— No tak. Więc potem mamy Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, w którym mieści się Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe, Kwatera Główna Amnezjatorów i Komitet Łagodzenia Mugoli. Czy często pogotowie ratunkowe przychodzi do domów czarodziejskich? — zapytał nagle.

Wszak czarodzieje mogli dostać się do szpitala w mgnieniu oka, na przykład aportując się albo używając sieci Fiuu. W ich przypadku wzywanie pogotowia wydawało się trochę zbędne.

— Ach… czyżbyś pośrednio nawiązywał do nieszczęsnego wydarzenia, jakim było nadmuchanie twojej ciotki?

Uch. Harry nie miał pojęcia, że Snape o tym wie.

— Eee, to był wypadek.

— Nie wątpię — zakpił mężczyzna. — Odpowiedź na twoje pytanie brzmi „tak”. Jest sporo sytuacji, w których potrzeba natychmiastowej pomocy na miejscu. Ministerstwo posiada specjalne urządzenie powiadamiające o magicznych wypadkach, w które zamieszani są mugole. Czarodzieje natomiast sami wzywają pogotowie lub siecią Fiuu kontaktują się z najbliższym szpitalem z prośbą o wysłanie magomedyka.

— W jaki sposób wzywa się pogotowie?

— Wypowiadając słowa auxilium me [2].

Harry rozejrzał się po bibliotece, w każdej chwili spodziewając się wtargnięcia pracowników ministerstwa. Nic się jednak nie stało.

— Um… chyba nie zadziałało.

Prawy kącik ust Snape'a uniósł się lekko.

— Czy wspominałem, że inkantacja działa wyłącznie wtedy, gdy czyjeś życie jest zagrożone? — Jasne, a niby po co?, miał odburknąć Harry, ale w porę ugryzł się w język. — Jak nazywają się pozostałe departamenty?

Harry odpowiedział bezbłędnie, choć przy ostatnim zmarszczył brwi.

— Ósmy to Departament Tajemnic, ale nie mam pojęcia, czym się zajmuje.

— Ponieważ jest to tajemnicą. Tylko Niewymowni to wiedzą.

Nagle Snape przekrzywił lekko głowę, spoglądając uważnie na Harry'ego. Ciemne oczy skupiły się najpierw na pociągłej twarzy, po czym prześlizgnęły niżej, na dłonie. Przez sekundę mężczyzna wydawał się być zaskoczony tym, co widzi. Długie palce jego własnej dłoni jakby bez udziału świadomości potarły wierzch drugiej. W końcu wyprostował się w fotelu, otrząsając się z tego dziwnego marazmu.

— No dobrze, a w jaki sposób działa ustanawianie praw?

Harry skubnął nerwowo orle pióro leżące na stole. Postanowił zignorować niespodziewane zachowanie Snape'a i skupić się na znalezieniu poprawnej odpowiedzi, ale nie bardzo mu to wychodziło. Wypuścił oddech z irytacją i burknął gniewnie:

— Wszyscy je ustanawiają! Jakby nie mogli się zdecydować, komu powierzyć to zadanie.

— Czyżby? A co Wizengamot czy minister wie o tym, jakie tereny duchy powinny zamieszkiwać, ilu amnezjatorów potrzeba, żeby w razie katastrofy skutecznie przeciwdziałać ujawnieniu naszego świata albo czy powinniśmy znieść embargo na latające dywany? Edykty to pomniejsze akty prawne. Są konieczne do sprawnego funkcjonowania społeczeństwa, ale nie są na tyle istotne, żeby zawracać nimi głowę Wizengamotowi. To właśnie departament wdraża badania, dzięki którym ma największą wiedzę w swojej dziedzinie, do czego dochodzi jeszcze zawodowe doświadczenie pracowników. Czy to jednak znaczy, że mają rządzić krajem? Co wtedy miałoby stać się z Wizengamotem czy ministrem? Są niepotrzebni?

Harry zastanowił się nad tym przez chwilę, a następnie potrząsnął przecząco głową.

— Tutaj konieczna jest odgórna kontrola — kontynuował Snape. — Co najmniej raz w miesiącu departamenty przedstawiają ministrowi raporty ze swojej pracy i ewentualne plany zmiany ustaw. Dzięki temu wie on, co się dzieje w całym ministerstwie i może zdecydować, które zmiany zatwierdzić samodzielnie, a które są konieczne do przedstawienia Wizengamotowi. Wizengamot natomiast zajmuje się prawem karnym i sprawami sądowymi oraz strukturą rządu i jego nadzorowaniem. W skrócie, gdy minister czuwa nad pracą departamentów, Wizengamot czuwa nad pracą ministra.

Harry pomyślał, że w takim ujęciu nie było to zbyt trudne do zrozumienia.

— Czy minister ma możliwość samodzielnego ustanawiania praw?

— W zasadzie nie, choć istnieje pewien przepis, dzięki któremu byłoby to możliwe. Potrzebne są jednak na to ściśle określone warunki, a Wizengamot ma możliwość zawetowania zmian, jeśli uzna, że są sprzeczne z interesem społeczeństwa. — Po chwili milczenia Snape dodał: — Na dzisiaj skończymy, ale jest jeszcze coś, o czym chciałbym ci powiedzieć. Chodź ze mną.

