Czarna magia jest procesem transformacji. Czarny oznacza ukrytą wiedzę, potęgę ciemności, marzenia i moc kształtowania rzeczywistości, którą chcesz osiągnąć. Magia natomiast to wznoszenie się ponad przeciętność, stawanie się nieśmiertelnym
— Michael W. Ford
Snape pochylił się nad bulgoczącym kociołkiem, dodał
szczyptę suszonych liści arniki górskiej i zamieszał trzykrotnie zgodnie z
ruchem wskazówek zegara. Odłożywszy chochlę na bok, przysunął do siebie deskę
oraz srebrny nóż. Wkrótce w cichej pracowni rozbrzmiał rytmiczny stukot ostrza,
które z precyzją rozcinało serce smoka na idealnie równe paski. Dla wprawnych
rąk zajęcie to praktycznie nie wymagało skupienia, a dla tęgiego umysłu
posiadającego wieloletnie doświadczenie było wręcz nudne. „Przygotuj pięć składników według wzoru:
ingrediencja pełna, posiekana, utarta, wyciśnięta, sproszkowana, dodaj je
kolejno w dziesięciominutowych odstępach i metodycznie mieszaj co minutę aż do
momentu uzyskania perłowego koloru”, mawiał klasyczny przepis maści na
oparzenia. Nawet Longbottom potrafiłby ją uwarzyć, gdyby choć raz użył mózgu.
Severus westchnął z niezadowoleniem. Po zniesieniu
czaru antyprzywołującego na składzik z eliksirami oraz zrobieniu skrupulatnego
przeglądu, okazało się, że zapasy Prince Manor są, mówiąc zwięźle, nędzne, a
uzupełnienie ich jest konieczne, jeśli przez najbliższe lata dom ten ma stać
się stałym miejscem pobytu poza Hogwartem. Żmudność i monotonność pracy nie byłaby
problemem, gdyby nie to, że musiał teraz dzielić swój czas pomiędzy własne
zobowiązania, koszmarne wizyty Blacka i obowiązki głowy rodu, co konsumowało
zatrważającą ilość dnia i energii. Jedno zadanie goniło drugie i po uwinięciu
się ze wszystkim ledwo starczyło mu chwili na odetchnięcie. Kiedy w porze kolacji
napięte mięśnie karku i pleców boleśnie dawały o sobie znać, marzył jedynie o
zaciszu własnej sypialni i wygodnym łóżku.
Było jednak niezaprzeczalnym kuriozum, że pomimo
zmian, jakie w jego życiu nastąpiły, i podporządkowania się zupełnie nowemu
harmonogramowi, niejednokrotnie zapominał, że w Prince Manor nie mieszka sam. W
rezydencji zawsze panowała idealna cisza, a gdy sprawdzał, co się z Potterem
dzieje, chłopak przebywał w bibliotece, ogrodzie lub swoim pokoju. Wydawało się
niemożliwym, by ktoś uwielbiający wściubiać nosa w nie swoje sprawy, nie
próbował zajrzeć w każdy kąt domu, ale Severus nie widział żadnego śladu
bytności Pottera poza tymi trzema miejscami. Choć początkowo był przekonany, że
nie odpędzi się od ciągłych pytań, próśb i miliona niezwykle ważnych
spraw, które potrafią mieć tylko nastolatkowie, ostatecznie okazało się, że
mógł spędzić całe godziny zaszyty w laboratorium czy gabinecie i Potter ani
razu nie zakłócił jego pracy.
Severus wrzucił posiekane serce do kociołka. Eliksir
zasyczał i zmienił barwę z jasnożółtej na jadowicie zieloną.
Innym kuriozum były dziwne reakcje Pottera w najmniej
spodziewanych momentach i fakt, że okazał się nie być taki głupi, jak Severus
początkowo sądził. Chłopak posiadał braki w edukacji i myślał w typowo mugolski
sposób, ale jeśli poświęciło mu się odrobinę czasu oraz zmusiło do
intelektualnego wysiłku, prace wakacyjne odrabiał na całkiem przyzwoitym poziomie.
Odkrycie to nie umniejszało jednak faktu, że bywały chwile, kiedy po
mistrzowsku popisywał się bezmyślnością, okropnymi manierami i butą. Severus od
początku podejrzewał, że mugole puszczali go samopas, pozwalając na wszystko.
Podczas lekcji oklumencji specjalnie unikał wchodzenia do wspomnień z Privet
Drive, bo nie miał najmniejszej ochoty oglądać, jak Potter jest rozpieszczany.
Wciąż też żywo pamiętał obiad w dzień po pierwszej
wizycie Blacka.
— Natychmiast zostaw ten widelec! — warknął, tracąc
cierpliwość. Momentalnie Potter zamarł, patrząc na niego rozszerzonymi oczami i
absurdalnie przypominając zagubioną owcę, która stanąwszy na rozstaju dróg, nie
wie, w którą stronę ma skręcić. — Czy ty w ogóle masz pojęcie, do czego służą
sztućce?
Potter spuścił wzrok na rząd widelców i łyżek
ustawionych po obu stronach talerza, a następnie zmarszczył brwi.
— W normalnych domach używa się tylko czterech.
W normalnych domach, pomyślał Severus z niedowierzaniem. Tym właśnie jest
definicja normalności dla tego chłopaka? Ilością sztućców na stole?
— Chyba miałeś na myśli w chlewie — prychnął, notując
w duchu, żeby przeprowadzić lekcje savoir-vivre'u dużo wcześniej, niż planował.
— Ale skoro nie jesteś przyzwyczajony do korzystania z większej ilości,
wystarczyło mnie obserwować. Jak wyobrażasz sobie twierdzić, że pochodzisz z
czarodziejskiej rodziny, skoro brakuje ci wiedzy w tak podstawowych
sprawach?
Na policzkach Pottera wykwitł rumieniec, ale choć raz
powstrzymał się od pyskowania.
Tego dnia Severus spędził pół godziny na wyjaśnianiu,
jakie zasady panują podczas posiłków w typowych czystokrwistych domach.
Wytłumaczył, że maniery wymagają jednoczesnego używania widelca oraz
noża; że każda para sztućców służy do innej potrawy, a do ciast używa się wyłącznie
najmniejszego widelczyka; a także że na kolanach rozkłada się serwetki, a małe
magiczne urządzenie, przypominające sitko, służy do odcedzania fusów z herbaty.
Zaznaczył też, że choć z reguły nie trzeba czekać, aż posiłek rozpocznie głowa
rodu, to bezwzględnie wymaga się tego podczas uroczystości i wizyt u gości.
Od tego momentu Potter nabrał nieco ogłady. Nadal
Severus musiał go poprawiać i o czymś przypominać, ale pozostawało kwestią
czasu, aż nabierze odpowiednich nawyków.
Zgasił ogień pod kociołkiem i przywołał nietłukące się
fiolki. Był w trakcie przelewania eliksiru do pierwszej z nich, kiedy usłyszał
dźwięk zaklęcia powiadamiającego. Odstawiwszy wszystko, wezwał Milly.
— Przekaż Potterowi, że wychodzę. Jeśli nie wrócę do
kolacji, zanieś posiłek do jego pokoju.
— Tak jest, sir.
Łopocząc wielkimi uszami, skrzatka skłoniła się nisko
i zniknęła z cichym pyknięciem.
Pośpiesznym krokiem Severus udał się do gabinetu,
gdzie odblokował kominek. Rzuciwszy garść proszku Fiuu, zawołał:
— Snape Manor!
Gdy wylądował na zjedzonym przez mole dywanie, od
frontowego wejścia dobyło się stukanie kołatki, uruchamiając kolejne
powiadomienie. Dezaktywował zaklęcie i uchylił drzwi. Widząc, kim są jego
niezapowiedziani goście, wykrzywił cierpko wargi.
— Bellatriks. Czemu zawdzięczam tę uroczą wizytę? —
Zza jej ramienia wysoki mężczyzna skinął głową w powitaniu. — Jugson.
— Zwykłe sprawy — odrzekła krótko.
Bez zaproszenia weszła do ponurego, wąskiego
przedpokoju, a następnie do równie ponurej bawialni.
Severus wiedział już, że Bellatriks przynosi wiadomość
od Czarnego Pana. Przez moment rozważał, czy posłużenie się posłańcem w miejsce
wezwania do Czarnego Dworu było wynikiem zachowania nowych środków ostrożności.
Z pewnością jego bliski kontakt z Dumbledore'em skutkował zwiększeniem uwagi na
podejmowane przez niego działania, zwłaszcza w tym początkowym okresie wojny. Wkrótce
jednak odrzucił tę myśl. Wysyłanie Bellatriks niosło ze sobą ryzyko, że ktoś ją
tu zobaczy.
Niechciana gorycz zrodziła się w jego piersi. Czarny
Pan dawał tym do zrozumienia, że Severus nie jest godny fatygi prywatnego
spotkania ani też nie jest na tyle ważny, by dbać o jego bezpieczeństwo.
To nie ma znaczenia, powiedział sobie. I pewnym sensie nie miało, bo
przestał być śmierciożercą lata temu. Jednak świadomość poniżenia przed innymi
pozostała. Właśnie teraz, spoglądając na bladą twarz Bellatriks, mógł łatwo
wyczytać radość, jaką odczuwała z tego powodu — widoczna była w jej karminowych
ustach, które wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu oraz zimnych oczach, w
połowie ukrytych za zasłoną rzęs i obserwujących go z satysfakcją.
— Jak tam Zakon? Wciąż spiskujesz z tym miłośnikiem
szlam i zdrajców?