Jak się okazało, Harry został zaprowadzony do gabinetu, w którym podsłuchał rozmowę z dyrektorem. W zasadzie wszystko wyglądało tak samo — kominek z fasadą z grafitowego marmuru, gruby, ciemnozielony dywan, skórzane fotele, kilka półek ze starymi księgami i oszklona gablotka zapełniona fiolkami różnego kształtu i koloru. Jedyną nowością była kamienna misa ozdobiona na brzegach runami i kilkanaście flakonów stojących na pulpicie biurka.

Snape wskazał na nie ręką i wytłumaczył:

— Tutaj widzisz wspomnienia profesora Dumbledore'a, a ten artefakt nazywany jest myślodsiewnią.

Następnie wyjaśnił sposób jego działania i ujawnił, co było prawdziwym celem ataku na ministerstwo. Harry dowiedział się, że skradziona księga zawiera zapiski samego Salazara Slytherina, a ponieważ użyto wężomowy, jedynymi osobami potrafiącymi ją przeczytać są Voldemort i sam Harry.

— Wczoraj dostałem instrukcję zrobienia nieznanego nam eliksiru — kontynuował Snape, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek pożółkłego pergaminu. — Chcemy się dowiedzieć, jakie posiada właściwości i czy istnieje na niego antidotum. Swego czasu profesor Dumbledore zajmował się badaniem księgi, więc twoim zadaniem będzie odnalezienie w jego wspomnieniach potrzebnych informacji, a następnie ich przetłumaczenie. Pozwoli nam to przeciwdziałać planom Czarnego Pana, kiedy zechce użyć uwarzonego przeze mnie eliksiru.

No i nici z wolnego czasu, przemknęło Harry'emu przez głowę.

— Jednakże — dodał Snape, przyszpilając go ciemnym spojrzeniem. Zniżył głos tak bardzo, że następnie słowa brzmiały jak złowieszczy szept: — wciąż nie opanowałeś sztuki oklumencji. Nie zawaham się użyć na tobie Obliviate, by wymazać kilka ostatnich dni, jeśli dasz mi choć cień podejrzenia, że Czarny Pan grzebie ci w głowie, bo nie przykładałeś się do nauki.

Harry przełknął głośno i przytaknął energicznie.

— Znakomicie, że się rozumiemy.

Snape opróżnił zawartość pierwszego flakonu i gestem zaprosił go bliżej.

Harry spojrzał w kamienną misę, gdzie gwałtownie kłębiła się biała substancja. Pochylił się, aż czubkiem nosa dotknął niespokojnej powierzchni. Zaczął opadać głową w dół, wessany przez wir wspomnień, ale zamiast uderzyć z łoskotem o dno, stanął w czyimś gabinecie. W powietrzu unosiło się kilka magicznych płomyków rzucających na ściany rozmigotane cienie. Za mahoniowym biurkiem siedział Dumbledore, a wyglądał tak jak zawsze — na zakrzywionym nosie miał zatknięte okulary-połówki, a długie włosy i broda lśniły srebrzyście.

Gruba, oprawiona w czarną skórę księga spoczywała w jego rękach.

Harry podszedł bliżej i przyjrzał się tytułowej stronie. Na samym środku widniał namalowany czarnym atramentem herb z wizerunkiem węża, będący niemal identyczny jak ten, który ozdabiał stół Slytherinu. Tuż pod nim natomiast znajdowało się coś, co w pierwszej chwili przypominało runy, których Hermiona niejednokrotnie uczyła się w pokoju wspólnym. Potem jednak ułożyły się w słowa. Słowa wyglądające jak angielski.

Dziennik Salazara Slytherina

— To nie jest książka! — wykrzyknął zdumiony Harry. — To zwykły dziennik!

Choć może nie do końca taki zwykły, skoro należał do jednego z założycieli Hogwartu. Nic dziwnego, że Voldemort chciał mieć go na własność.

Widmowy Dumbledore rzucił kilka dziwnie brzmiących zaklęć i przewrócił tytułową stronicę.

Dopiero wtedy Harry zrozumiał, że dziennik był pewnym rodzajem dokumentacji magicznych dokonań. Znajdowały się w nim nowo stworzone zaklęcia i eliksiry oraz sporo wywodów na temat samej natury magii. Okazało się, że Slazara Slytherina bardzo interesowała jej geneza. Teoretyzował, że czarodzieje mogą posiadać magiczne rdzenie, czyli pewien swoisty rodzaj niewyczerpanego źródła, coś podobnego do duszy. Inne teorie zakładały, że magia jest rozproszona, ponieważ znajduje się w całym ciele. Dowodem na to miał być chociażby fakt, że krew czy włosy posiadają magiczne właściwości. Próbował też łączyć idee, twierdząc, że możliwe są oba wyjaśnienia jednocześnie. Rdzeń może naładowywać całe ciało energią.

Ale to nie było wszystko. Slytherin pochodził z czasów, kiedy na wyspach brytyjskich wciąż popularne było pogaństwo. Wierzył, podobnie jak wielu innych, że magia została dana człowiekowi przez boginię ziemi — matkę życia, płodności i dobrobytu oraz królową pośród boskiego panteonu, mistrzynię nadprzyrodzonej mocy. To ona wybrała godnego reprezentanta gatunku ludzkiego, ofiarowując mu magię i tworząc go tym samym na własne podobieństwo. Wkrótce, widząc piękno w swoim stworzeniu, Anann obdarowała też inne istoty. Jednak nie wszyscy bogowie byli zadowoleni z jej decyzji. Zazdrosna bogini księżyca ukarała Wybranego, przeklinając jego pierworodnego syna. Od tego momentu, gdy pełnia ukazywała się na niebie, Chéad zamieniał się w wilka, czcząc Arianrhod poprzez odwieczny rytm rodzenia się i umierania.

Niestety Slytherin wierzył również, że magia jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i dlatego czarodzieje nie powinni tworzyć związków z mugolami. Według niego rozrzedzało to krew przyszłych potomków, powodując poczęcia charłaków i słabszych czarodziei. Oczywiście Harry się z tym nie zgadzał. Sama Hermiona była wystarczającym dowodem, że można być silnym czarodziejem bez posiadania magicznych rodziców.

Kiedy wreszcie wynurzył się z myślodsiewni, Snape czekał na niego w fotelu, stukając palcami w podłokietnik.

— I jak? — zapytał bez ogródek.

Harry zaczął opowiadać, gestykulując z przejęciem. Od zawsze podświadomie wiedział, że magia jest czymś jednocześnie żywym i nieuchwytnym, ale jeszcze nigdy nie spotkał osoby, która z taką determinacją próbowałby rozwiązać tajemnicę jej natury. Po raz pierwszy też pojął, jak daleko sięgają korzenie przekonania o wyższości czarodziejów nad mugolami — oni wierzyli, że zostali pobłogosławieni przez samą królową bogów.

Nagle zamilkł, zauważywszy, że wąskie wargi Snape'a ułożyły się w cienką linię, a dłoń zacisnęła się na podłokietniku. Cisza, która zapadła, wręcz dzwoniła w uszach.

— Czy zdajesz sobie sprawę — zaczął mężczyzna ledwo dosłyszalnym szeptem. Powoli wstał, sprawiając, że Harry cofnął się instynktownie — że to jest bardzo czarna magia?

Harry nie potrafił zrozumieć.

— Mylisz się — powiedział w końcu. — A nawet jeśli to prawda, to jest tam też dużo innych, fascynujących rzeczy.

Snape przytknął dłoń do czoła i przez chwilę stał pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami.

— To był zły pomysł. Powiem Albusowi, żeby zabrał te wspomnienia.

— Co?! — wykrzyknął Harry. — Czemu? Sam mówiłeś, że musimy wiedzieć, co Voldemort planuje!

Snape opuścił rękę.

— Są rzeczy ważniejsze od tego.

— Co może być ważniejsze?

Wąskie wargi Snape wykrzywiły się w grymasie.

— Chociażby to, żebyś nie wciągnął się w studiowanie czarnej magii.

— I kto to mówi — zadrwił Harry.

Snape uderzył pięścią w blat biurka z taką siłą, że kałamarze podskoczyły, podobnie jak sam Harry.

— Właśnie dlatego, że mam o tym pojęcie! — Teraz Snape był po prostu wściekły. — Jeśli ta księga — wskazał palcem w kierunku myślodsiewni — jest dla ciebie fascynująca, to obawiam się myśleć, jakie inne rodzaje magii cię zainteresują. Znam ludzi, którzy zatracili się w mrocznych sztukach. Widziałem, jak gubią trzeźwy osąd tego, co jest akceptowalne, a co nie. Pozbywanie kogoś duszy? Czemu nie? To jest fascynujące. Opętywanie ludzi, niszczenie czyjegoś ciała kawałek po kawałku, rozdzieranie umysłu…

— Przestań!

Snape przerwał swoją litanię okropieństw.

Nagle Harry poczuł się zmęczony. Osunął się powoli na krzesło.

— To nie tak. — Potarł czoło, próbując skupić myśli. — Slytherin był głównie zainteresowany pochodzeniem magii, a to jest interesujące, bo nikt nie wie, czym tak właściwie jest ani skąd pochodzi. Trafiłem na tylko kilka teorii, ale skoro nie znalazłem niczego, co mogłoby zaszkodzić drugiemu człowiekowi, wydawało mi się, że mam pojęcie, o czym jest ta księga. I po prostu… pomimo tego, kim był Slytherin i pomimo jego poglądów, wydaje się być inteligentny i wiedzieć naprawdę dużo o naturze magii. To wszystko.

Snape westchnął i również usiadł.

— Mówisz tak tylko po to, żebym pozwolił ci czytać tę księgę.

— Mówię prawdę.

Kiedy Harry spojrzał Snape'owi w oczy, poczuł dziwną sensację, jakby muśnięcie w umyśle, a wraz z nią nadeszło przekonanie, że Snape użył na nim legilimencji.

— Twoja reakcja mnie zaskoczyła. Po tym, co powiedział profesor Dumbledore… — urwał i pokręcił głową. — A więc dobrze. Muszę jednak wiedzieć, jeśli sytuacja się zmieni. Nie mogę ci zaufać w tak ważnej kwestii. W przypadku czarnej magii nie ma miejsca na zaufanie.

Harry zrozumiał, że Snape będzie sprawdzał jego prawdomówność. Skinął głową, zgadzając się na taki układ.