— Nie bądź idiotką — syknął z irytacją. Komentarz
sprawił, że pragnienie przeklęcia jej stało się jeszcze silniejsze niż zwykle.
— Gdyby tak było, Czarny Pan wiedziałby o tym od razu. I streszczaj się. Nie
mam całego dnia.
Nagła złość zapłonęła w jej oczach.
— Możesz mówić, co chcesz, ale ja i tak znam prawdę —
wyszeptała złowieszczo.
— Przyjąłem to do wiadomości — zripostował beznamiętnie,
mając świadomość, że rozzłości ją tym jeszcze bardziej. — A teraz przejdź do
sedna sprawy.
Bellatriks machnęła różdżką, wypowiadając ujawniające
zaklęcie. Kilka purpurowych iskier wystrzeliło w powietrze i z nicości
zmaterializował się kawałek pergaminu. Severus uchwycił go zwinnie smukłymi
palcami.
— Czarny Pan chce, żebyś to uwarzył — oznajmiła wyniośle,
na co Severus uniósł brew w wyrazie kpiny. Czarownica przewróciła oczami. —
Nie, nie wiem, co to jest.
— Podejrzewam więc, że nasz pan znalazł coś ciekawego
w księdze, którą skradł.
Bellatriks wzruszyła ramionami.
— Wątpiłeś w to?
— Nie, nie wątpiłem — odpowiedział powoli, studiując
uważnie treść pergaminu. — W księdze Salazara z pewnością nie znajdują się
zwyczajne uroki albo też… eliksiry.
Klapnąwszy na kanapę, Bellatriks położyła nogi na
stoliku. Następnie rozejrzała się po pokoju, zatrzymując kolejno wzrok na
starej boazerii, półkach zapełnionych podniszczonymi księgami i okopconym,
wygaszonym palenisku.
— Ta dziura wygląda jeszcze gorzej niż poprzednio. Nie
mam pojęcia, jak możesz tu żyć.
Snape wyszarpnął różdżkę z rękawa i zaklęciem zsunął
jej nogi na podłogę.
— Co najwyraźniej nie przeszkadza ci w rozgoszczeniu
się — zadrwił. — Poza tym większość roku i tak spędzam w Hogwarcie.
Jugson, który do tej pory obserwował w ciszy ich
wymianę zdań, zaśmiał się.
— A teraz biednemu Severusowi doszły jeszcze wakacje.
— Wiedząc, co mężczyzna za chwilę powie, Severus nie potrafił się powstrzymać od
lekkiego uśmiechu. Jugson potrafił być kawałem manipulatorskiej gnidy, ale to
sprawiało, że w niektórych sytuacjach był idealnym sprzymierzeńcem, a poza tym
miał prostoduszne poczucie humoru. — Wyobraź sobie, że kiedy ostatnio
próbowałem się z nim skontaktować, dostałem zaproszenie po tygodniu,
jakby był jakimś pieprzonym hrabią wyznaczającym mi audiencję.
Bellatriks nie skomentowała tego, a jedynie posłała
Severusowi spojrzenie świadczące, że informację o braku czasu uważa za wysoko
podejrzaną. Słowo „wariatka” samo cisnęło się na usta i to bez względu na to,
że w zasadzie miała rację. Akurat w tamtym momencie utrzymywał Pottera
przy życiu.
Po chwili zmieniła temat.
— Syriusza Blacka widziano w Europie.
— I?
— I oczywiście jak tylko wiadomość do nas dotarła,
Czarny Pan wydał rozkaz pochwycenia go. Ministerstwo może nie wiedzieć o
animagicznej formie mojego drogiego kuzyna, ale Pettigrew z chęcią opowiedział
nam, jakim to obrzydliwym jest kundlem. Syriusz Black jest już martwy.
— Czyżby? Nie chciałbym cię rozczarować, ale tak się
składa, że widziałem go... ach, przedwczoraj. Ma się całkiem nieźle, zapewniam
cię. Jak zwykle ktoś spaprał robotę.
Uśmiech spełzł z jej twarzy.
— Widziałeś go? Gdzie?
— To chyba oczywiste. W Kwaterze Głównej Zakonu
Feniksa. I zanim znowu zaczniesz śpiewkę o mojej zdradzie, to nie, nie mogę
ujawnić adresu, bo nie jestem Strażnikiem Tajemnicy.
Bellatriks spojrzała na Jugsona, na co ten wzruszył
ramionami.
— Dumbledore nie popełniłby tak prostego błędu. Można
było to przewidzieć.
— Czy to już wszystko? — zapytał Snape.
— Prawie — odrzekła z niezadowoloną miną. — Na
zrobienie eliksiru masz tydzień. Następnie osobiście go doręczysz, bo nasz Pan
oczekuje raportu. Chce wiedzieć, gdzie Dumbledore ukrył Pottera. — Nagle zmrużyła
podejrzliwie oczy. — Chyba że już coś wiesz na ten temat, ale milczysz?
„To się robi coraz bardziej nużące”, zadecydował.
— Gdybym wiedział, już dawno udałbym się prosto do
Czarnego Dworu.
Nadal nieufnie na niego spoglądając, Bellatriks dała Jugsonowi
znak, że skończyli. Frontowe drzwi zamknęły się z trzaskiem, a następnie
rozległ się odległy huk aportacji. Severus schował pergamin do kieszeni i przez
medalion wysłał wiadomość do Albusa. Po kilku sekundach srebro rozgrzało się, a
drobne słowa odpowiedzi ułożyły się wzdłuż ogona węża. Teraz pozostało mu na
powrót zabezpieczyć dom i udać do Hinderwell.
— Trzeba zacząć działać — powiedział, gdy tylko
wystąpił z płomieni. Dumbledore, ubrany w szatę koloru dojrzałej śliwki, czekał
na niego z dłońmi splecionymi za plecami. — Otrzymałem instrukcje, żeby uwarzyć
eliksir pochodzący z księgi Salazara.
Srebrne brwi Albusa uniosły się.
— Byłeś w kryjówce Voldemorta?
— Nie, nie wezwał mnie. Bellatriks przekazała mi
wiadomość.
— Podejrzewa cię?
Nie było wątpliwości, o kim Dumbledore mówi.
— Gdyby podejrzewał, już dawno byłbym martwy. Po
prostu nie potrafi powstrzymać się od ponownego ukarania mnie za nieobecność na
cmentarzu. Wie, że podjąłem rozsądną decyzję, ale nie zmienia to faktu, że
otwarcie mu się sprzeciwiłem.
Albus skinął głową w zrozumieniu i zaprowadziwszy go
do gabinetu, wskazał krzesło z wysokim oparciem. Severus posłusznie zajął
miejsce i w ciszy obserwował, jak Albus siada po drugiej stronie masywnego
biurka.
— Wszystko mi opowiedz.
Ponieważ nie miał wiele do przekazania, całe spotkanie
streścił w paru zdaniach.
— Liczyłem na kilka miesięcy, może nawet rok — wyznał
Albus. — Z pewnością nie zamierzałem wyjawiać Harry'emu wiedzy o księdze,
dopóki nie wróci do Hogwartu. Voldemort nie zaryzykuje ponownie otwartego
ataku, a każdy ruch najpierw gruntownie przemyśli.
— Coś jednak planuje, skoro mam uwarzyć ten eliksir.
Albus uśmiechnął się ponuro.
— Ależ oczywiście. Dzień, w którym Tom przestanie
knuć, trzeba będzie ustanowić dniem świętym. Niemniej, jego zamiłowanie do
skrupulatnego działania daje nam czas, żeby zdobyć potrzebne informacje i się
przygotować.
Przez chwilę Severus milczał. Początkowo sądził, że
plan Dumbledore'a jest jedynym sensownym wyjściem i na dodatek dość
błyskotliwym, ale pewna rzecz nie dawała mu spokoju. Spojrzał prosto w
jasnoniebieskie oczy i zapytał otwarcie:
— Wiem, że nie mamy wiele opcji do wyboru, ale czy to
rozsądne, by Potter tłumaczył tę księgę? W końcu sam powiedziałeś, że traktuje
o czarnej magii w jej najmroczniejszej formie.
Wyraz twarzy starego czarodzieja nie zmienił się ani
trochę, jakby spodziewał się, że takie pytanie może paść.
— Jeśli obawiasz się, że poznanie treści księgi
sprawi, że w przyszłości Harry zapragnie zgłębić czarną magię, to nawet przez
moment nie wątpię, że wybierze to, co słuszne. A co do drugiego aspektu... —
Albus westchnął krótko. — Chciałbym móc ochronić go przed wiedzą, jak okrutne
oblicza potrafi mieć magia, ale nie jest to możliwe. Prędzej czy później
odkryje je w podobny sposób jak my wszyscy, gdy Voldemort zdobywał władzę za
pierwszym razem.
Dumbledore użył słowa „my”, ale Severus rozumiał, że
tak naprawdę odnosi się do tych, którzy byli zbyt młodzi, by znać okrucieństwa
Grindelwalda. Nie wiedział wiele o znajomości Albusa z najmroczniejszym
czarnoksiężnikiem współczesności zaraz po Voldemorcie, więc mógł tylko
przypuszczać, co działo się, kiedy będąc zaledwie nastolatkiem, Albus spotkał
Gellerta w Dolinie Godryka. Czy już wtedy odkrył, jak jednocześnie piękna i
przerażająca potrafi być czarna magia? Jak wielką daje potęgę? Co za jej pomocą
można osiągnąć? Nic nie przychodzi bez ceny, ale przez stulecia wielu było
gotowych zapłacić za to, co miała do zaoferowania. Każdy, kto ją poznał, stawał
ostatecznie przed wyborem, jak wiele jest w stanie dla niej poświęcić i jak
daleko jest gotów za nią podążać. Czasami Severus dochodził do wniosku, że
Czarny Pan jest jedynym czarodziejem na świecie, który nigdy nie postawił tej
granicy. Wręcz przeciwnie — był gotów przekraczać ją wciąż od nowa, aż nie
zostanie już nic więcej do poznania.