* * *


Cały następny dzień Harry spędził na oglądaniu wspomnień. Pomimo że Snape zdradził mu sposób na zamrożenie dowolnego momentu — coś, co wcześniej nie sądził, że jest możliwe w myślodsiewni — i skupił się głównie na szukaniu eliksiru, którego dokładny opis miał skopiowany na pergaminie, było to żmudne i długotrwałe zajęcie.

Jeszcze tego samego dnia odkrył również, że księga rzeczywiście jest bardzo mroczna i wreszcie w pełni zrozumiał reakcję Snape'a.

Slytherina interesowała istota magii, ponieważ pragnął zwiększyć własną moc, grabiąc z niej innych czarodziejów. Było tam również sporo zaklęć pozwalających sprawować kontrolę nad drugim człowiekiem, a jedne były okropniejsze od drugich. Czy pozostali założyciele Hogwartu wiedzieli, jak bardzo Salazar jest zauroczony czarną magią? Jak niebezpieczną dysponuje wiedzą? Jak potworną ma ambicję?

Harry wyszedł z myślodsiewni zbyt wstrząśnięty, by zostać w niej dłużej. Snape spojrzał na niego ze swojego miejsca w fotelu i odłożył księgę, którą czytał.

— Co się stało?

Nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Jego ręce drżały, gdy zacisnął je na oparciu fotela w próbie odzyskania nad sobą kontroli. Wziął głęboki oddech i skupił się na wyrzuceniu z umysłu potwornych obrazów.

Lascivius.

To jedno słowo wystarczyło Snape'owi. Skinął głową ze zrozumieniem.

— Tak, to zaklęcie akurat jest mi znane. Ofiara czuje tak wielką żądzę, że z ochotą przyjmie dotyk każdego, nawet swojego oprawcy. Będzie błagać o zaspokojenie, a jeśli zostanie jej to odmówione, czekają ją bardzo przykre konsekwencje. — Harry wiedział jakie. Slytherin wystarczająco dokładnie je opisał w swoim dzienniku. Ludzie popadali w szaleństwo, a u mężczyzn członek pękał od nadmiaru krwi. Byli gotowi zrobić wszystko, nawet zgwałcić własne dzieci, byle tylko rozładować seksualne napięcie. — Twierdzi się, że powstało około tysiąc dwusetnego roku, ale widać miało to miejsce wcześniej. Slytherin stworzył je czy jedynie opisał?

— Stworzył — odpowiedział Harry z najwyższą odrazą. — Dużo osób je zna? — zapytał nagle zaalarmowany faktem, że nikt nigdy nie mówił mu o takich rzeczach. Jak ma się bronić, skoro przez cały czas żył w przekonaniu, że nie istniało nic gorszego od niewybaczalnych?

— Bardzo niewielu. W całym swoim życiu widziałem to zaklęcie w użyciu tylko raz.

Harry wybałuszył oczy.

Widziałeś?

— Służba u Czarnego Pana to nie przelewki — powiedział Snape niecierpliwie. — W każdym razie ten jeden raz wystarczył mi na całe życie.

Pomimo makabrycznych słów Snape wyglądał na zadowolonego i nietrudno było zgadnąć dlaczego. Właśnie otrzymał niezbity dowód, że Harry'ego rzeczywiście nie interesowała czarna magia.


* * *


Czwartego dnia znalazł eliksir, o którym Snape wspominał.

Snape zgodził się, że zebrane dotąd informacje na razie im wystarczą. Harry wynotował nazwy eliksirów i formuły zaklęć, na które natknął się w czasie swoich poszukiwań, krótko opisując ich działanie, więc posiadali ogólne pojęcie, co zawiera księga. Miał powrócić do tłumaczenia dopiero w Hogwarcie, poświęcając na to część każdego weekendu.

Wpatrywał się w pergamin, na którym spisał działanie eliksiru oraz instrukcje, jak przygotować antidotum. Od czasu do czasu poprawiał jakieś słowo lub nawet całe zdanie, nagle zdając sobie sprawę, że przepisał je w wężomowie.

Mikstura, która zainteresowała Voldemorta, posiadała podobne działanie do Imperiusa. Po podaniu eliksiru ofiara stawała się podatna na pierwszą wypowiedzianą sugestię. Informacja kodowała się w umyśle tak silnie, że osoba starała się wykonać zadanie nawet za cenę własnego życia. Eliksiru nie można było zwalczyć w inny sposób, niż podając antidotum, a ponieważ działał subtelnie, wykrycie go stawało się jeszcze trudniejsze niż w przypadku klątwy Imperius. Na szczęście na kartach dziennika Salazar opisał także skutek uboczny — czarodziej będący pod jego wpływem stawał się impulsywny, a im dłużej nie udawało mu się spełnić sugestii, tym agresywniej się zachowywał i tym częściej działał bez zastanowienia.

Harry westchnął ciężko. Trudno było mu teraz uwierzyć, że jeszcze tak niedawno czuł jakąkolwiek fascynację księgą Salazara.

— Muszę dopilnować eliksiru — odezwał się Snape, chowając wspomnienia do flakonów i odkładając je na półkę. Myślodsiewnia stała teraz pusta pośrodku biurka. — Milly przyniesie kolację do sypialni i za godzinę spotkamy się w pokoju ćwiczeń na lekcję oklumencji.