Nagłe pytanie wytrąciło go z zadumy.
— Jak Harry sobie radzi?
Severus skrzywił się.
— Irytująco jak zawsze.
— A jak ty sobie radzisz?
— A co chciałbyś usłyszeć?
— Ach, nie zrozum mnie źle — powiedział łagodnie
Albus. — Jedynie jestem ciekawy, jak odnajdujesz się w nowej roli ojca.
Severus zgromił dyrektora spojrzeniem, ostrzegając go,
żeby pilnował swoich spraw. Albus westchnął nostalgicznie i porzucił temat.
— Wciąż masz w swoim posiadaniu myślodsiewnię, więc
pozostaje jedynie kwestia przekazania wspomnień. Zebranie ich trochę zajmie, gdyż
spędziłem nad badaniem księgi Salazara całkiem spory kawałek czasu.
Severus wstał.
— W takim razie mam oczekiwać cię…?
— Pojutrze po śniadaniu.
* * *
Od dobrych piętnastu minut Harry stał pośrodku
łazienki ze wzrokiem utkwionym w tafli lustra. Wiedział, że wygląda inaczej i czuł
się inaczej. Mimo to nie potrafił powiedzieć, co tak naprawdę się zmieniło.
Oprócz dłoni, przypomniał sobie. Te jako jedyne wydawały się być niezaprzeczalną
kopią Snape'a.
Harry zmrużył oczy, przypatrując się sobie uważniej.
Chyba trochę podrósł, choć jednocześnie zastanawiał się, czy nie wmawia sobie
tego w pragnieniu bycia wyższym. Wydawałoby się też, że jest bledszy, a obojczyki
i kolana nie wystają mu tak jak wcześniej, ale sylwetka nie różniła się niczym
szczególnym. Chociaż… czy nie posiadał przedtem odrobinę krótszej szyi?
Poruszył głową na boki, próbując zobaczyć swój profil. Uszy bez zmian, nos i
oczy również. Skłamałby jednak, twierdząc, że z odbicia patrzyła na niego ta
sama twarz, co jeszcze trzy tygodnie temu.
Harry zacisnął usta w frustracji. Podstępne zaklęcie!
Jego nowy wygląd najwyraźniej postanowił wtapiać się w stary tak, że
nawet on sam nie umiał powiedzieć, które cechy należą do niego, a które już do
nowego wcielenia. Może gdyby przez kilka dni nie spoglądał w lustro, wszystko
stałoby się wyraźne jak na dłoni, ale nie potrafił się do tego zmusić. Każdego
ranka wręcz obsesyjnie sprawdzał, ile zostało mu ze starego wyglądu. Ale już
niedługo, pomyślał ponuro, kiedy minie pełny miesiąc od momentu akceptacji
Snape'a, będzie musiał nauczyć się żyć ze swoim nowym „ja” bez względu na to,
jakie ostatecznie się ono okaże.
Z przekory poczochrał włosy, próbując sprawić, by
sterczały. Na próżno. Dalej były gęste — może nawet bardziej niż przedtem — i
raczej niepoukładane, ale za nic nie chciały sterczeć. W końcu zrezygnował z
bezowocnych starań, pocieszając się faktem, że chociaż raz wyglądają normalnie.
Uch, i dobrze, że nie są tłuste oraz przyklapnięte jak u Snape'a. Tego
na pewno by nie zniósł.
Przewiązał ciaśniej pasek w szlafroku i poruszał
palcami u nóg, czując jedwabiste włoski nundu, z którego zostały wykonane jego
kapcie. Westchnął z ukontentowaniem, na chwilę zapominając o zmartwieniach —
noszenie nowych ubrań było czystą przyjemnością.
Nie spoglądając więcej w lustro, przebrał się i zszedł
na śniadanie.
Kiedy jedzenie pojawiło się na stole, Snape — zgodnie
ze swoim zwyczajem — schował się za „Prorokiem Codziennym”, umożliwiając
Harry'emu odczytanie pierwszej strony. Tłusty nagłówek ogłaszał gruntowne
zmiany w funkcjonowaniu ministerstwa, a tuż pod nim podobizna Korneliusza Knota
uśmiechała się pompatycznie.
Harry zdążył dotrzeć do drugiego akapitu, gdy coś świsnęło
koło jego ucha. Z zaskoczenia podskoczył na krześle, a upuszczony widelec z
brzękiem odbił się od stołu i wylądował na podłodze. Niebieska księga zawisła
na moment w powietrzu, po czym pacnęła na blat. Snape wsunął różdżkę z powrotem
do rękawa.
Harry zerknął na tytuł wytłoczony złotymi literami: „Savoir-vivre
jako sztuka życia — niezbędnik współczesnego czarodzieja”.
— Jeszcze nie skończyłem czytać pierwszej —
zaprotestował.
— Wkrótce skończysz — mruknął Snape.
— Nadal nie rozumiem zasad funkcjonowania Wizengamotu.
W ogóle ta cała struktura ministerstwa jest strasznie mętna.
Snape obniżył gazetę i spojrzał na niego uważnie.
— To przeczytaj o tym jeszcze raz. Odrobiłeś już
prawie wszystkie zadania domowe, więc możesz poświęć czas na powtórzenie
materiału.
Z markotną miną Harry wyłowił widelec z podłogi i
wyciągnął go w kierunku Snape'a. Nie musiał niczego mówić. Mężczyzna wymamrotał
zaklęcie czyszczące, nie odrywając wzroku od gazety. Ostatnie dni, choć
przepełnione niezręcznością i — w przypadku Harry'ego — obawą, udowodniły też,
że jeśli tylko udawało mu się Snape'a nie drażnić, ich interakcje potrafiły być
proste i intuicyjne.
Rzuciwszy krótkie „dzięki”, dźgnął jajecznicę bez
entuzjazmu. „Podstawy czarodziejskiego prawa i ustroju politycznego Anglii” zdecydowanie
nie należały do pozycji, którą wybrałby do czytania z własnej woli. Niektóre
zagadnienia potrafiły być nawet ciekawe, szczególnie jeśli Snape w przystępny
sposób o nich opowiadał, ale koniec końców jedynie działanie Wydziału Aurorów
przykuło jego uwagę. Jeszcze nie wiedział, co będzie w przyszłości robił, ale
praca aurora wydawała się naprawdę interesująca.
Na zewnątrz panował zbyt duży upał, by spędzać dzień w
ogrodzie, więc pół godziny później Harry zaszył się w ulubionym fotelu w
bibliotece. Parne powietrze lata przenikało przez otwarte okno. Czarownica z
obrazu przy drzwiach obserwowała go z wyrazem zdegustowania na twarzy. Swoim
zachowaniem przypominała Snape'a i Harry zastanawiał się, co takiego zrobił, że
zasłużył sobie na jej niechęć. Niestety podczas każdej próby zagadnięcia lub
choćby dowiedzenia się, jak ma na imię, odwarkiwała, że to nie jego interes.
Westchnąwszy, otworzył księgę na odpowiedniej stronie
i skupił się na tekście.
„Podstawowe funkcje Wizengamotu
oraz poszczególnych wydziałów Ministerstwa Magii”
oraz poszczególnych wydziałów Ministerstwa Magii”
„Wizengamot pełni funkcję sądowniczą, ustrojodawczą
oraz ustawodawczą, a także do pewnego stopnia stoi ponad Ministrem Magii.
Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że początkowo władzę w Anglii
sprawowała Czarodziejska Rada, która w 1654 roku przekształciła się w Sąd Wizengamotu.
Powstałe wtedy stanowisko Ministra Magii pełniło funkcję jedynie
reprezentatywną i dopiero z czasem zasięg jego obowiązków został rozszerzony.
W skład Wizengamotu wchodzi pięćdziesięciu trzech
członków: pięćdziesięciu sędziów oraz troje Naczelnych Magów. Podczas posiedzeń
biorą udział także: minister, szefowie departamentów, sekretarz, podsekretarz
oraz protokolant. Minister przewodzi spotkaniom i to on decyduje, które zmiany
prawne mają zostać przedyskutowane na obradach. Większością głosów podejmuje
się decyzje, czy dane prawo wprowadzić, zmodyfikować, czy znieść. Jednocześnie
Wizengamot jest częściowo niezależny od stanowiska ministra i wolno mu
podejmować samodzielne decyzje, jeśli są uwarunkowane Starymi Prawami. W
wyjątkowych sytuacjach może również cofnąć ustawy, zdymisjonować ministra, a
nawet rozwiązać cały rząd, wprowadzając ponownie Czarodziejską Radę składającą
się z Piętnastu Głównych Magów.
Rozporządzeniami administracyjnymi zajmują się
poszczególne departamenty, przestrzeganiem prawa Kwatera Główna Aurorów,
sprawami nieletnich Rada Mniejsza, a zarządzanie szkolnictwem wchodzi do
obowiązków Rady Nadzorczej. Jednocześnie minister kontroluje działania poszczególnych
wydziałów, akceptuje dekrety wychodzące od departamentów oraz wprowadza
samodzielne rozporządzenia.