Kiedy minęła godzina i Snape nie przychodził, Harry zszedł do laboratorium. Grzecznie zapukał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Uchylił drzwi i zerknął do środka. Na długim stole eliksir bulgotał leniwie w kociołku, ale po Snapie nie było ani śladu. Harry westchnął ze zirytowaniem i wrócił na drugie piętro, żeby sprawdzić, czy mężczyzna wrócił do gabinetu. Niestety tutaj również go nie było.

Jednakże pewna rzecz przykuła uwagę Harry'ego.

W myślodsiewni — jeszcze niedawno pustej — kłębiły się wspomnienia. I bynajmniej nie były to wspomnienia profesora Dumbledore'a, bo wszystkie flakony stały zapieczętowane na półce.

Zaciekawiony podszedł bliżej i spojrzał w kamienną misę. Wtem coś rudego śmignęło na powierzchni i mógłby przysiąc, że…

Serce Harry'ego przyspieszyło swój bieg. Na chwilę zerknął za siebie, uważnie nasłuchując. Spodziewał się skrzypnięcia drewnianych desek lub stukotu obcasów, ale cały dom przesiąkała cisza tak głęboka, że miarowe tykanie zegara wydawało się brzmieć nienaturalnie głośno.

Wpatrzył się ponownie w taflę myślodsiewni. Teraz widział to wyraźnie; Lily uśmiechała się promiennie, odgarniając zabłąkany kosmyk z twarzy.

Coś jednak powstrzymywało Harry'ego przed naruszeniem prywatności Snape'a. Wiedział, że jeśli to zrobi, mężczyzna wpadnie w furię. Ale on przecież grzebie w twojej głowie podczas każdej lekcji oklumencji, przypomniał mu cichy głosik, zasługujesz przynajmniej na poznanie swojej mamy. Poza tym o tylu rzeczach ci nie mówi. Kto wie, co jeszcze ukrywa?

A jednak Harry wiedział również, że Snape nie wchodzi do jego umysłu ze złośliwości, ale by nauczyć go obrony. I czy naprawdę chce ryzykować zniszczenie tej kruchej równowagi, którą wypracowali? Czy zaspokojenie ciekawości warte jest powrotu do nienawiści i okrucieństwa?

Z ogromnym żalem odsunął się od kamiennej misy.

Wtem za plecami usłyszał głos:

— Paniczu Harry, Pan Snape kazał przekazać, że…

Harry podskoczył z zaskoczenia. Reszty wypowiedzi Milly już nie usłyszał, gdyż rąbek szaty musnął przez przypadek powierzchnię myślodsiewni, wciągając go do środka.

_____________________
[1] Siedem było w kanonie, ale ja dodałam jeszcze Departament Rodziny.
[2] Łac. pomóż mi.



 ~ ♠ ~


A/N: To była moja najdłuższa przerwa — prawie 5 miesięcy od ostatniej aktualizacji. Choć zaczęłam pisać od początku lipca, w moim życiu wiele się działo, a także przeszłam gigantyczny kryzys twórczy. Tak więc „Księga Salazara” doczekała się kilku wersji, mnóstwa poprawek, praktycznie koniec został przeniesiony na początek, a początek na koniec (wpierw rozdział miał otwierać Harry). Określenie „brak satysfakcji” nie jest w stanie pokryć tego, co osobiście myślałam na temat jakości tego rozdziału. Bardziej adekwatne byłoby „kompletna pomyłka” i „zupełnie do kitu”. A tymczasem czas wolny systematycznie się kurczył, aż skurczył się do zera, a ja jeszcze nigdy nie musiałam spędzić tak dużej ilości godzin na pisanie, zanim mogłam uznać to, co robię, za akceptowalne. Ale nareszcie mogę odetchnąć z ulgą! Jeden z najtrudniejszych rozdziałów mam za sobą. Teraz powinno być z górki. W każdym razie jestem dobrej myśli :)

Ponieważ mogę tylko zgadywać, czy rozdział Wam się spodoba, liczę na Wasze komentarze. Dajcie znać, czy moja praca była w ogóle warta złamanego knuta ;)

16 komentarzy:

  1. Witaj.

    Podobało się jak zawsze. Podkreślasz, że właśnie napisałaś jeden z trudniejszych rozdziałów. Nie wiem, czy ma to stanowić zachętę do konstruktywnej krytyki, czy nie. Być może potrzebujesz odpoczynku dla odzyskania sił twórczych albo opowiedzenia na czym owe trudności polegały. Chętnie przeczytam, może się czegoś nauczę.

    Wybacz, najlepszy jestem w szukaniu dziury w całym. Zasłużone chwalenie na przykład za doskonałe dramaturgiczne rozegranie wątku z nadopiekuńczością Snape'a zostawiam innym. Nie pasuje mi tylko jedna drobnostka, Harry myśli o swoim ojcu: "per ten mężczyzna". Nie wiem jak innym, ale mi zgrzyta. Po wszystkim co zaszło, powinna już nastąpić jakaś zmiana w wzajemnych relacjach. Tymczasem Ty wracasz do wzajemnego chłodu.