Takie rozdzielenie funkcji ma na celu wspólną kontrolę
i ochronę czarodziejskiego społeczeństwa przed samozwańczymi czarnoksiężnikami
pragnącymi przejąć władzę. Przeciwnicy obecnego systemu twierdzą jednak, że
Wizengamot posiada zbyt duże kompetencje i powinno się je ograniczyć do
Najwyższego Sądu, umożliwiając tym powstanie nowej grupy pełniącej funkcję
ustawodawczą. Zwolennicy argumentują natomiast, że w rzeczywistości
siedemdziesiąt procent aktów prawnych wychodzi od samych departamentów, więc
zadania Wizengamotu ograniczają się głównie do prowadzenia spraw sądowych,
regulacji prawa karnego i ustroju oraz interwencji w razie nadużywania władzy
przez organ lub jednostkę.”
Harry przerwał lekturę i zapatrzył się w krajobraz za
oknem. Drzewa, nieporuszone nawet najlżejszym wiatrem, odznaczały się ostro na
tle lazurowego nieba. Tu i ówdzie słońce rzucało głębokie cienie, ale tam,
gdzie promienie docierały bez przeszkód, kąpało wszystko w jaskrawym świetle.
W końcu przewertował kilka stron, postanawiając
przeczytać ponownie rozdział, który pamiętał najsłabiej.
„Ministerstwo posiada prosty sposób wykrywania
czarodziejskich dzieci mugolskiego pochodzenia. Każde użycie magii poniżej
jedenastego roku życia zostaje zarejestrowane przez Departament Czarodziejskiej
Rodziny. Odpowiada on m.in. za wprowadzenie każdego nieletniego czarodzieja lub
czarownicy do powszechnego spisu magicznego społeczeństwa oraz za przekazanie nazwisk
i adresów do obecnie urzędującego dyrektora Hogwartu. Ten z kolei wpisuje je do
specjalnej księgi, która jest tak zaczarowana, aby każde dziecko w wieku
jedenastu lat automatycznie otrzymało list z wiadomością o przyjęciu do Szkoły
Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Trzeba jednak zaznaczyć, że na kadrze
nauczycielskiej ciąży jednoczesny obowiązek osobistego powiadomienia o tym
fakcie niemagicznych rodziców i ich magicznych pociech.
W przypadku rejestracji dzieci z rodzin
czarodziejskich wypełniany jest certyfikat narodzin — cały proces polega na
rzuceniu zaklęcia przez magouzdrowiciela odbierającego poród. Niekiedy pojawiał
się precedens, że w magicznej rodzinie urodziło się dziecko niemagiczne. W
momencie odkrycia tego faktu — co niekiedy następowało po wielu latach — status
i prawa dziecka zostawały zmienione. Nowe regulacje ustanowione w 1850 roku
dopuściły charłaków do bycia pełnoprawnymi członkami czarodziejskiego
społeczeństwa.
Jeśli nastąpi śmierć biologicznych rodziców dziecka
zarejestrowanego w powszechnym spisie magicznego społeczeństwa, stosuje się
prawo Pierwszeństwa Krwi. Zgodnie z nim prawo do opieki otrzymuje krewny, który
wyrazi akceptację, co oznacza, że przyjmuje nowego członka do rodziny. Jeśli
brakuje żyjących krewnych lub zgody na akceptację, dane dziecka są
automatycznie wpisywane do dokumentów adopcyjnych. Od tego momentu Urząd
Adopcyjny zajmuje się poszukiwaniem rodziny zastępczej, a siedmioosobowa Rada
Mniejsza podejmuje ostateczną decyzję w tej sprawie. Zakończenie formalności
polega na rzuceniu zaklęcia zmieniającego status w dokumentach, ale
niewpływającego na nazwisko czy dziedzictwo.”
Harry westchnął ciężko. Ścienny zegara wskazywał, że
od śniadania minęła dopiero godzina, a on już miał dość. W dalszym ciągu nie
rozumiał podziału funkcji między Wizengamotem, departamentami a ministrem, więc
nie sądził, by czytanie tego samego po raz kolejny coś mu dało. W końcu uznał,
że spędzi dzień produktywniej, dokończając ostatnie zadanie wakacyjne. Dzięki
temu od jutra będzie miał więcej wolnego czasu.
Zakopał się w stercie ksiąg i skupił na wypisaniu
wszystkich właściwości tojadu żółtego oraz wymienieniu eliksirów, w jakich
roślina ta jest stosowana. Właśnie nanosił ostatnią poprawkę, kiedy do
biblioteki wszedł Snape.
— Skończyłem — powiedział Harry, wskazując pergamin.
Mężczyzna podszedł do stolika i zeskanował esej
wzrokiem. Niekiedy zatrzymywał się tu i ówdzie, ale o dziwo, ostatecznie
mruknął niezobowiązująco, co było znakiem, że nie ma się do czego przyczepić.
Harry wypuścił długo wstrzymywany oddech.
— Powiedz, z ilu departamentów składa się angielskie
ministerstwo magii oraz nazwij mi je — rozkazał Snape, po czym zasiadł
naprzeciw Harry'ego na jednym ze skórzanych foteli.
— Jest osiem departamentów... [1] — zaczął Harry,
zupełnie niezaskoczony poleceniem. Codzienne przepytywanie z przeczytanego
materiału stanowiło już rutynę. — Departament Magicznego Transportu z Głównym
Biurem Sieci Fiuu i… eee… nie pamiętam.
— Zarządem Nadzoru Miotlarskiego, Komisją
Kwalifikacyjną Teleportacji i Urzędem Świstoklików — uzupełnił Snape, choć ton
jego głosu zdradzał naganę.
— No tak. Więc potem mamy Departament Magicznych
Wypadków i Katastrof, w którym mieści się Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe,
Kwatera Główna Amnezjatorów i Komitet Łagodzenia Mugoli. Czy często pogotowie
ratunkowe przychodzi do domów czarodziejskich? — zapytał nagle.
Wszak czarodzieje mogli dostać się do szpitala w
mgnieniu oka, na przykład aportując się albo używając sieci Fiuu. W ich
przypadku wzywanie pogotowia wydawało się trochę zbędne.
— Ach… czyżbyś pośrednio nawiązywał do nieszczęsnego
wydarzenia, jakim było nadmuchanie twojej ciotki?
Uch. Harry nie miał pojęcia, że Snape o tym wie.
— Eee, to był wypadek.
— Nie wątpię — zakpił mężczyzna. — Odpowiedź na twoje
pytanie brzmi „tak”. Jest sporo sytuacji, w których potrzeba natychmiastowej
pomocy na miejscu. Ministerstwo posiada specjalne urządzenie powiadamiające o
magicznych wypadkach, w które zamieszani są mugole. Czarodzieje natomiast sami
wzywają pogotowie lub siecią Fiuu kontaktują się z najbliższym szpitalem z
prośbą o wysłanie magomedyka.
— W jaki sposób wzywa się pogotowie?
— Wypowiadając słowa auxilium me [2].
Harry rozejrzał się po bibliotece, w każdej chwili
spodziewając się wtargnięcia pracowników ministerstwa. Nic się jednak nie stało.
— Um… chyba nie zadziałało.
Prawy kącik ust Snape'a uniósł się lekko.
— Czy wspominałem, że inkantacja działa wyłącznie wtedy,
gdy czyjeś życie jest zagrożone? — Jasne, a niby po co?, miał odburknąć
Harry, ale w porę ugryzł się w język. — Jak nazywają się pozostałe
departamenty?
Harry odpowiedział bezbłędnie, choć przy ostatnim
zmarszczył brwi.
— Ósmy to Departament Tajemnic, ale nie mam pojęcia,
czym się zajmuje.
— Ponieważ jest to tajemnicą. Tylko Niewymowni to
wiedzą.
Nagle Snape przekrzywił lekko głowę, spoglądając
uważnie na Harry'ego. Ciemne oczy skupiły się najpierw na pociągłej twarzy, po
czym prześlizgnęły niżej, na dłonie. Przez sekundę mężczyzna wydawał się być
zaskoczony tym, co widzi. Długie palce jego własnej dłoni jakby bez udziału
świadomości potarły wierzch drugiej. W końcu wyprostował się w fotelu,
otrząsając się z tego dziwnego marazmu.
— No dobrze, a w jaki sposób działa ustanawianie praw?
Harry skubnął nerwowo orle pióro leżące na stole.
Postanowił zignorować niespodziewane zachowanie Snape'a i skupić się na
znalezieniu poprawnej odpowiedzi, ale nie bardzo mu to wychodziło. Wypuścił
oddech z irytacją i burknął gniewnie:
— Wszyscy je ustanawiają! Jakby nie mogli się
zdecydować, komu powierzyć to zadanie.
— Czyżby? A co Wizengamot czy minister wie o tym,
jakie tereny duchy powinny zamieszkiwać, ilu amnezjatorów potrzeba, żeby w
razie katastrofy skutecznie przeciwdziałać ujawnieniu naszego świata albo czy
powinniśmy znieść embargo na latające dywany? Edykty to pomniejsze akty prawne.
Są konieczne do sprawnego funkcjonowania społeczeństwa, ale nie są na tyle
istotne, żeby zawracać nimi głowę Wizengamotowi. To właśnie departament wdraża
badania, dzięki którym ma największą wiedzę w swojej dziedzinie, do czego
dochodzi jeszcze zawodowe doświadczenie pracowników. Czy to jednak znaczy, że
mają rządzić krajem? Co wtedy miałoby stać się z Wizengamotem czy ministrem? Są
niepotrzebni?
Harry zastanowił się nad tym przez chwilę, a następnie
potrząsnął przecząco głową.
— Tutaj konieczna jest odgórna kontrola — kontynuował
Snape. — Co najmniej raz w miesiącu departamenty przedstawiają ministrowi
raporty ze swojej pracy i ewentualne plany zmiany ustaw. Dzięki temu wie on, co
się dzieje w całym ministerstwie i może zdecydować, które zmiany zatwierdzić
samodzielnie, a które są konieczne do przedstawienia Wizengamotowi. Wizengamot
natomiast zajmuje się prawem karnym i sprawami sądowymi oraz strukturą rządu i
jego nadzorowaniem. W skrócie, gdy minister czuwa nad pracą departamentów,
Wizengamot czuwa nad pracą ministra.
Harry pomyślał, że w takim ujęciu nie było to zbyt
trudne do zrozumienia.
— Czy minister ma możliwość samodzielnego ustanawiania
praw?
— W zasadzie nie, choć istnieje pewien przepis, dzięki
któremu byłoby to możliwe. Potrzebne są jednak na to ściśle określone warunki,
a Wizengamot ma możliwość zawetowania zmian, jeśli uzna, że są sprzeczne z
interesem społeczeństwa. — Po chwili milczenia Snape dodał: — Na dzisiaj
skończymy, ale jest jeszcze coś, o czym chciałbym ci powiedzieć. Chodź ze mną.
Jak się okazało, Harry został zaprowadzony do
gabinetu, w którym podsłuchał rozmowę z dyrektorem. W zasadzie wszystko
wyglądało tak samo — kominek z fasadą z grafitowego marmuru, gruby,
ciemnozielony dywan, skórzane fotele, kilka półek ze starymi księgami i
oszklona gablotka zapełniona fiolkami różnego kształtu i koloru. Jedyną
nowością była kamienna misa ozdobiona na brzegach runami i kilkanaście flakonów
stojących na pulpicie biurka.
Snape wskazał na nie ręką i wytłumaczył:
— Tutaj widzisz wspomnienia profesora Dumbledore'a, a
ten artefakt nazywany jest myślodsiewnią.
Następnie wyjaśnił sposób jego działania i ujawnił, co
było prawdziwym celem ataku na ministerstwo. Harry dowiedział się, że
skradziona księga zawiera zapiski samego Salazara Slytherina, a ponieważ użyto
wężomowy, jedynymi osobami potrafiącymi ją przeczytać są Voldemort i sam Harry.
— Wczoraj dostałem instrukcję zrobienia nieznanego nam
eliksiru — kontynuował Snape, wyciągnąwszy z kieszeni kawałek pożółkłego
pergaminu. — Chcemy się dowiedzieć, jakie posiada właściwości i czy istnieje na
niego antidotum. Swego czasu profesor Dumbledore zajmował się badaniem księgi,
więc twoim zadaniem będzie odnalezienie w jego wspomnieniach potrzebnych
informacji, a następnie ich przetłumaczenie. Pozwoli nam to przeciwdziałać
planom Czarnego Pana, kiedy zechce użyć uwarzonego przeze mnie eliksiru.
No i nici z wolnego czasu, przemknęło
Harry'emu przez głowę.
— Jednakże — dodał Snape, przyszpilając go ciemnym
spojrzeniem. Zniżył głos tak bardzo, że następnie słowa brzmiały jak
złowieszczy szept: — wciąż nie opanowałeś sztuki oklumencji. Nie zawaham się
użyć na tobie Obliviate, by wymazać kilka ostatnich dni, jeśli dasz mi
choć cień podejrzenia, że Czarny Pan grzebie ci w głowie, bo nie przykładałeś
się do nauki.
Harry przełknął głośno i przytaknął energicznie.
— Znakomicie, że się rozumiemy.
Snape opróżnił zawartość pierwszego flakonu i gestem
zaprosił go bliżej.
Harry spojrzał w kamienną misę, gdzie gwałtownie
kłębiła się biała substancja. Pochylił się, aż czubkiem nosa dotknął
niespokojnej powierzchni. Zaczął opadać głową w dół, wessany przez wir
wspomnień, ale zamiast uderzyć z łoskotem o dno, stanął w czyimś gabinecie. W powietrzu
unosiło się kilka magicznych płomyków rzucających na ściany rozmigotane cienie.
Za mahoniowym biurkiem siedział Dumbledore, a wyglądał tak jak zawsze — na
zakrzywionym nosie miał zatknięte okulary-połówki, a długie włosy i broda
lśniły srebrzyście.
Gruba, oprawiona w czarną skórę księga spoczywała w
jego rękach.
Harry podszedł bliżej i przyjrzał się tytułowej
stronie. Na samym środku widniał namalowany czarnym atramentem herb z
wizerunkiem węża, będący niemal identyczny jak ten, który ozdabiał stół
Slytherinu. Tuż pod nim natomiast znajdowało się coś, co w pierwszej chwili przypominało
runy, których Hermiona niejednokrotnie uczyła się w pokoju wspólnym. Potem jednak
ułożyły się w słowa. Słowa wyglądające jak angielski.
Dziennik Salazara Slytherina
— To nie jest książka! — wykrzyknął zdumiony Harry. —
To zwykły dziennik!
Choć może nie do końca taki zwykły, skoro należał do
jednego z założycieli Hogwartu. Nic dziwnego, że Voldemort chciał mieć go na
własność.
Widmowy Dumbledore rzucił kilka dziwnie brzmiących
zaklęć i przewrócił tytułową stronicę.
Dopiero wtedy Harry zrozumiał, że dziennik był pewnym
rodzajem dokumentacji magicznych dokonań. Znajdowały się w nim nowo stworzone
zaklęcia i eliksiry oraz sporo wywodów na temat samej natury magii. Okazało
się, że Slazara Slytherina bardzo interesowała jej geneza. Teoretyzował, że
czarodzieje mogą posiadać magiczne rdzenie, czyli pewien swoisty rodzaj niewyczerpanego
źródła, coś podobnego do duszy. Inne teorie zakładały, że magia jest
rozproszona, ponieważ znajduje się w całym ciele. Dowodem na to miał być
chociażby fakt, że krew czy włosy posiadają magiczne właściwości. Próbował też
łączyć idee, twierdząc, że możliwe są oba wyjaśnienia jednocześnie. Rdzeń może naładowywać całe ciało energią.
Ale to nie było wszystko. Slytherin pochodził z
czasów, kiedy na wyspach brytyjskich wciąż popularne było pogaństwo. Wierzył,
podobnie jak wielu innych, że magia została dana człowiekowi przez boginię
ziemi — matkę życia, płodności i dobrobytu oraz królową pośród boskiego panteonu,
mistrzynię nadprzyrodzonej mocy. To ona wybrała godnego reprezentanta gatunku
ludzkiego, ofiarowując mu magię i tworząc go tym samym na własne podobieństwo.
Wkrótce, widząc piękno w swoim stworzeniu, Anann obdarowała też inne istoty.
Jednak nie wszyscy bogowie byli zadowoleni z jej decyzji. Zazdrosna bogini
księżyca ukarała Wybranego, przeklinając jego pierworodnego syna. Od tego
momentu, gdy pełnia ukazywała się na niebie, Chéad zamieniał się w wilka,
czcząc Arianrhod poprzez odwieczny rytm rodzenia się i umierania.
Niestety Slytherin wierzył również, że magia jest
przekazywana z pokolenia na pokolenie i dlatego czarodzieje nie powinni tworzyć
związków z mugolami. Według niego rozrzedzało to krew przyszłych potomków,
powodując poczęcia charłaków i słabszych czarodziei. Oczywiście Harry się z tym
nie zgadzał. Sama Hermiona była wystarczającym dowodem, że można być silnym czarodziejem
bez posiadania magicznych rodziców.
Kiedy wreszcie wynurzył się z myślodsiewni, Snape
czekał na niego w fotelu, stukając palcami w podłokietnik.
— I jak? — zapytał bez ogródek.
Harry zaczął opowiadać, gestykulując z przejęciem. Od
zawsze podświadomie wiedział, że magia jest czymś jednocześnie żywym i
nieuchwytnym, ale jeszcze nigdy nie spotkał osoby, która z taką determinacją
próbowałby rozwiązać tajemnicę jej natury. Po raz pierwszy też pojął, jak
daleko sięgają korzenie przekonania o wyższości czarodziejów nad mugolami — oni
wierzyli, że zostali pobłogosławieni przez samą królową bogów.
Nagle zamilkł, zauważywszy, że wąskie wargi Snape'a
ułożyły się w cienką linię, a dłoń zacisnęła się na podłokietniku. Cisza, która
zapadła, wręcz dzwoniła w uszach.
— Czy zdajesz sobie sprawę — zaczął mężczyzna ledwo
dosłyszalnym szeptem. Powoli wstał, sprawiając, że Harry cofnął się
instynktownie — że to jest bardzo czarna magia?
Harry nie potrafił zrozumieć.
— Mylisz się — powiedział w końcu. — A nawet jeśli to
prawda, to jest tam też dużo innych, fascynujących rzeczy.
Snape przytknął dłoń do czoła i przez chwilę stał
pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami.
— To był zły pomysł. Powiem Albusowi, żeby zabrał te
wspomnienia.
— Co?! — wykrzyknął Harry. — Czemu? Sam mówiłeś, że
musimy wiedzieć, co Voldemort planuje!
Snape opuścił rękę.
— Są rzeczy ważniejsze od tego.
— Co może być ważniejsze?
Wąskie wargi Snape wykrzywiły się w grymasie.
— Chociażby to, żebyś nie wciągnął się w studiowanie
czarnej magii.
— I kto to mówi — zadrwił Harry.
Snape uderzył pięścią w blat biurka z taką siłą, że
kałamarze podskoczyły, podobnie jak sam Harry.