    Poważniejsze zastrzeżenia żywię względem zaprezentowanych tu wyobrażeń o władzy. Prawa (tzn. ustawy) nie działają pod dane pilne okoliczności. Tu w grę wchodzą co najwyżej rozporządzenia. Ponadto władza ustrojodawcza nie istnieje i istnieć nie może z kilku powodów:
    Już od czasów Arystotelesa ustroje dzielimy podług stosunku między liczbą poddanych a liczbą rządzących. Im bardziej liczby się ze sobą pokrywają, tym większy egalitaryzm i demokratyzm. A jeśli one się skrajnie nie pokrywają, pojawia się jedynowładztwo. Stąd też:

    Forma: (zepsuta) (godziwa)
    Jedynowładcza: tyrania monarchia
    Mniejszościowa: oligarchia arystokracja
    Większościowa: ochlokracja demokracja


    Na jednym biegunie pojawia się więc tyrania i monarchia (czyli zdeprawowana i niezdeprawowana forma jedynowładztwa), a na drugim demokracja bezpośrednia i ochlokracja (czyli odpowiednio godziwa i niegodziwa forma wielowładztwa). Pośrodku zaś występują różne warianty pośrednie, elitarystyczne lub oligarchiczne. Zatem, jeśli istnieje instytucjonalna władza ustrojodawcza można pytać czy wpływa na nią: a) większość, b) mniejszość, c) wyróżniona jednostka. Wracamy do punktu wyjścia. Władza ustrojodawcza ma niejako genetycznie zakodowaną preferencję ustrojową. Chyba, że istnieje jeszcze jakaś władza nad-ustrojodawcza, decydująca o tym, co ile lat i na jakich zasadach można zmienić ustrój, włączając lub wyłączając z niego demokratyczną bądź niedemokratyczną władzę ustrojodawczą (i tak w nieskończoność). Od razu też pojawia się problem usankcjonowania tejże władzy. Kto egzekwuje jej postanowienia i łamie ewentualny opór? Każdy ustrój do czego innego się odwołuje, w czym innym widzi swój fundament i dysponuje ideologią dyskredytującą pozostałe.

    W świecie czarodziejów powoływanie rady przypomina mi coś w rodzaju władzy powoływanej na czas stanu wyjątkowego, a nie zmianę ustroju. Wydaje mi się też, że byłoby logiczne, gdyby za rozróżnieniem trzech rodzajów władzy szedł instytucjonalny trójpodział.

    Ok. Koniec marudzenia. :) Czekamy na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że nie czeka mnie kolejna długa przerwa w lekturze. Pozdrawiam. Humanożerca vel Apollo, vel A.
    Ps: Niektórzy próbowali skonstruować jeszcze jeden ustrój stanowiący idealne połączenie: monarchii, arystokracji i demokracji.
    Ps1: Proszę o wycięcie mojego poprzedniego, anonimowego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak obszerny komentarz, nawet jeśli jest on szukaniem dziury w całym :D Akurat opis władzy w czarodziejskiej Anglii był dla mnie szczególnie trudny, bo z kanonu właściwie mamy szczątkową wiedzę na ten temat. Do tej pory na przykład zastanawiam się, kto decydował, że Scrimegour zastąpi Knota w 7 tomie :) Jednocześnie nie chciałam za bardzo dodawać rzeczy, których nie było. Poskładam więc w całość to, co było dostępne, a efekt widać i bronić go jakoś szczególnie nie będę :)

      Trudności z tym rozdziałem chyba polegały na tym, że wiele rozpoczętych wcześniej wątków trzeba było w końcu ruszyć, więc po prostu odhaczałam je kolejno z listy, zamiast skupić się na jednej rzeczy, jak to mam w zwyczaju. Do tego wiele wątków wymagało ode mnie dopracowania, bo nie miałam całego zarysu i tutaj potykałam się o limity swojej wyobraźni. W ogóle pisząc "Księgę Salazara", miałam problemy z wizualizowaniem danych scen - tego, jak bohaterowie wyglądają, co robią, co się wokół nich dzieje. Wcześniej zawsze widziałam wszystko w każdym detalu, jakbym sama była na miejscu akcji.

      Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!
      Phoe

      Usuń
  2. No nareszcie! Uwielbiam twój sposób pisania. Tak łatwo i lekko się czyta twoje słowa, że nawet nie zauważyłam kiedy rozdział się skończył.
    Podoba mi się takie rozdwojenie akcji, kiedy bohater robi coś i myśli o czymś innym, tak jak Snape na początku. Niektórzy nie potrafią zrobić tego sensownie jednak Ci wyszło to rewelacyjnie.
    Rozmowa Harry'ego ze Snape'em o wzywaniu czarodziejskiego pogotowia mnie rozbawiła. Jednocześnie cieszy mnie, że ich stosunki są w miarę normalne. Przynajmniej dopułki się nie pokłócą.
    Co do Księgi Salazara, jeśli chodzi o fragment o pochodzeniu magii to zgadzam się z Harry'm, że to wcale nie jest czarna magia, a Snape przesadza. W sumie może to wynikać z jego hmmm, troski o Harry'ego. Jakkolwiek to dziwnie brzmi :) Cieszę się, że Harry pokazał swoją postawą, że wcale nie jest zainteresowany czarną Magią. A Snape'owi ulżyło :P. Ja już mam swoją teorię na jego temat...
    Ach ta myślodsiewnia. Czemu to się kończy w takim momencie? Och! Mam nadzieję, że Snape zrozumie, że Harry wpadł do niej przypadkowo. W końcu ma świadka.
    A ty pisz szybko. No chyba nie każesz czekać długo w takim momencie! Weny życzę.
    Wiki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć od siebie o zakończeniu? Uwielbiam cliffhangery, ale doskonale o tym wiesz :D Prawdopodobnie jeszcze wiele rozdziałów zakończę w zawieszeniu. Po prostu sprawia mi satysfakcję torturowanie czytelnika (jakkolwiek dziwnie to brzmi XD).

      Pozdrówka,
      Phoe

      Usuń
  3. Jest! W końcu! Przeczytałam rozdział wczoraj późnym wieczorem, ale nie chciało mi się jakoś szczególnie myśleć po przeczytaniu tak bardzo obfitego w informacje rozdziału.
    Potrafię dostrzec dlaczego miałaś problemy z tym rozdziałem. Te informacje o systemie ustawodawczym rzeczywiście w kanonie były szczątkowe, gdyż Rowling bardziej naciskała na wątki główne.
    Potrafię dostrzec zmianę w zachowaniu Severusa i Harry'ego. Może nie stali się jakimiś super przyjaciółmi, ale są ze sobą w względnie dobrych stosunkach. Harry powstrzymywał się przed pyskowaniem i to mu się chwali (bo kto chce mieć do czynienia ze złym Sevem?).
    Co do tej księgi, stworzonej czy też napisanej przez samego Salazara to po opisaniu tego zaklęcia żądzy zgadzam się częściowo, że ten rodzaj magii jest mroczniejszy niż jak do tej pory można było uznać czarną magię. Rozumiem też zachowanie Snape'a, ale nie powinien wmawiać Harry'emu swoich zapatrywań co do tejże magii. A chwilowa fascynacja Harry'ego została szybko zastąpiona przerażeniem, co ucieszyło Severusa, a każda osoba znająca Pottera wie, że chłopak nie lubi gdy ktoś inny jest krzywdzony (chociaż zdarzają się wyjątki od reguły, jak np. akcja z Draco w łazience w szóstym tomie, kiedy to oberwał Sectumsemprą - przypadkowo, czy nie, ale oberwał).
    A zakończenie z myślodsiewnią i Harrym wpadającym tam... (nawiasem mówiąc można wejść do myślodsiewni poprzez dotknięcie rąbkiem szaty? Coś naciągane... ale nie mnie to oceniać). Kiedy Snape się o tym dowie... będzie raczej zły, ale z drugiej strony Harry może się dowiedzieć o przeszłości mamy.
    Pozdrawiam i z wielką niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy po raz pierwszy zastanawiałam się, co powinno znaleźć się w księdze Salazara, miałam niełatwy orzech do zgryzienia. Wiadomo było przecież od początku - a dokładniej od rozmowy Dumbledore'a ze Snapem po skradzeniu przez Voldemorta księgi z ministerstwa - że znajduje się tam naprawdę mroczna magia. Ale jak teraz wymyśleć coś nabrawdę budzącego grozę, nawet gorszego od Niewybaczalnych, żeby słowa dyrektora nie okazały się bezpodstawne? Dlatego bardzo ucieszył mnie komentarz, w którym dowiaduję się, że udało mi się dobrze trafić z Zaklęciem Żądzy. Choć jeszcze kilka mrocznych klątw godnych Salazara mam w zanadrzu :)

      Pozdrawiam ciepło,
      Phoe

      Usuń
  4. Zaglądając tu w oczekiwaniu na rozdział zastanawiałam się o czym będzie. Zaskoczyłaś mnie, w sumie pozytywnie. Widać, że rozdział jest dopracowany, chociaż zabrakło mi odrobiny magii. Podoba mi się wątek książki, sama bym taką dorwała i poczytała, ciekawe co jeszcze się w tej książce znajdzie. Jeśli chodzi o ten fragment o prawie przyznam szczerze, że przeleciałam go jednym okiem, nie moja działka, nie jestem w stanie szukać tam żadnej dziury. Zastanawia mnie czy ten fragment został umieszczony ot tak, czy zostanie jakoś wykorzystany w przyszłości. Cieszę się, że nie należę do czysto krwistej rodziny i mogę jeść jak w chlewie :) Końcówka z myślodosiewnią bardzo przypadła mi do gustu. Chce się dobrze a wychodzi jak zwykle. Życzę weny, czasu i zdrówka :) Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawia mnie teraz, czym Cię zaskoczyłam, tym bardziej, że było to pozytywne :D Miałaś jakieś przewidywania do tego rozdziału? Ps. bety ciągle mi powtarzają, że mam tendencję do zaskakiwania. Ponoć to dobrze, więc trzymam się obranego kierunku ;)

      Co do informacji o Wizengamocie. Zawarłam te informacje, ponieważ polityka w "Magii Przynależności" odgrywa dużą rolę. Nie wiem, czy było to już wcześniej zauważone, ale kładłam w nacisk, by pokazać, w jaki sposób wszystko prawnie przebiega (umożliwienie utrzymania tożamości Pottera w tajemnicy, przeniesienie praw opiekuńczych na Snape'a, próby Knota, by dostać Harry'ego w swoje ręce, sprawa edukacji Harry'ego). Informacje zawarte w księdze były po części powtórzeniem informacji już wcześniej przemyconych, choć oczywiście wiele rzeczy rozwinęłam, i owszem, będą miały jeszcze zastosowanie w przyszłości. Wiem również, że niektórzy chcieli dowiedzieć się, czego dokładnie Harry będzie uczył się na lekcjach ze Snape'em, więc było mi po drodze, by to opisać ;)