— Właśnie dlatego, że mam o tym pojęcie! — Teraz Snape
był po prostu wściekły. — Jeśli ta księga — wskazał palcem w kierunku
myślodsiewni — jest dla ciebie fascynująca, to obawiam się myśleć, jakie
inne rodzaje magii cię zainteresują. Znam ludzi, którzy zatracili się w mrocznych
sztukach. Widziałem, jak gubią trzeźwy osąd tego, co jest akceptowalne,
a co nie. Pozbywanie kogoś duszy? Czemu nie? To jest fascynujące. Opętywanie
ludzi, niszczenie czyjegoś ciała kawałek po kawałku, rozdzieranie umysłu…
— Przestań!
Snape przerwał swoją litanię okropieństw.
Nagle Harry poczuł się zmęczony. Osunął się powoli na
krzesło.
— To nie tak. — Potarł czoło, próbując skupić myśli. —
Slytherin był głównie zainteresowany pochodzeniem magii, a to jest
interesujące, bo nikt nie wie, czym tak właściwie jest ani skąd pochodzi.
Trafiłem na tylko kilka teorii, ale skoro nie znalazłem niczego, co mogłoby zaszkodzić
drugiemu człowiekowi, wydawało mi się, że mam pojęcie, o czym jest ta księga. I
po prostu… pomimo tego, kim był Slytherin i pomimo jego poglądów, wydaje się
być inteligentny i wiedzieć naprawdę dużo o naturze magii. To wszystko.
Snape westchnął i również usiadł.
— Mówisz tak tylko po to, żebym pozwolił ci czytać tę
księgę.
— Mówię prawdę.
Kiedy Harry spojrzał Snape'owi w oczy, poczuł dziwną
sensację, jakby muśnięcie w umyśle, a wraz z nią nadeszło przekonanie, że Snape
użył na nim legilimencji.
— Twoja reakcja mnie zaskoczyła. Po tym, co powiedział
profesor Dumbledore… — urwał i pokręcił głową. — A więc dobrze. Muszę jednak
wiedzieć, jeśli sytuacja się zmieni. Nie mogę ci zaufać w tak ważnej kwestii. W
przypadku czarnej magii nie ma miejsca na zaufanie.
Harry zrozumiał, że Snape będzie sprawdzał jego
prawdomówność. Skinął głową, zgadzając się na taki układ.
* * *
Cały następny dzień Harry spędził na oglądaniu
wspomnień. Pomimo że Snape zdradził mu sposób na zamrożenie dowolnego momentu —
coś, co wcześniej nie sądził, że jest możliwe w myślodsiewni — i skupił się
głównie na szukaniu eliksiru, którego dokładny opis miał skopiowany na
pergaminie, było to żmudne i długotrwałe zajęcie.
Jeszcze tego samego dnia odkrył również, że księga
rzeczywiście jest bardzo mroczna i wreszcie w pełni zrozumiał reakcję Snape'a.
Slytherina interesowała istota magii, ponieważ pragnął
zwiększyć własną moc, grabiąc z niej innych czarodziejów. Było tam również
sporo zaklęć pozwalających sprawować kontrolę nad drugim człowiekiem, a jedne
były okropniejsze od drugich. Czy pozostali założyciele Hogwartu wiedzieli, jak
bardzo Salazar jest zauroczony czarną magią? Jak niebezpieczną dysponuje wiedzą?
Jak potworną ma ambicję?
Harry wyszedł z myślodsiewni zbyt wstrząśnięty, by
zostać w niej dłużej. Snape spojrzał na niego ze swojego miejsca w fotelu i
odłożył księgę, którą czytał.
— Co się stało?
Nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Jego ręce drżały,
gdy zacisnął je na oparciu fotela w próbie odzyskania nad sobą kontroli. Wziął
głęboki oddech i skupił się na wyrzuceniu z umysłu potwornych obrazów.
— Lascivius.
To jedno słowo wystarczyło Snape'owi. Skinął głową ze
zrozumieniem.
— Tak, to zaklęcie akurat jest mi znane. Ofiara czuje
tak wielką żądzę, że z ochotą przyjmie dotyk każdego, nawet swojego oprawcy.
Będzie błagać o zaspokojenie, a jeśli zostanie jej to odmówione, czekają ją
bardzo przykre konsekwencje. — Harry wiedział jakie. Slytherin wystarczająco
dokładnie je opisał w swoim dzienniku. Ludzie popadali w szaleństwo, a u mężczyzn
członek pękał od nadmiaru krwi. Byli gotowi zrobić wszystko, nawet zgwałcić
własne dzieci, byle tylko rozładować seksualne napięcie. — Twierdzi się, że
powstało około tysiąc dwusetnego roku, ale widać miało to miejsce wcześniej. Slytherin
stworzył je czy jedynie opisał?
— Stworzył — odpowiedział Harry z najwyższą odrazą. —
Dużo osób je zna? — zapytał nagle zaalarmowany faktem, że nikt nigdy nie mówił mu
o takich rzeczach. Jak ma się bronić, skoro przez cały czas żył w przekonaniu,
że nie istniało nic gorszego od niewybaczalnych?
— Bardzo niewielu. W całym swoim życiu widziałem to
zaklęcie w użyciu tylko raz.
Harry wybałuszył oczy.
— Widziałeś?
— Służba u Czarnego Pana to nie przelewki — powiedział
Snape niecierpliwie. — W każdym razie ten jeden raz wystarczył mi na całe
życie.
Pomimo makabrycznych słów Snape wyglądał na
zadowolonego i nietrudno było zgadnąć dlaczego. Właśnie otrzymał niezbity
dowód, że Harry'ego rzeczywiście nie interesowała czarna magia.
* * *
Czwartego dnia znalazł eliksir, o którym Snape
wspominał.
Snape zgodził się, że zebrane dotąd informacje na
razie im wystarczą. Harry wynotował nazwy eliksirów i formuły zaklęć, na które
natknął się w czasie swoich poszukiwań, krótko opisując ich działanie, więc
posiadali ogólne pojęcie, co zawiera księga. Miał powrócić do tłumaczenia dopiero
w Hogwarcie, poświęcając na to część każdego weekendu.
Wpatrywał się w pergamin, na którym spisał działanie
eliksiru oraz instrukcje, jak przygotować antidotum. Od czasu do czasu
poprawiał jakieś słowo lub nawet całe zdanie, nagle zdając sobie sprawę, że
przepisał je w wężomowie.
Mikstura, która zainteresowała Voldemorta, posiadała
podobne działanie do Imperiusa. Po podaniu eliksiru ofiara stawała się podatna
na pierwszą wypowiedzianą sugestię. Informacja kodowała się w umyśle tak
silnie, że osoba starała się wykonać zadanie nawet za cenę własnego życia.
Eliksiru nie można było zwalczyć w inny sposób, niż podając antidotum, a
ponieważ działał subtelnie, wykrycie go stawało się jeszcze trudniejsze niż w
przypadku klątwy Imperius. Na szczęście na kartach dziennika Salazar opisał
także skutek uboczny — czarodziej będący pod jego wpływem stawał się
impulsywny, a im dłużej nie udawało mu się spełnić sugestii, tym agresywniej
się zachowywał i tym częściej działał bez zastanowienia.
Harry westchnął ciężko. Trudno było mu teraz uwierzyć,
że jeszcze tak niedawno czuł jakąkolwiek fascynację księgą Salazara.
— Muszę dopilnować eliksiru — odezwał się Snape,
chowając wspomnienia do flakonów i odkładając je na półkę. Myślodsiewnia stała
teraz pusta pośrodku biurka. — Milly przyniesie kolację do sypialni i za
godzinę spotkamy się w pokoju ćwiczeń na lekcję oklumencji.
Kiedy minęła godzina i Snape nie przychodził, Harry
zszedł do laboratorium. Grzecznie zapukał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Uchylił
drzwi i zerknął do środka. Na długim stole eliksir bulgotał leniwie w kociołku,
ale po Snapie nie było ani śladu. Harry westchnął ze zirytowaniem i wrócił na
drugie piętro, żeby sprawdzić, czy mężczyzna wrócił do gabinetu. Niestety tutaj
również go nie było.
Jednakże pewna rzecz przykuła uwagę Harry'ego.
W myślodsiewni — jeszcze niedawno pustej — kłębiły się
wspomnienia. I bynajmniej nie były to wspomnienia profesora Dumbledore'a, bo
wszystkie flakony stały zapieczętowane na półce.
Zaciekawiony podszedł bliżej i spojrzał w kamienną
misę. Wtem coś rudego śmignęło na powierzchni i mógłby przysiąc, że…
Serce Harry'ego przyspieszyło swój bieg. Na chwilę zerknął
za siebie, uważnie nasłuchując. Spodziewał się skrzypnięcia drewnianych desek
lub stukotu obcasów, ale cały dom przesiąkała cisza tak głęboka, że miarowe
tykanie zegara wydawało się brzmieć nienaturalnie głośno.
Wpatrzył się ponownie w taflę myślodsiewni. Teraz
widział to wyraźnie; Lily uśmiechała się promiennie, odgarniając zabłąkany
kosmyk z twarzy.
Coś jednak powstrzymywało Harry'ego przed naruszeniem
prywatności Snape'a. Wiedział, że jeśli to zrobi, mężczyzna wpadnie w furię.
Ale on przecież grzebie w twojej głowie podczas każdej lekcji oklumencji,
przypomniał mu cichy głosik, zasługujesz przynajmniej na poznanie swojej
mamy. Poza tym o tylu rzeczach ci nie mówi. Kto wie, co jeszcze ukrywa?