      Pozdrawiam,
      Phoe

      Usuń
  5. Długo zbierałam się, żeby napisać jakiś komentarz i wymagało to też ponownego przeczytania ostatniego rozdziału, ale w końcu jestem i piszę. Zacznę od tego, że bezwzględnie uwielbiam Twoją wersję relacji Snape - Harry za jej nieoczywisty charakter. Snape pozostaje sobą, nie zamienia się w czułego tatę z dnia na dzień (co ma miejsce w wielu opowiadaniach tego typu) i za to ogromny plus. Poza tym muszę docenić styl i co za tym idzie dużą łatwość/przyswajalność w czytaniu, a do tego trzeba mieć predyspozycje, bo nawet najlepsza beta nie pomoże, jeśli nie ma tego "czegoś". Chociaż bez bicia przyznaję, że nie przeczytałam fragmentu o funkcjach Wizengamotu i Ministerstwa Magii zbyt dokładnie - był to dla mnie męczący moment i tu łączę się w bólu z Harrym i cieszę się, że nikt nigdy nie będzie mnie z czegoś podobnego przepytywał ;) Tym niemniej doceniam, że rozdział powstał, że jest tak obszerny i dopracowany. Ostatni wątek z myślodsiewnią choć rozpoczął się nieco inaczej niż w kanonie, to jestem przekonana i spodziewam się, że również skończy się awanturą i rzucaniem przedmiotami, ale może się mylę - jestem ciekawa rozwiązania. Niestety mało wiarygodne są dla mnie czyste intencje Pottera i jego poszanowanie dla prywatności Snape'a. Podobnie jak SS spodziewałam się bardziej, że będzie "wściubiał nos w nie swoje sprawy" i jestem trochę zawiedziona, ale to już takie moje czepialstwo. Podsumowując, przepraszam za porównywanie z kanonem, podążaj swoją drogą i twórz, bo słuszne to i godne ;) Z niecierpliwością (ale i zrozumieniem) czekam na następne rozdziały.
    Pozdrawiam, Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początek dziękuję za komentarz i wszelkie uwagi. Pozytywne czy nie - wszystkie są liczone na wagę złota :) A ponieważ kanon jest bardzo ważny, to nie gniewam się za porównywania z nim. "Magia Przynależności" jest pisana na jego bazie, a nie w oderwaniu, jak to bywa w wielu fikach. Zawsze wolałam tzw. "what if", a więc manipulowanie wydarzeniami i obserwowanie, jak się mogą dalej rozwinąć.

      Ale przechodząc do meritum, czuję dziwną satysfakcję, kiedy czytam, że informacje o fukncjonowaniu ministerstwa są trudne / nudne / ciężkie / męczące (wybrać właściwe lub zakreślić wszystkie XD). Skoro mój bohater był niezainteresowany i miał trudności ze zrozumieniem, nie byłoby w moim interesie jako autora, żeby dla czytelnika temat okazał się łatwy i fascynujący. Dlatego specjalnie starałam się przedstawić go w odrobinę mniej przystępnej formie :D Choć jeśli miałabym być szczera, mnie akurat takie rzeczy przyciągają i ciekawią bez względu na wszystko, ale wiem, że należę do mniejszości XD

      Pozdrawiam ciepło,
      Phoe

      Usuń
  6. Hejo.
    Zostałaś nominowana do Liebster Awards. Więcej info na: http://hp-opowiadanie-yaoi.blogspot.com/p/od.html
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj kiedy kolejny rozdział? :) Był dość dawno ;P A mnie bardzo zafascynowało twoje opowiadanie ^^

    weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    ech zaskoczony, że nie wściubia nosa wszędzie, ale właśnie mógłby zobaczyć wspomnienia z przebywania Harrego u wujostwa, och przestraszył się, że Harry może zainteresować się czarną magią, i co teraz zobaczy wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    wspaniale, Severus mógłby zobaczyć wspomnienia Harrego z przebywania u Dursleyów, Sev bardzo przestraszył się, że Harry może zainteresować się teraz czarną magią, i co teraz? zobaczy jednak te wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    cudownie, chciałabym aby Severus zobaczył wspomnienia Harrego z przebywania u Dursleyów... żeby zobaczył jak był traktowany... och Severus bardzo przestraszył się, że Harry może zainteresować się czarną magią, zobaczy te wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejka,
    bardzo fantastyczny rozdział, Harremu i Severusowi udało się wypracować jakąś wzajemną współpracę, ale właśnie teraz po końcówce rozdziału, to obawiam się że będzie bardzo naruszona, choć Harry nie zrobił tego specjalnie, chciał się oddalić od myśloodsiewni, to Milly go przestraszyła, czego właśnie efektem bylo wpadniecie do niej... rozpieszczony Harry... dobre sobie, mam nadzieję że Snape jednak pozna prawdę o tym jak Harry był traktowany przez wujostwo... no i ta księga Severus naprawdę się martwi aby Harry nie zainteresował się czarną magią...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Zośka

    OdpowiedzUsuń

Rss Mail Blogger Wykop Facebook Twitter More