A jednak Harry wiedział również, że Snape nie wchodzi
do jego umysłu ze złośliwości, ale by nauczyć go obrony. I czy naprawdę chce
ryzykować zniszczenie tej kruchej równowagi, którą wypracowali? Czy
zaspokojenie ciekawości warte jest powrotu do nienawiści i okrucieństwa?
Z ogromnym żalem odsunął się od kamiennej misy.
Wtem za plecami usłyszał głos:
— Paniczu Harry, Pan Snape kazał przekazać, że…
Harry podskoczył z zaskoczenia. Reszty wypowiedzi
Milly już nie usłyszał, gdyż rąbek szaty musnął przez przypadek powierzchnię
myślodsiewni, wciągając go do środka.
_____________________
[1] Siedem było w kanonie, ale ja dodałam jeszcze Departament Rodziny.
[2] Łac. pomóż mi.
_____________________
[1] Siedem było w kanonie, ale ja dodałam jeszcze Departament Rodziny.
[2] Łac. pomóż mi.
~ ♠ ~
A/N: To była moja najdłuższa przerwa — prawie 5 miesięcy od ostatniej aktualizacji. Choć zaczęłam pisać od początku lipca, w moim życiu wiele się działo, a także przeszłam gigantyczny kryzys twórczy. Tak więc „Księga Salazara” doczekała się kilku wersji, mnóstwa poprawek, praktycznie koniec został przeniesiony na początek, a początek na koniec (wpierw rozdział miał otwierać Harry). Określenie „brak satysfakcji” nie jest w stanie pokryć tego, co osobiście myślałam na temat jakości tego rozdziału. Bardziej adekwatne byłoby „kompletna pomyłka” i „zupełnie do kitu”. A tymczasem czas wolny systematycznie się kurczył, aż skurczył się do zera, a ja jeszcze nigdy nie musiałam spędzić tak dużej ilości godzin na pisanie, zanim mogłam uznać to, co robię, za akceptowalne. Ale nareszcie mogę odetchnąć z ulgą! Jeden z najtrudniejszych rozdziałów mam za sobą. Teraz powinno być z górki. W każdym razie jestem dobrej myśli :)
Ponieważ mogę tylko zgadywać, czy rozdział Wam się spodoba, liczę na Wasze komentarze. Dajcie znać, czy moja praca była w ogóle warta złamanego knuta ;)
Witaj.
OdpowiedzUsuńPodobało się jak zawsze. Podkreślasz, że właśnie napisałaś jeden z trudniejszych rozdziałów. Nie wiem, czy ma to stanowić zachętę do konstruktywnej krytyki, czy nie. Być może potrzebujesz odpoczynku dla odzyskania sił twórczych albo opowiedzenia na czym owe trudności polegały. Chętnie przeczytam, może się czegoś nauczę.
Wybacz, najlepszy jestem w szukaniu dziury w całym. Zasłużone chwalenie na przykład za doskonałe dramaturgiczne rozegranie wątku z nadopiekuńczością Snape'a zostawiam innym. Nie pasuje mi tylko jedna drobnostka, Harry myśli o swoim ojcu: "per ten mężczyzna". Nie wiem jak innym, ale mi zgrzyta. Po wszystkim co zaszło, powinna już nastąpić jakaś zmiana w wzajemnych relacjach. Tymczasem Ty wracasz do wzajemnego chłodu.
Poważniejsze zastrzeżenia żywię względem zaprezentowanych tu wyobrażeń o władzy. Prawa (tzn. ustawy) nie działają pod dane pilne okoliczności. Tu w grę wchodzą co najwyżej rozporządzenia. Ponadto władza ustrojodawcza nie istnieje i istnieć nie może z kilku powodów:
Już od czasów Arystotelesa ustroje dzielimy podług stosunku między liczbą poddanych a liczbą rządzących. Im bardziej liczby się ze sobą pokrywają, tym większy egalitaryzm i demokratyzm. A jeśli one się skrajnie nie pokrywają, pojawia się jedynowładztwo. Stąd też:
Forma: (zepsuta) (godziwa)
Jedynowładcza: tyrania monarchia
Mniejszościowa: oligarchia arystokracja
Większościowa: ochlokracja demokracja
Na jednym biegunie pojawia się więc tyrania i monarchia (czyli zdeprawowana i niezdeprawowana forma jedynowładztwa), a na drugim demokracja bezpośrednia i ochlokracja (czyli odpowiednio godziwa i niegodziwa forma wielowładztwa). Pośrodku zaś występują różne warianty pośrednie, elitarystyczne lub oligarchiczne. Zatem, jeśli istnieje instytucjonalna władza ustrojodawcza można pytać czy wpływa na nią: a) większość, b) mniejszość, c) wyróżniona jednostka. Wracamy do punktu wyjścia. Władza ustrojodawcza ma niejako genetycznie zakodowaną preferencję ustrojową. Chyba, że istnieje jeszcze jakaś władza nad-ustrojodawcza, decydująca o tym, co ile lat i na jakich zasadach można zmienić ustrój, włączając lub wyłączając z niego demokratyczną bądź niedemokratyczną władzę ustrojodawczą (i tak w nieskończoność). Od razu też pojawia się problem usankcjonowania tejże władzy. Kto egzekwuje jej postanowienia i łamie ewentualny opór? Każdy ustrój do czego innego się odwołuje, w czym innym widzi swój fundament i dysponuje ideologią dyskredytującą pozostałe.
W świecie czarodziejów powoływanie rady przypomina mi coś w rodzaju władzy powoływanej na czas stanu wyjątkowego, a nie zmianę ustroju. Wydaje mi się też, że byłoby logiczne, gdyby za rozróżnieniem trzech rodzajów władzy szedł instytucjonalny trójpodział.
Ok. Koniec marudzenia. :) Czekamy na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że nie czeka mnie kolejna długa przerwa w lekturze. Pozdrawiam. Humanożerca vel Apollo, vel A.
Ps: Niektórzy próbowali skonstruować jeszcze jeden ustrój stanowiący idealne połączenie: monarchii, arystokracji i demokracji.
Ps1: Proszę o wycięcie mojego poprzedniego, anonimowego wpisu.
Dziękuję za tak obszerny komentarz, nawet jeśli jest on szukaniem dziury w całym :D Akurat opis władzy w czarodziejskiej Anglii był dla mnie szczególnie trudny, bo z kanonu właściwie mamy szczątkową wiedzę na ten temat. Do tej pory na przykład zastanawiam się, kto decydował, że Scrimegour zastąpi Knota w 7 tomie :) Jednocześnie nie chciałam za bardzo dodawać rzeczy, których nie było. Poskładam więc w całość to, co było dostępne, a efekt widać i bronić go jakoś szczególnie nie będę :)
UsuńTrudności z tym rozdziałem chyba polegały na tym, że wiele rozpoczętych wcześniej wątków trzeba było w końcu ruszyć, więc po prostu odhaczałam je kolejno z listy, zamiast skupić się na jednej rzeczy, jak to mam w zwyczaju. Do tego wiele wątków wymagało ode mnie dopracowania, bo nie miałam całego zarysu i tutaj potykałam się o limity swojej wyobraźni. W ogóle pisząc "Księgę Salazara", miałam problemy z wizualizowaniem danych scen - tego, jak bohaterowie wyglądają, co robią, co się wokół nich dzieje. Wcześniej zawsze widziałam wszystko w każdym detalu, jakbym sama była na miejscu akcji.
Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam!
Phoe
No nareszcie! Uwielbiam twój sposób pisania. Tak łatwo i lekko się czyta twoje słowa, że nawet nie zauważyłam kiedy rozdział się skończył.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się takie rozdwojenie akcji, kiedy bohater robi coś i myśli o czymś innym, tak jak Snape na początku. Niektórzy nie potrafią zrobić tego sensownie jednak Ci wyszło to rewelacyjnie.
Rozmowa Harry'ego ze Snape'em o wzywaniu czarodziejskiego pogotowia mnie rozbawiła. Jednocześnie cieszy mnie, że ich stosunki są w miarę normalne. Przynajmniej dopułki się nie pokłócą.
Co do Księgi Salazara, jeśli chodzi o fragment o pochodzeniu magii to zgadzam się z Harry'm, że to wcale nie jest czarna magia, a Snape przesadza. W sumie może to wynikać z jego hmmm, troski o Harry'ego. Jakkolwiek to dziwnie brzmi :) Cieszę się, że Harry pokazał swoją postawą, że wcale nie jest zainteresowany czarną Magią. A Snape'owi ulżyło :P. Ja już mam swoją teorię na jego temat...
Ach ta myślodsiewnia. Czemu to się kończy w takim momencie? Och! Mam nadzieję, że Snape zrozumie, że Harry wpadł do niej przypadkowo. W końcu ma świadka.
A ty pisz szybko. No chyba nie każesz czekać długo w takim momencie! Weny życzę.
Wiki
Cóż mogę powiedzieć od siebie o zakończeniu? Uwielbiam cliffhangery, ale doskonale o tym wiesz :D Prawdopodobnie jeszcze wiele rozdziałów zakończę w zawieszeniu. Po prostu sprawia mi satysfakcję torturowanie czytelnika (jakkolwiek dziwnie to brzmi XD).
UsuńPozdrówka,
Phoe
Jest! W końcu! Przeczytałam rozdział wczoraj późnym wieczorem, ale nie chciało mi się jakoś szczególnie myśleć po przeczytaniu tak bardzo obfitego w informacje rozdziału.
OdpowiedzUsuńPotrafię dostrzec dlaczego miałaś problemy z tym rozdziałem. Te informacje o systemie ustawodawczym rzeczywiście w kanonie były szczątkowe, gdyż Rowling bardziej naciskała na wątki główne.
Potrafię dostrzec zmianę w zachowaniu Severusa i Harry'ego. Może nie stali się jakimiś super przyjaciółmi, ale są ze sobą w względnie dobrych stosunkach. Harry powstrzymywał się przed pyskowaniem i to mu się chwali (bo kto chce mieć do czynienia ze złym Sevem?).
Co do tej księgi, stworzonej czy też napisanej przez samego Salazara to po opisaniu tego zaklęcia żądzy zgadzam się częściowo, że ten rodzaj magii jest mroczniejszy niż jak do tej pory można było uznać czarną magię. Rozumiem też zachowanie Snape'a, ale nie powinien wmawiać Harry'emu swoich zapatrywań co do tejże magii. A chwilowa fascynacja Harry'ego została szybko zastąpiona przerażeniem, co ucieszyło Severusa, a każda osoba znająca Pottera wie, że chłopak nie lubi gdy ktoś inny jest krzywdzony (chociaż zdarzają się wyjątki od reguły, jak np. akcja z Draco w łazience w szóstym tomie, kiedy to oberwał Sectumsemprą - przypadkowo, czy nie, ale oberwał).
A zakończenie z myślodsiewnią i Harrym wpadającym tam... (nawiasem mówiąc można wejść do myślodsiewni poprzez dotknięcie rąbkiem szaty? Coś naciągane... ale nie mnie to oceniać). Kiedy Snape się o tym dowie... będzie raczej zły, ale z drugiej strony Harry może się dowiedzieć o przeszłości mamy.
Pozdrawiam i z wielką niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
Kiedy po raz pierwszy zastanawiałam się, co powinno znaleźć się w księdze Salazara, miałam niełatwy orzech do zgryzienia. Wiadomo było przecież od początku - a dokładniej od rozmowy Dumbledore'a ze Snapem po skradzeniu przez Voldemorta księgi z ministerstwa - że znajduje się tam naprawdę mroczna magia. Ale jak teraz wymyśleć coś nabrawdę budzącego grozę, nawet gorszego od Niewybaczalnych, żeby słowa dyrektora nie okazały się bezpodstawne? Dlatego bardzo ucieszył mnie komentarz, w którym dowiaduję się, że udało mi się dobrze trafić z Zaklęciem Żądzy. Choć jeszcze kilka mrocznych klątw godnych Salazara mam w zanadrzu :)
UsuńPozdrawiam ciepło,
Phoe
Zaglądając tu w oczekiwaniu na rozdział zastanawiałam się o czym będzie. Zaskoczyłaś mnie, w sumie pozytywnie. Widać, że rozdział jest dopracowany, chociaż zabrakło mi odrobiny magii. Podoba mi się wątek książki, sama bym taką dorwała i poczytała, ciekawe co jeszcze się w tej książce znajdzie. Jeśli chodzi o ten fragment o prawie przyznam szczerze, że przeleciałam go jednym okiem, nie moja działka, nie jestem w stanie szukać tam żadnej dziury. Zastanawia mnie czy ten fragment został umieszczony ot tak, czy zostanie jakoś wykorzystany w przyszłości. Cieszę się, że nie należę do czysto krwistej rodziny i mogę jeść jak w chlewie :) Końcówka z myślodosiewnią bardzo przypadła mi do gustu. Chce się dobrze a wychodzi jak zwykle. Życzę weny, czasu i zdrówka :) Agnieszka
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie teraz, czym Cię zaskoczyłam, tym bardziej, że było to pozytywne :D Miałaś jakieś przewidywania do tego rozdziału? Ps. bety ciągle mi powtarzają, że mam tendencję do zaskakiwania. Ponoć to dobrze, więc trzymam się obranego kierunku ;)
UsuńCo do informacji o Wizengamocie. Zawarłam te informacje, ponieważ polityka w "Magii Przynależności" odgrywa dużą rolę. Nie wiem, czy było to już wcześniej zauważone, ale kładłam w nacisk, by pokazać, w jaki sposób wszystko prawnie przebiega (umożliwienie utrzymania tożamości Pottera w tajemnicy, przeniesienie praw opiekuńczych na Snape'a, próby Knota, by dostać Harry'ego w swoje ręce, sprawa edukacji Harry'ego). Informacje zawarte w księdze były po części powtórzeniem informacji już wcześniej przemyconych, choć oczywiście wiele rzeczy rozwinęłam, i owszem, będą miały jeszcze zastosowanie w przyszłości. Wiem również, że niektórzy chcieli dowiedzieć się, czego dokładnie Harry będzie uczył się na lekcjach ze Snape'em, więc było mi po drodze, by to opisać ;)
Pozdrawiam,
Phoe
Długo zbierałam się, żeby napisać jakiś komentarz i wymagało to też ponownego przeczytania ostatniego rozdziału, ale w końcu jestem i piszę. Zacznę od tego, że bezwzględnie uwielbiam Twoją wersję relacji Snape - Harry za jej nieoczywisty charakter. Snape pozostaje sobą, nie zamienia się w czułego tatę z dnia na dzień (co ma miejsce w wielu opowiadaniach tego typu) i za to ogromny plus. Poza tym muszę docenić styl i co za tym idzie dużą łatwość/przyswajalność w czytaniu, a do tego trzeba mieć predyspozycje, bo nawet najlepsza beta nie pomoże, jeśli nie ma tego "czegoś". Chociaż bez bicia przyznaję, że nie przeczytałam fragmentu o funkcjach Wizengamotu i Ministerstwa Magii zbyt dokładnie - był to dla mnie męczący moment i tu łączę się w bólu z Harrym i cieszę się, że nikt nigdy nie będzie mnie z czegoś podobnego przepytywał ;) Tym niemniej doceniam, że rozdział powstał, że jest tak obszerny i dopracowany. Ostatni wątek z myślodsiewnią choć rozpoczął się nieco inaczej niż w kanonie, to jestem przekonana i spodziewam się, że również skończy się awanturą i rzucaniem przedmiotami, ale może się mylę - jestem ciekawa rozwiązania. Niestety mało wiarygodne są dla mnie czyste intencje Pottera i jego poszanowanie dla prywatności Snape'a. Podobnie jak SS spodziewałam się bardziej, że będzie "wściubiał nos w nie swoje sprawy" i jestem trochę zawiedziona, ale to już takie moje czepialstwo. Podsumowując, przepraszam za porównywanie z kanonem, podążaj swoją drogą i twórz, bo słuszne to i godne ;) Z niecierpliwością (ale i zrozumieniem) czekam na następne rozdziały.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Marta
Na początek dziękuję za komentarz i wszelkie uwagi. Pozytywne czy nie - wszystkie są liczone na wagę złota :) A ponieważ kanon jest bardzo ważny, to nie gniewam się za porównywania z nim. "Magia Przynależności" jest pisana na jego bazie, a nie w oderwaniu, jak to bywa w wielu fikach. Zawsze wolałam tzw. "what if", a więc manipulowanie wydarzeniami i obserwowanie, jak się mogą dalej rozwinąć.
UsuńAle przechodząc do meritum, czuję dziwną satysfakcję, kiedy czytam, że informacje o fukncjonowaniu ministerstwa są trudne / nudne / ciężkie / męczące (wybrać właściwe lub zakreślić wszystkie XD). Skoro mój bohater był niezainteresowany i miał trudności ze zrozumieniem, nie byłoby w moim interesie jako autora, żeby dla czytelnika temat okazał się łatwy i fascynujący. Dlatego specjalnie starałam się przedstawić go w odrobinę mniej przystępnej formie :D Choć jeśli miałabym być szczera, mnie akurat takie rzeczy przyciągają i ciekawią bez względu na wszystko, ale wiem, że należę do mniejszości XD
Pozdrawiam ciepło,
Phoe
Hejo.
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Awards. Więcej info na: http://hp-opowiadanie-yaoi.blogspot.com/p/od.html
Pozdrawiam!
Witaj kiedy kolejny rozdział? :) Był dość dawno ;P A mnie bardzo zafascynowało twoje opowiadanie ^^
OdpowiedzUsuńweny ;)
Hej,
OdpowiedzUsuńech zaskoczony, że nie wściubia nosa wszędzie, ale właśnie mógłby zobaczyć wspomnienia z przebywania Harrego u wujostwa, och przestraszył się, że Harry może zainteresować się czarną magią, i co teraz zobaczy wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Severus mógłby zobaczyć wspomnienia Harrego z przebywania u Dursleyów, Sev bardzo przestraszył się, że Harry może zainteresować się teraz czarną magią, i co teraz? zobaczy jednak te wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńcudownie, chciałabym aby Severus zobaczył wspomnienia Harrego z przebywania u Dursleyów... żeby zobaczył jak był traktowany... och Severus bardzo przestraszył się, że Harry może zainteresować się czarną magią, zobaczy te wspomnienia, choć chciał uszanować jego prywatność...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Hejka,
OdpowiedzUsuńbardzo fantastyczny rozdział, Harremu i Severusowi udało się wypracować jakąś wzajemną współpracę, ale właśnie teraz po końcówce rozdziału, to obawiam się że będzie bardzo naruszona, choć Harry nie zrobił tego specjalnie, chciał się oddalić od myśloodsiewni, to Milly go przestraszyła, czego właśnie efektem bylo wpadniecie do niej... rozpieszczony Harry... dobre sobie, mam nadzieję że Snape jednak pozna prawdę o tym jak Harry był traktowany przez wujostwo... no i ta księga Severus naprawdę się martwi aby Harry nie zainteresował się czarną magią...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka